Ten facet jest nieludzki, nie
pije piwa!
Charles Bukowski
Żeby coś
napisać, potrzeba kilku rzeczy, których nie będę tu wymieniał, ale przede
wszystko potrzeba tematu. Mam ostatnio taki problem, że mi tematów brakuje. Jakiś
czas temu, z tegoż powodu po trosze, pisałem o domowym wyrobie alkoholi.
Popatrzyłem na tego mojego bloga, a tam nuda, nic się nie działo. Wystukałem
więc tekst o zalewaniu owoców różnymi płynami i o ciekawych konsekwencjach tego
procederu.
Trochę czasu
od tamtej pory już minęło a później – znowu nuda. Brak tematów, brak pomysłów i
jednak jakaś niechęć do pisania byle czego o byle czym. Ale teraz temat się
nasunął. I to jaki! Tak się złożyło, że znowu piszę o trunkach. A właściwie o
jednym trunku. Dziś piszę o piwie, bo dziś, proszę Państwa, przypada wigilia Międzynarodowego
Dnia Piwa!
O tym, że ten, kto wymyślił piwo, był mędrcem,
wspomniał już podobno sam wielki Platon. W różnych kwestiach można się z nim
nie zgadzać, ale w tej jednej dyskutować niepodobna. Cała nasza zachodnia
spuścizna filozoficzna jest czasem traktowana jako przypisy do Platona. Do tego
jednego zdania też powstało sporo (bardziej lub mniej filozoficznych) przypisów.
Piwo jest dowodem na to, że Bóg nas kocha i
chce, byśmy byli szczęśliwi – twierdził Benjamin Franklin. By więc nie
obrażać Najwyższego i nie wydać Mu się niewdzięcznikiem odrzucającym ojcowską
miłość, lubię sobie otworzyć butelkę i kontemplować rewolucję bąbelków w
kufelku. Myślę sobie wtedy o różnych rzeczach, czasami sobie wspominam…
Każdemu wolno wypić piwko/ W jasne wiosenne
przedpołudnie/ Gdy trzepie człeka pod przykrywką/ I język klei się paskudnie,
śpiewał Jacek Kaczmarski. Ja swoje pierwsze, o ile pamięć mnie nie myli, piwko,
też wypiłem w jasne wiosenne przedpołudnie (nie musiałem się oczywiście wtedy
zmagać z trzepaniem pod przykrywką i kleistością języka, te doznania przyszły
później). Choć nie, nie takie to proste. Wiosenne przedpołudnie było,
faktycznie. Ale piwko…
Był okres
matur, atmosfera w szkole rozluźniła się na tyle, że nawet tak grzeczny i
ułożony uczeń jak ja nie miał oporów, by zerwać się z lekcji. Wybraliśmy się
nad jezioro, było nas kilku, czterech, może pięciu. I nagle ktoś wpadł na
pomysł. TEN pomysł. W drodze losowania wybraliśmy posłańca, który miał skoczyć
do sklepu. Zrobiliśmy zrzutkę… Kolega przyniósł puszkę Coolera. Pamiętacie ten
paskudny wynalazek? Nazwać to to piwem, byłoby semantycznym nadużyciem, dziś to
wiem i rozumiem, wtedy widziałem sprawę inaczej. Siedzieliśmy na pomoście i
dzieliliśmy puszkę na czterech (lub pięciu). Nie był to może idealny smak piwa,
ale niezrównany smak zakazanego owocu pozostał mi w pamięci.
Hunter S.
Thompson twierdził, że dobry mężczyzna
pije dobre piwo. Doceniania dobrego piwa trzeba się nauczyć, to wymaga
czasu. Ale i zanim się młodzieniec stanie mężczyzną, trochę czasu musi upłynąć,
więc wszystko się zgadza. W studenckich czasach hołdowałem zasadzie, że tanie piwo jest dobre, bo jest dobre i tanie.
Pamiętam pierwszą butelkę, którą spełniłem z moim obecnym przyjacielem a
wówczas ledwie kolegą. Odwiedził mnie w akademiku w celu pożyczenia notatek.
Rozmowa się nie kleiła, więc zrealizowałem najlepszy pomysł, który mi przyszedł
do głowy: wyjąłem z szafy dwie buteleczki piwa. Właściwie Piwa – była to nazwa
własna trunku, który sprzedawano w najtańszym z tanich dyskontów, Leader Price’ie.
Mała, beczułkowata buteleczka, oklejona etykietą w biało – zieloną kratkę
kosztowała niecałą złotówkę. Zaczęliśmy gadać sobie przy tym piwku i tak – z
większą lub mniejszą częstotliwością – gadamy do dziś dnia. Będzie gdzieś koło
dekady.
Nauczyłem się
trochę przez ten czas, również na temat piwa. A że jestem teraz bardziej
mężczyzną, niż nim byłem dziesięć lat temu, oraz starając się być „dobrym
mężczyzną”, z piwa przede wszystkim taniego przerzuciłem się na przede wszystkim
dobre (zaznaczam, że nie zawsze jest tak, że drogie równa się dobre, podobnie,
że tanie równa się złe). Mam swoje ulubione smaki, dopasowuję je do pory roku i
nastroju. Czasem mam po prostu ochotę na takie a nie inne doznania. Całe
szczęście, że chmielowy napój daje tyle możliwości.
Dziś, po
ciężkim dniu, kiedy jest już zrobione wszystko to, co zrobić było należało,
kiedy dzieci śpią i zalega błoga cisza, kiedy się można w końcu odprężyć, z
radością sięgam do lodówki.
Po
tradycyjnego pilznera.
Albo po
lagera;
Po prawdziwe,
świeże niepasteryzowane;
Naturalnie
mętne piwko, co nie przeszło filtracji;
Albo po
pszeniczne;
Po
bursztynowego koźlaka;
Albo prawie
czarnego portera;
Czasem po piwo
marcowe,
Czasem po
stouta;
Od wielkiego
święta – po piwo trapistów (oj, gdyby nie ta zaporowa cena!);
Dla żony
otwieram piwo z Ciechanowa – bardzo jej smakuje jego miodowa nutka;
Sięgam do
lodówki, napełniam kufel i delektuję się smakiem. Czego i wam życzę, dziś
szczególnie, w ten świąteczny dzionek!