poniedziałek, 24 czerwca 2013

Plan na życie




Grunt, to dobry planmawiał Egon Olsen, po czym realizował plan, z którego zwykle nic nie wychodziło. Praktycznie więc Egon zawodził, teoretycznie jednak mógł mieć sporo racji.
Plan jest ważny. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: Wystarczył dobry plan opracowany przez grupę ludzi, sprawnie wprowadzony w życie. Dziś ta grupa ludzi może sobie pozwolić na to, by żyć sobie spokojnie, nie przepracowywać się, jedyne, co jej członkowie musza robić, to sprawiać pozory, że coś robią. Jednocześnie prawie czterdzieści milionów ludzi finansuje im kolacje w drogich restauracjach, kreacje warte grube tysiące, zrzuca się na alkohol i fajki (zwane winem i cygarami), nawet stawia drinki w dyskotekach i daje kieszonkowe, które można na przykład spożytkować podziwiając występy tancerek go-go. Wystarczył dobry plan, wystarczyło jego realizację odpowiednio określić, na przykład rządzeniem państwem.
To oczywiście tylko przykład, przykład pierwszy z brzegu. Dowodzi on jednak, że dobry plan jest istotny. Jest taka sytuacja, która według niektórych wymaga szczególnie dobrze opracowanego planu. Jest to sytuacja złożona i rozciągnięta w czasie a nazywa się życie. Są tacy, którzy plan na życie opracowują drobiazgowo i pieczołowicie. Musi to być plan wieloaspektowy, bo życie ze swej natury jest dość złożone. Są tacy, którzy posiadają ogólny plan na życie, wyznaczony przez kilka prostych zasad i dopuszczający modyfikacje w trakcie realizacji, plan rzec można, elastyczny. Inni żyją zgodnie z zasadą carpe diem – nie mają planu i starają się cieszyć tym, co im życie niespodziewanie przynosi. Życie ma akurat to do siebie, że lubi zaskakiwać, może więc liczenie się z przynoszonymi przez nie niespodziankami jest mądrą strategią. Jak pisał filozof Odo Marquardt, nasze życie jest w większej mierze dziełem przypadków, niż naszym własnym dziełem. Coś w tym jest.
Lubimy jednak, mimo wszystko, planować. A nawet, jeśli nie układamy precyzyjnych planów, to jakoś sobie wyobrażamy własną przyszłość. I to od najmłodszych lat. Prowadziliśmy niedawno rozmowę z synkiem, starszym. Co chciałby w życiu robić? Zaciekawiło nas, jaki ma w tej materii pomysły, drążyliśmy więc temat. Nic – padła pierwsza odpowiedź. Nie usatysfakcjonowała nas, drążyliśmy więc temat. Ja to nic? Nic, zupełnie? Jak będziesz taki duży jak tata, to nie będziesz pracował, nic nie będziesz robił? W końcu uzyskaliśmy odpowiedź. Odpowiedź będącą zarysem planu na życie. Będę siedział w domu i rysował – poinformował nas Gucio. Ciekawe, pomyślałem. Niby nic, ale może to i niegłupia koncepcja. Taki dajmy na to Raczkowski – siedzi w domu i rysuje. I żyje, a nawet żyje z tego rysowania. Gdy mu zbraknie środków na realizację ważnych potrzeb – pisze książkę. I już ma na dziwki i narkotyki, może nawet na nowe ołówki, kto wie. Czyli można. To jest plan!
Gucio układając swój plan, postanowił widać zrealizować zasadę, którą sformułował bohater polskiej komedii zatytułowanej Chłopaki nie płaczą, niejaki Laska. Mówi on tak: W ogóle bracie, jeśli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: co lubię w życiu robić. A później zacznij to robić. Mam cichą nadzieję, że można w życiu robić to, co się lubi, nawet jeśli ma się na utrzymaniu rodzinę i te sprawy.
Tak czy inaczej Guć ma plan dość odważny, ale nie najbardziej brawurowy z możliwych. Prawdziwą brawurą popisał się jakiś czas temu Tytus, czyli nasza młodsza pociecha. Co on będzie robił, jak już dorośnie? Będę się bawił! Nic dodać, nic ująć.

