Długo
zwlekałem, aż w końcu uległem. Sięgnąłem po zachwalany przez wszystkich serial Breaking Bad. Byłem, nie ukrywam, trochę
sceptycznie nastawiony po tym, jak naczytałem się entuzjastycznych recenzji i
opinii, że to serial wszech czasów. Sceptycyzm jednak szybko ustąpił i sam
stałem się entuzjastą.
Fabułę serialu
można streścić w kilku słowach. W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin Walter
White, nauczyciel chemii dowiaduje się, że jest chory na raka. Ubezpieczenie
Walta nie obejmuje kosztownego leczenia, co więcej, Walter wie, że to nie
jedyny „kłopot” finansowy, z jakim musi się zmierzyć. Jego żona jest w
nieplanowanej ciąży, sam Walt zarabia kiepsko i żeby związać koniec z końcem,
dorabia pracując w myjni samochodowej (gdzie pucuje wypasione bryki swoich rozwydrzonych
uczniów). Jest sfrustrowany i boi się o przyszłość swojej rodziny. W wyniku
nieoczekiwanego splotu wydarzeń zaczyna, wraz ze swoim byłym uczniem, Jasse’im
Pinkmanem, produkować metaamfetaminę. Okazuje się, że ma do tego wyjątkowy
talent. Jako Heisenberg (taki przyjmuje pseudonim) gotuje najczystszą metę,
jaka kiedykolwiek pojawiła się na rynku – z czasem staje się królem
narkotykowego podziemia. Tyle, jeśli chodzi o zarys historii. Powiedzieć jednak
o Breaking Bad tylko tyle, to nic nie
powiedzieć.
Przede
wszystkim serial wymyka się gatunkowym klasyfikacjom. Vince Gilligan, twórca Breaking Bad powiedział, że jest to postmodernistyczny
western. Coś w tym jest. Ale to mało. Serial to też dramat – iście
szekspirowski. A czasami oglądamy kameralny dramat rodzinny. Chwilami to czarna
komedia – czarna jak smoła i tak samo gęsta i lepka. Momentami napięcie rośnie
do poziomu nie występującego w najprzedniejszych thrillerach. W Breaking Bad jest wszystko, co tylko
może poruszyć widza – a porusza na najwyższym poziomie.
Teraz, kiedy
obejrzałem już wszystkie pięć sezonów wiem jedno: żeby ocenić dzieło (tak – z
pełną świadomością i odpowiedzialnością używam tego słowa) Gilligana, trzeba je
obejrzeć w całości. Bo jest to dzieło skończone i zamknięte, dopracowane w
najdrobniejszych szczegółach. Trzeba je oceniać całościowo. Alfred Hitchcock
byłby dumny z twórców serialu: jego zasada mówiąca, że powinno zaczynać się od
trzęsienia ziemi a później ciągle zwiększać napięcie, nigdy jeszcze nie została
wprowadzona w życie z taką precyzją.
Jednym z
największych atutów serialu są wykreowane w nim postaci. Wszystkie, nawet te
drugoplanowe, zapadają w pamięć. Przede
wszystkim Walter White. Grający go Bryan Cranston wspinał się na wyżyny, zmieniając się w jednej
chwili z poczciwego, wręcz gapowatego Walta w demonicznego Heisenberga, który z
zimnym błyskiem w oku mówi: Ja nie jestem
w niebezpieczeństwie. Ja jestem niebezpieczeństwem! Aaron Paul jako Jesse Pinkman stworzył postać nie mniej
tragiczną, niż bohaterowie greckich dramatów. Giancarlo Esposito
grając Gustavo Fringa, właściciela sieci knajp typu fast food zagrał swojego bohatera tak, że porównać to można z tym,
co udało się zrobić Anthonemu Hopkinsowi, gdy po raz pierwszy wcielił się w
postać Hannibala Lectera w Milczeniu
owiec. Jego Gus jest zresztą do doktora Lectera bardzo podobny. Elegancki,
wręcz wymuskany gentelman o nienagannych manierach, podpora lokalnej
społeczności, domator, podejmujący swoich gości własnoręcznie przyrządzonymi
(według babcinego przepisu) potrawami – gdy pokazuje swoje drugie, potworne
oblicze, wciska nas w fotel (mimo, że potraw wcale nie preparował z
wcześniejszych gości). A to tylko trzy spośród wielu, bardzo wielu przykładów aktorskiego
majstersztyku.
