czwartek, 31 marca 2011

Symbol indywidualności i wiary w wolność jednostki

Wie pan, dlaczego zawsze poza domem chodzę w garniturze? Po prostu okazuję cześć temu miastu… Tak jak do obiadu zawsze siadam w krawacie, okazując cześć Temu, kto mi daje pożywienie.
Eberhart Mock w Festung Breslau Marka Krajewskiego

Przyszła wiosna. Mam nadzieję, że tym razem na dobre. Odwiesiłem już do szafy ciepłą kurtkę i bardzo bym nie chciał jej stamtąd wyjmować w najbliższym czasie. To taki przełomowy moment, kiedy można schować rzeczy, które się nosi zimą. Kiedy ma się świadomość, że wychodząc z domu, nie trzeba zakładać na siebie tych wszystkich warstw, tych czapek i szalików – można po prostu wyjść. Czekam na tą chwilę przez kilka miesięcy, właściwie od momentu, kiedy zimowa kurtka i grube swetry zaczynają być na co dzień potrzebne.
Tu się pojawia pewne pytanie: co za różnica – taka kurtka, czy inna? No właśnie, jaka różnica? Przecież nie jest to rzecz bardzo istotna, co się ma na sobie. A może jest?
Czym jest dla nas ubranie? Trudne zagadnienie. I chyba nie można na nie odpowiedzieć jednoznacznie. Dla każdego jest czymś innym. Łatwiej stwierdzić, czym nie jest. Nie jest po prostu ubraniem.
W 1972 roku Umberto Eco włożył dżinsy – po długim okresie, kiedy ich w ogóle nie nosił – i doszedł w związku z tym do pewnych wniosków. Przede wszystkim stwierdził, że w przeciwieństwie do spodni z innego, lżejszego materiału, dżinsy się czuje. Odkryłem, że moje ruchy, sposób chodzenia, odwracania się, siadania, przyspieszania kroku są inne. Ani trudniejsze, ani łatwiejsze, ale na pewno inne. Profesor Eco zyskał nagle świadomość tego, w co jest ubrany. Był to dla niego istotny fakt, bo oto jego myśli zeszły na zupełnie nowe tory.

…problem dżinsów skłonił mnie jeszcze do innych rozważań. Nie tylko strój narzucał mi pewne zachowanie; koncentrując moją uwagę na zachowaniu, zmuszał mnie do życia na zewnątrz. Tzn. ograniczyłem moje życie wewnętrzne. Dla ludzi wykonujących mój zawód jest czymś normalnym myśleć w czasie chodzenia o czymś innym, o artykule do napisania, o wykładzie, który trzeba wygłosić, o relacjach między Jednostką a Wspólnotą, o rządzie Andreottiego, o tym, jak rozwiązać problem Zbawienia, czy istnieje życie na Marsie, o ostatniej piosence Celentana, o paradoksie Epimenidesa. Jest to coś, co w naszym środowiskowym żargonie nazywamy życiem wewnętrznym. No cóż, trzeba przyznać, że na skutek noszenia moich nowych dżinsów żyłem wyłącznie życiem zewnętrznym, myślałem o relacji między mną a spodniami oraz o relacji pomiędzy mną w spodniach a otaczającym mnie światem.[*]

Większość z nas ma świadomość tego, w co się ubiera. Świadomość w tym sensie, że ubieramy się w sposób przemyślany. Właśnie dlatego twierdzę, że nasze ubranie nie jest tylko ubraniem. Jest sygnałem dla otoczenia. Jest sposobem na budowanie własnego samopoczucia i własnego wizerunku. Jest środkiem ekspresji. Jest manifestem.
Kiedy myślę o moim stosunku do ubrania, od razu dochodzę do wniosku, że u podstaw moich garderobianych wyborów leży muzyka. Kiedyś mój sposób ubierania się nosił silne piętno stylu muzyków z Seatle. Poprosiłem nawet mamę, żeby zrobiła mi sweter na drutach: o, taki – wskazałem zdjęcie rozczochranego Kurta Cobaina w rozciągniętym sweterku w paski. Nosiłem podarte spodnie i stare trampki, oraz przestałem używać grzebienia. Teraz jestem starszy i poważniejszy, ale coś mi zostało z dawnych lat. Noszę Martensy przez dziesięć miesięcy w roku, a gdy zima odchodzi, wkładam starą skórę z badzikami w klapie.  I trochę się dziwię na widok panów, którzy wyglądają jak z żurnala – wymuskanych, uczesanych, dopieszczonych i błyszczących. Ja bym się chyba nie potrafił doprowadzić do takiego stanu, nawet, gdybym chciał. Ale nie chcę, więc mi to snu z powiek nie spędza. Mój strój – z lekka niedbały (choć nie zaniedbany) – świadczy pewnie o moim sentymentalizmie albo i tęsknocie do dawnych czasów. Albo o tym, że trudno mi się rozstawać z rzeczami. I o tym, że ogólnie nie lubię zmian. Jestem starszy i poważniejszy, ale bez przesady. Ale ostatnio wyczytałem w żoninej gazecie, że „styl grunge” wraca na wybiegi i na salony – jest więc szansa, że przez chwilę będę na czasie. W końcu i zepsuty zegar dwa razy na dobę się nie myli.
Zakładam moją skórzaną kurtkę na marynarkę idąc do pracy i przypominam sobie słowa Sailora z Dzikości serca: Ta kurtka jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki. W pracy, co prawda marynarka i koszula, ale pod nią – kupiony na koncercie T-shitr.