środa, 5 czerwca 2013

Prośbą i groźbą, czyli jak Skrzyczuski zmagał się ze Zrzędzianem


Około czwartego roku życia u wielu dzieci silnie dochodzi do głosu potrzeba niezależności, zadzierzystość, chęć przegadania innych i skłonność do prowokacyjnych zachowań, co wymaga sporej stanowczości ze strony rodziców. Tyle guru w dziedzinie pielęgnowania i wychowania, Beniamin Spock. Od siebie dodam jeszcze, że od rodziców wymaga to wszystko przede wszystkim sporej, anielskiej wręcz cierpliwości oraz nerwów ze stali. Wiem to, bo mój młodszy synek osiąga właśnie wiek około czwartego roku życia. Wyspecjalizował się w związku z tym w przejawianiu przeróżnych prowokacyjnych zachowań.
Prowokacyjne zachowania mają bezpośredni związek z potrzebą niezależności. Potrzebę niezależności mój syn realizuje zaś przez to, że wszystko chce robić po swojemu, a to znaczy ni mniej ni więcej tylko tyle, że chce to robić inaczej, niż my byśmy chcieli, żeby robił. Wojny toczone są tu dla zasady oraz do upadłego. Gdy tylko żona lub ja chcemy coś osiągnąć, rozpoczyna się zrzędzenie. Załóż koszulkę – nie założę; ubierz butki – chcę sandałki; wychodzimy – ja nie idę; tata cię odwiezie do przedszkola – nie, mama. I tak w nieskończoność. Zrzędzenie o wszystko, przy każdej okazji, co gorsza, zrzędzenie szybko przechodzące w płacz, następnie w ryk a później często w dzikie spazmy połączone z – i tu najnowsze odkrycie naszego Zrzędziana – rzucaniem się na podłogę.
Obiady na przykład mają to do siebie, że zawsze należy z nich coś wygrzebać. Niepożądane elementy znaleźć można nawet w rosole, o innych daniach nie wspominając. Nie lubię pomidorków, nie chcę cukini… Właściwie nic, co zielone, nie nadaje się do jedzenia, chyba że mowa o zielonych żelkach. Początkowo staram się zachować stanowczość. Później staram się już tylko, żeby mi nerwy nie puściły, czasem w końcu puszczają, ale krzyczenie na Zrzędziana w niczym nie pomaga. Nawet mi nie przynosi ulgi, bo prędzej czy później nadchodzi refleksja, że krzyczenie i tak jest nieskuteczne, więc po co krzyczeć? Zrzędzian robi swoje a Skrzyczuski ma tylko wyrzuty sumienia, że dał się ponieść emocjom i go skrzyczał bez sensu.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze huśtawki nastrojów. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy dobry humor i świetna zabawa przerodzą się w karczemną awanturę. A powiem Wam tyle, że karczemna awantura bez dobrze zaopatrzonej karczmy i dobrze wyposażonej karczmarki w tle nie ma żadnego uroku.
Staję się od tego wszystkiego kłębkiem nerwów, żona staje się drugim i tak się razem kłębimy, najczęściej bez pozytywnych rezultatów. Boimy się, że wkrótce dołączy do nas trzeci kłębek, bo starszy brat Zrzędziana patrzy na to jego zrzędzenie, nasze krzyki, krzyki i wrzaski Zrzędziana i chyba nie wie, co się dzieje. Zatyka uszy i stara się nie zwracać uwagi, no ale ile można?
Jedno jest tylko w tym wszystkim dobre i daje promyk nadziei, ku pokrzepieniu serc: około czwartego roku życia nie jest się przez całe życie. Do czwartych urodzin zostało Zrzędzianowi jeszcze kilka miesięcy. Przez ten czas będzie oczywiście około. I w najgorszym razie jeszcze kilka miesięcy po urodzinach… Jezu, natchnij mnie, abym zaś nie oszalał przez ten czas i żeby mi reagowanie krzykiem nie weszło w nawyk. I abym zaś nie osiwiał do reszty, choć to akurat pal licho, wiąż utrzymuję, że siwizna jest szlachetna a na pewno lepsza, niż łysina. Abym zaś więc nie zaczął łysieć, bo to się podobno czasami zdarza w wyniku stresu.