Śledząc losy
bohaterów opowieści, obserwujemy też proces ich przemiany. To kolejny
niesamowity atut serialu. Oczywiście w najbardziej spektakularny sposób zmienia się Walter
White. Zmęczony życiem, nudny belfer stopniowo staje się mistrzem zbrodni,
odkrywa swoje talenty – ten czysto techniczny, który pozwala mu stworzyć
narkotyk idealny, ale i inne, choćby niesamowitą umiejętność manipulowania
ludźmi. Początkowo jest kimś, kto podjął decyzję, być może niewłaściwą, ale
pociągającą za sobą określone konsekwencje i jako ktoś taki, osoba wplątana w
sytuację, która wymknęła się spod kontroli, robi wszystko, by przetrwać. Z
czasem jednak gra go wciąga. Przestaje chodzić o przeżycie, w końcu przestaje
nawet być istotne to, co zapoczątkowało lawinę wydarzeń: troska o rodzinę. Walt
staje się Heisenbergiem na pełen etat i to mu się coraz bardziej podoba. W
końcu robi coś, w czym jest najlepszy, w czym jest mistrzem nie mającym sobie
równych.
Breaking Bad to serial przewrotny. Na
ekranie widzimy, jak bohaterowie coraz bardziej przesuwają granice togo, do
czego są w stanie się posunąć. Sami też przesuwamy granice. Bo przecież
kibicować głównemu bohaterowi, to rzecz naturalna. W końcu jednak zdajemy sobie
sprawę, że zabrnęliśmy za daleko – i Walt, posuwając się do kolejnych
niegodziwości i my, ciągle trzymając za niego kciuki. Tak jak Walter stał się
mistrzem manipulacji, tak i autorzy serialu po mistrzowsku manipulują nami,
widzami, grając na naszych emocjach z wprawą prawdziwych wirtuozów.
Na jednym z
forów dyskusyjnych ktoś napisał, że ma post
BreakingBadową depresję – nic, co ogląda, już go nie satysfakcjonuje.
Osobiście polecam serial z całego serca. Uczciwie jednak ostrzegam: taka
depresja jest realnym zagrożeniem.
Tak, wszytko prawda. Od zakończenie BB nic nie oglądam, bo nic mi nie pasuje. Strasznie wysoka teraz poprzeczka.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Mnie też teraz wszystko nudzi :-) Nie myślałem, że się przyłączę do grona tych wszystkich "wyznawców", po pierwszym sezonie myślałem, że ten "serial idealny", to gruba przesada... Ale później było coraz lepiej. Każdy odcinek był idealny, nawet ten dziwny, z muchą (kto by pomyślał, że oglądanie przez czterdzieści minut polowania na owada może być pasjonujące!) A napad na pociąg? Mistrzostwo świata, myślałem, że z nerwów nie usiedzę na krześle.
UsuńDobrze, że się w końcu przekonałeś ;)
OdpowiedzUsuńPrawisz o Walterze też dobrze, chociaż fluktuacyjna ta jego przemiana w złego (nawet nie wspominam o tym histerycznym i jak z półjawy narkomana w ciągu polowaniu na muchę) ale o strasznych przejawach bezradności tu i ówdzie, no ale cóż.
To jest właśnie, moim zdaniem, w przemianie Walta ciekawe: ta jego zmienność w zależności od sytuacji i zło, które się w nim rodzi trochę przypadkowo. To pozwala postawić pytanie, czy takie zło jest w każdym z nas.
UsuńA polowanie na muchę, która zaburza sterylność - świetna metafora prób pozbycia się wyrzutów sumienia, które zaburzają spokój działania. Że jak rojenia naćpanego wariata? Być może, ale cała historia jest lekko paranoiczna - jak sen kogoś, kto ma naprawdę 'bad trip' ;-)
Hej, zapraszam Cię do skorzystania z nowego agregatu blogowego http://zblogowani.pl
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Martyna
Obejrzałem pierwszy odcinek. Knocked my socks off :), chociaż oglądałem wersję z lektorem, bo za cienki jestem, żeby tak w czystej postaci łykać. Genialny film. Zachwycił mnie jak swego czasu Pulp Fiction. Ma to, co najlepsze z Hitchcocka, a jest nowoczesny. Telewizja pełna gniotów, a tu takie coś, perła. Nie przypuszczałem, że są jeszcze jakieś filmy, których nie znam, a które mogą mnie zachwycić. Ech, człowiek całe życie się uczy :)
OdpowiedzUsuńDla mnie to też było odkrycie. A serial z odcinka na odcinek lepszy, oglądaj dalej :-)
Usuń