[*] Fragmenty pochodzą z tekstu Umberto Eco Filozofia lędźwi, zamieszczonego 12 sierpnia 1972 w dzienniku „Corriere della Sera”, a w polskim przekładzie dostępnego w zbiorze esejów zatytułowanym Podziemni bogowie.

11 komentarzy:

  1. A mi to nawet tak pozostało do dziś. Jakoś tak sztywno czuję się w pięknym kostiumiku. Jakbym to nie była ja! Wspomniałeś Sailora- uwielbiam ten tekst- często powtarzam, dajcie X spokój, ta kurtka jest wyrazem jego/jej osobowości :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma to jak dobry cytat... Chociaż jak sobie człowiek zda sprawę, że wszystko, albo prawie wszystko, co chce powiedzieć, ktoś już powiedział i do tego lepiej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z uwagi na kiepskie akcje w życiu związane z czytaniem mojego bloga przez osoby niekoniecznie mi zyczliwe, proszę Cię o to, by zechciał dołączyć do prywatnego obserwowania mojej Maszyny do pisania.

    mój mail: oslo.francja@gmail.com

    gdy otrzymam od Ciebie maila, dodam Cie do stałych czytelników.

    Zrozumiem, jeśli nie będzie Ci się chciało...

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się zdarza wywoływać celowy dysonans: elegancka garsonka, proszę bardzo, odpowiadam na zapotrzebowanie społecznie odnośnie wyglądu kierownika zespołu poradni, ale od moich butów wara i niech tylko ktoś coś powie, że założyłam glany dwudziestki do tego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie - moje buty już niekoniecznie reprezentatywne, ale co z tego, skoro moje. Marynarka owszem, ale buty - zostają. Starczy, że czyste, wypastowane i błyszczą, nic to, że pozszywane i ze zdartą podeszwą :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Martensy to jest bardzo dobra inwestycja. A w ogóle DH tak się teraz przyjrzałem Twojej dacie urodzenia. Moja jest podobna ale zanim na datę spojrzałem to dotarło do mnie, że ja też mam teraz dość mocno rozbudowane rozważania na temat mojego sposobu ubierania się. Obecnie staram się, aby był neutralne i wygodny, ale pamiętam bardzo dobrze czasu porozciąganych swetrów, jeansów z dziurami i glanami, oraz fryzury która tworzyła się codziennie sama, tj bez użycia grzebienia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie... I flanelowych koszul w kratę :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajnie, że można się trzymać własnego stylu i umiejętnie wpleść to nawet w sztywny, służbowy mundurek.

    A na koniec scenka. Jedziemy sobie wszyscy samochodem, nagle naszą uwagę przykuwa wysoka dziewczyna, ubrana na czarno, mini, buty na platformach, a do fryzury ma wpleciony pęk różowych włosów. Ja: "Ojej, to Gothic?", a Młoda: "Mamo, to Goth Lolita!!!!!!"

    OdpowiedzUsuń
  9. Myślałem, że to żart, ale sprawdziłem - jest taki cuś jak Goth Lolita! Podgatunek stylu lolita fasion... Oj, nie nadążam za światem...

    OdpowiedzUsuń
  10. Muzyka, która była krokiem wstecz. Koszule a'la zmęczony robotnik budowlany. Sweterki z kosza na śmieci. Obrzydliwe legginsy kobiet (coś jakby faceci chodzili po ulicy w kalesonach).
    Śmietnikowa moda, śmietnikowa muzyka.
    Liberał

    OdpowiedzUsuń