Czasem bywam
na komisariacie. Raz nawet jechałem na komisariat w radiowozie – na tylnym
siedzeniu. Przede mną była kratka, która oddzielała mnie od panów policjantów
jadących z przodu. Ja siedziałem na gładkim, plastikowym siedzeniu a między
nogami sterczała mi pętelka ze stalowej linki, taka, do której można przykuć
pasażera. Wolałem sobie nie wyobrażać, co zmywano wcześniej z plastikowej kanapy,
którą zajmowałem. Miałem tylko nadzieję, że zmyto to dokładnie.
Wizyty na
komendzie zwykle były dość przygnębiające. Szare korytarze, ciasne pokoiki,
których wyposażenie stanowiły sprzęty zakupione jeszcze na użytek milicjantów. Na
ścianach plakaty z żużlowcami (wszak mieszkam w mieście, gdzie czarny sport ma
długa tradycję) albo kalendarze o wątpliwych walorach estetycznych. Pancerne szafy,
biurka ze sklejki, proste krzesła obite
skajem.
Zwykle bywałem
na komisariacie służbowo. Tym razem jednak wybrałem się sam, prywatnie, jako
pokrzywdzony obywatel szukający wsparcia funkcjonariuszy. Dałem się oszukać,
podpuścić internetowemu naciągaczowi, jak ostatni frajer wysłałem bóg wie komu
pieniądze za coś, czego już pewnie nie zobaczę na oczy. Nie ma co wdawać się w
szczegóły. Bo wstyd, że się można wykazać taką naiwnością. Tak czy inaczej,
zwróciłem się o pomoc do odpowiednich Organów.
Wezwany przez
policjanta, przemierzyłem mroczny korytarz – schodami do góry, zakręt, kolejny zakręt,
schodami w dół, minąłem gościa w dresie przykutego do ławki stojącej pod ścianą
– wszedłem do ciasnej klitki. Przywitał mnie znajomy widok, choć tą konkretną
klitkę odwiedzałem po raz pierwszy. Poobijane biurka ze sklejki, zawalone
papierami, pancerna szafa, plakaty na
ścianie, korkowa tablica z przypiętym listem gończym, mapa w kolorze sepii:
Polska Rzeczpospolita Ludowa ze swoimi czterdziestoma dziewięcioma
województwami. Brakowało tylko portretu
towarzysza Dzierżyńskiego, który by mnie przeszywał spojrzeniem.
Policjant wysłuchał
mojej opowieści, wyjął pokaźnych rozmiarów płachtę papieru i zaczął wypełniać formularz
zgłoszenia, dopytując mnie co chwilę o szczegóły. Nagle okazało się, że nie
zabrałem ze sobą jednej ważnej rzeczy, mianowicie dowodu dokonania przeze mnie
przelewu na konto naciągacza. Może go
panu po prostu prześlę na maila – zapytałem, bo nie bardzo chciało mi się
wracać na komisariat. Okazało się, że nie mogę. Nie dlatego, że procedury
zabraniają, nie dlatego, że dokument na papierze ma po prostu większą wagę w
naszym papierolubnym, biurokratycznym społeczeństwie. Nie mogłem, bo… na komisariacie
nie ma Internetu. Odcięli, w ramach oszczędności, wytłumaczył mi policjant i w
tym momencie jakby tama puściła i popłynął potok skarg, całkiem zresztą
uzasadnionych, na los naszych dzielnych śledczych. Nie ma Internetu. Komputer też mam prywatny, dlatego spisuję wszystko
ręcznie, na własnym komputerze nie mogę prowadzić dokumentacji. I w ogóle widzi
pan, jak my pracujemy. Plakatami maskujemy pęknięcia na ścianach – gliniarz
łypnął na plakaty, wyjaśniając tym samym kibicowski zapał panujący na komendzie.
Siedemdziesiąty
chyba ósmy – burknął zauważywszy widocznie kontem oka, że z ciekawością
zerkam na mapę. Nie dopytywałem już, czy wisi ona tam, bo któryś z pracowników
ma historyczną pasję, czy po prostu wisi, bo zawsze wisiała i już. A może była
po prostu odpowiednio duża, by zamaskować wielką dziurę w ścianie.
Ale za to radiowozy mamy nowe. I coraz
lepsze statystyki. Odkąd dokonanie szkody na kwotę dwieście pięćdziesiąt
złotych jest już tylko wykroczeniem, bo przestępstwo zaczyna się od czterystu
dwudziestu, znacznie spadła nam przestępczość…
Cóż, nie można mieć wszystkiego. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nasza Policja ma jakieś, sobie tylko znane metody, na szukanie internetowych oszustów bez dostępu do Internetu.
Wstyd się przyznać, ale też dałam się kiedyś oszukać na internetowych zakupach. Na szczęście nie wielką kwotę straciłam bo około 40 zł. Także ten, gratuluję samozaparcia...
OdpowiedzUsuńJa, niestety, na większą kwotę. I postanowiłem temu s&@%&^*##@* nie darować. A nuż wypełnią tam jakieś odpowiednie formularze i go złapią...
UsuńJa mam jak najgorsze wspomnienia z komisariatem moim. Ukradziono nam z samochodu tablicę rejestracyjną. W nocy. Już miałem wizję, że dokręca ktoś taką tablicę, jedzie na stację paliw i kradnie cały bak ropy na przykład. Na moich tablicach.
OdpowiedzUsuńIdę na komisariat. Tam spisują dokładnie, jak wyszedłem z domu, kiedy zauważyłem "zniknięte" tablice, czy wiem może, kiedy mogły zniknąć itd.
Spisano dokładnie i wio! Maszyna policyjna ruszyła. Tego samego dnia tablice się znalazły - w ogródku u sąsiada. jakiś pijany pewnie łachmyta numery zerwał i wrzucił w pierwsze lepsze krzaczory.
