Dziś egzaminów
gimnazjalnych dzień pierwszy. Po czym poznać, że zaczął się ten specyficzny
okres? Otóż w okolicach szkół pojawiają się stada „czapli”. Za „czaple” robią
gimnazjalne trzecioklasistki, z których większość stawia swoje pierwsze kroki
na wysokich obcasach. Wygląda to dość komicznie. Dziewczyny kroczą myśląc
pewnie, że robią to z gracją i wdziękiem. Tymczasem wyglądają właśnie, jakby
brodziły w płytkiej wodzie w poszukiwaniu płoci i innych okonków. Ugięte kolana,
rozchwiane kostki, wyginające się to w prawo, to w lewo. I to napięcie na
twarzach: czy kolejny ruch nie doprowadzi do bolesnego spotkania z chodnikiem? Ministerstwo
głupich kroków, jak słowo daję.
Zdarzają się
jednak okazy bardziej interesujące. To panny, które trening rozpoczęły
wcześniej i w dniu egzaminów mają już jako taką praktykę. Te się prezentują
czasem nawet nie najgorzej. A że należą zwykle do kategorii dziewczyn, które w
ogóle lubią się prezentować, to w ich przypadku szpilki, ewentualnie koturny
uzupełniają strój złożony z mini spódniczek i bluzeczek z głębokimi dekoltami. Można
się, jednym słowem napatrzeć, aż się człowiek zaczyna zastanawiać, czy wszystko
z nim w porządku.
Na sali, na
której pełniłem dziś zaszczytną i odpowiedzialną funkcję przewodniczącego
komisji, nie było ani dekoltów, ani mini, ani szpilek. Może to i dobrze, bo
jeszcze mógłbym się pomylić przy wypełnianiu protokołu. To by było
nieszczęście. Każdy błąd podczas egzaminów oznacza większe lub mniejsze, ale
zwykle większe nieszczęście. Jest tak dlatego, że egzamin gimnazjalny
obwarowany jest większą ilością procedur związanych z tajnością i bezpieczeństwem, niż podróż zagraniczna głowy państwa.
Szkolenia dla rodziców, uczniów i nauczycieli, odprawy, szczegółowe instrukcje,
komisyjne otwieranie paczek z testami, komisyjne pakowanie wypełnionych testów…
Oby tylko jak najdalej odsunąć widmo katastrofy. A groźba tejże ciągle wisi w
powietrzu. Bo nie daj boże zdarzy się jakieś niedociągnięcie i rodzić
dzieciaka, któremu gorzej poszło, będzie miał pretekst, żeby się odwołać. Egzamin
trzeba by powtórzyć. Dla wszystkich piszących w feralnej sali. A gdyby komuś
zadzwonił telefon, egzamin należałoby przerwać, natychmiast, i zorganizować od
nowa, w czerwcu. W związku z tym nie przeprowadza się jeszcze rewizji osobistej
przy użyciu gumowych rękawic osób wchodzących na salę, ale jesteśmy temu
bliscy. Nastój paranoi z roku na rok jest bardziej wyczuwalny.
Najgorsze, że
cała ta proceduralna otoczka zdaje się być ważniejszą, niż sam egzamin, a już w
ogóle niż to, jaką wiedzę i jakie umiejętności się podczas niego weryfikuje. Weźmy
taka pracę pisemną z polskiego. Napisz charakterystykę
bohatera literackiego, który twoim zdaniem wykazał się odwagą – tak brzmiało
zadanie podczas dzisiejszego egzaminu. Był jeszcze dopisek: Pamiętaj, że Twoja praca powinna zajmować
przynajmniej połowę wyznaczonego miejsca. Wyznaczone miejsce, to
trzydzieści sześć linijek na stronie formatu A4. Linijek szerzej rozstawionych,
niż te w standardowym zeszycie. Do tego dochodzą dość szerokie marginesy po obu
stronach. Poszaleć nie można. A wystarczy zająć połowę przestrzeni i nie nawpisywać
totalnych głupot, żeby zebrać punkty za wykonane zadanie. Pozostałe zadania
dotyczą w dużej mierze umiejętności czytania ze zrozumieniem. Teksty, które
należy przeczytać i zrozumieć, zajmują góra pół strony. Tak zwane mniejsze pół.
Egzaminacyjną
testomanię, która od jakiegoś czasu u nas panuje, świetnie podsumowuje tekst,
który wygrzebałem ostatnio w Sieci. Miał on mieć żartobliwy charakter, gdy sobie
jednak człowiek uświadomi, jak wiele w nim prawdy, przestaje mu nagle być do
śmiechu. Tekst nosi tytuł Krótka historia powojennej edukacji w Polsce i stanowi zapis przykładowych (i pewnie fikcyjnych, choć kto
wie) zadań matematycznych oraz tego, jak zmieniały się na przestrzeni lat. Oto on: Rok 1950. Drwal sprzedał
drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało
go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal? Rok 1980. Drwal sprzedał drewno za 100 zł.
Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5
tej kwoty - czyli 80 zł. Ile zarobił drwal? Rok 2000. Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na
to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli
80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl liczbę 20. Rok 2010 (tylko dla zainteresowanych). Drwal sprzedał drewno
za 100 zł. W tym celu musiał wyciąć kilka starych
drzew. Podzielcie się na grupy i odegrajcie krótkie przedstawienie, w którym postarajcie się przedstawić, jak
w tej sytuacji czuły się biedne zwierzątka
leśne i rośliny. Przekonajcie widza, jak
bardzo niekorzystne dla środowiska jest wycinanie starych drzew. Rok 2013. Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.
Nie wiem jak gimnazjaliści, ale gimnazjalistki z tym zadaniem
nie miały by problemu. Codziennie przecież trenują precyzyjne operowanie
kredką. Do oczu.