No to idę z tą dobrą informacją na policję, bo przecież robotę im ułatwiam, a tam pani policjantka niemiła już mnie oskarża o składanie fałszywych doniesień, utrudnianie pracy i w ogóle to pewnie sam sobie te tablice zdjąłem po pijaku...
Takich mamy stróżów.
pzdr
@Bosy Antek - od Ciebie przynajmniej przyjęto zawiadomienie... Pamiętam jak jeszcze w PL zakosili nam tablicę ze "służbówki"... Gliniarze nie chcieli przyjąć zawiadomienia - mnożyli problemy że to firma powinna, a najlepiej leasingodawca etc... Całość wzięła na siebie firma leasingowa, ale 2 tyg cała zabawa trwała i 2 tygodnie bez samochodzika, bo papiery trzeba było wysłać do siedziby firmy... A gliniarze? No cóż, olali nas i właścicieli 7 innych samochodów bo ktos hurtem poleciał...
OdpowiedzUsuńSame problemy... A sprawdzaliście w ogródku sąsiada? ;-)
UsuńPowinienem napisać, że współczuję, no ale co będę udawał, jak mnie Twoja strata nie boli. Przepraszam. Powiedz, ile straciłeś? Mam przeczucie, że powyżej pewnej sumy zapałam jednak solidarnym gniewem i nienawiścią do złodzieja.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi policjantów. Robota niewdzięczna a płacą podobno nie za bardzo. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak co roku przesuwać w górę kwotę kwalifikującą czyn zabroniony jako przestępstwo Będzie nam coraz bezpieczniej.
Sam sobie jestem winien, bo się dałem skusić okazji. Mój złodziej popełnił już przestępstwo, nie wiem, czy to wystarczy, żeby wzbudzić twój gniew. Jeśli tak, życz mu szybkiej wizyty funkcjonariuszy i przejażdżki radiowozem z pełnymi atrakcjami - z przykuciem do pętelki włącznie. Ja mu życzę, ale w końcu moje to były pieniądze.
OdpowiedzUsuńA policjanci robotę faktycznie mają niewdzięczną, nie ma co kryć. Dobrze chociaż, że są tacy, co na utrudnienia narzekają, ale swoje starają się robić mimo wszystko.
A mnie jest szkoda Ciebie i tego, że straciłeś pieniądze. Rozumiem szczerość, ale początku komentarza Ove nie... może nie będę płakała po nocach, z powodu Twojej straty, to jednak żal się czyta, kiedy ktoś znajomy przechodzi to, co Ty. Mam nadzieję, że uda Ci się odzyskać stracone pieniądze! Uważam też, że mógłbyś napisać co i jak, ku przestrodze. Poważnie :) to nie wstyd, każdemu się zdarza...
UsuńCieszę się, że znowu się odezwałeś :)
P.S. :) brakowało mi Ciebie w komentarzach u mnie! Już mi Ag napisała o tym artykule... a ja kurcze nie widziałam, nie czytałam {jest gdzieś w Sieci?}... ale wnioskuję, że tym lepiej dla mnie ;D
Mój błąd, bo dałem się skusić na okazyjną (choć nie podejrzanie niską cenę). To, co mnie interesowało, znalazłem na tablicy.pl. Kupować tam bezpośrednio nie można, więc ustaliłem z gościem, że wystawi na portalu sprzedażowym. A że facet nie miał (tak przynajmniej twierdził) konta na allegro, wystawił na aukcjach.fm. Pierwszy raz się ze stroną spotkałem, ale sprawdziłem, poczytałem i wydawało mi się, że strona jak strona - mniej popularna, niż wspomniane allegro, ale normalnie działająca. Podsumowując - gość wystawił aukcję, ja kupiłem, przelałem pieniądze i od tej chwili kontakt ze sprzedawcą się urwał. Pisałem do aukcji.fm, dwa tygodnie czekałem na odpowiedź, odezwali się dopiero, kiedy zagroziłem wyciągnięciem konsekwencji prawnych. Okazało się, że choć aukcja była ubezpieczona, ubezpieczenie nic mi nie daje, bo zapłaciłem przelewem na konto. Gdybym skorzystał z systemy pay you czy paypal - byłoby inaczej, Tyle, że informacji na ten temat nigdzie nie było.
UsuńOgólnie - odradzam współpracę a aukcjami.fm. Zupełny brak profesjonalizmu, beznadziejne podejście do klienta (maili, które dostałem od administratora nie będę nawet cytował).
Tyle ku przestrodze. Trzeba było dokładniej sprawdzić sprzedawcę, zgodzić się jedynie na płatność przy odbiorze przesyłki... Cóż, mądry Polak po szkodzie.
A co do artykułu - nie widziałem w całości, sama idea wydała mi się zbyt absurdalna i niesmaczna, by się w temat zagłębiać.
A wiesz, że moja Przyjaciółka też chciała coś kupić na tablicy.pl. W końcu jednak porzuciła ten pomysł, bo pani sprzedająca coś kręciła. Nie wiem czy tamten portal nie przyciąga troszkę kombinatorów ze względu {byś może} na zbyt małe obostrzenia. Chyba na allegro trzeba troszkę pracy włożyć w sprzedaż... tak mi się wydaje.
UsuńP.S. Tylko się tą Twoją "naiwnością" nie katuj, bo z tego nic nie przyjdzie dobrego :) szkoda nerwów. Stało się. Trudno. Walcz o swoje. A z Chodakowską Ci wierzę, a jakże! :) ja ostatnio zostałam zaskoczona tym, ze są ludzie, którzy nie wiedzą kim ona jest ;D tak!