środa, 29 maja 2013

Permanentna inwigilacja



Pisze do mnie Rossmann, Pizza Hut… - wylicza Adaś Miauczyński przeglądając zawartość swojej skrzynki na listy. Czy jest ktoś niżej ode mnie na tym bożym świecie? – pyta smutno, gdy stwierdza, że poza ulotkami reklamowymi żadnej korespondencji nie otrzymał. Do mnie też ostatnio piszą ludzie, których nie znam. Oferują mi ubezpieczenia, przedstawiają ciekawe oferty sklepów, przygotowane specjalnie dla mnie, niejaka Wiola radziła mi nawet niedawno, że powinienem przejąć kontrolę nad swoim życiem seksualnym. Na jakiej podstawie wywnioskowała, że tą kontrolę sprawuje teraz ktoś inny, nie udało mi się ustalić. Nawet życzenia urodzinowe jako pierwsza złożyła mi pani, której w życiu na oczy nie widziałem. Ledwo wybiła północ i nastał tym samym dzień moich urodzin, w mojej skrzynce mailowej pojawiła się wiadomość przesłana przez Klub Absolwenta uniwersytetu, na którym miałem przyjemność pobierać nauki. Jako pierwsi składamy Ci życzenia! – pisali i mieli rację.
Dziś dla odmiany dowiedziałem się, że ktoś się za mną strasznie stęsknił. Wyobrażam sobie właśnie, jak pracownicy serwisu empikfoto siedzą sobie ze smutno zwieszonymi głowami i smętnie wzdychają, wspominając czasy, kiedy odwiedzałem ich stronę. Później robią burzę mózgów i układają specjalną ofertę – specjalnie dla mnie. W końcu piszą wiadomość: dawno Cię nie było na stronie empikfoto.pl. Stęskniliśmy się za Tobą! – prosto i szczerze. Pełni nadziei pracownicy serwisu wracają do pracy, choć od czasu do czasu któryś z nich nieśmiało zerka na ekran monitora, sprawdza, czy odpisałem, a może nawet zajrzałem na stronę, żeby sprawdzić specjalną ofertę.
Jest taka scena w filmie Raport mniejszości: facet wchodzi do sklepu, gdy tylko przekroczy próg, specjalne urządzenia identyfikują go na podstawie skanu siatkówki oka. Gdy Sklep wie już, kto do niego właśnie zajrzał, uruchamia pasmo reklamowe skierowane do potencjalnego klienta, konkretnej osoby. Film należy go gatunku science fiction, akcja rozgrywa się w bliższej lub dalszej przyszłości. Ta przyszłość, mam jednak wrażenie, zaczęła się już realizować. Gdy na przykład zaglądam na Youtube’a, dzieje się dokładnie to, co w opisanej wyżej scenie filmu: zostaję zidentyfikowany a na głównej stronie serwisu pojawiają się odnośniki do filmików, które mogą mnie zainteresować.
Okazuje się, że monitor mojego komputera jest nie tylko moim oknem na świat. Jest też orwellowskim teleekranem. Różnica jest tylko taka, że po drugiej stronie, infiltrując moje życie, nie siedzi żaden Wielki Brat, tylko Wielkie Google.
Aż strach pomyśleć, co Google o mnie wie. Wie, jakiej słucham muzyki i moje muzyczne fascynacje zna lepiej, niż ktokolwiek inny. Dowodzą tego propozycje Youtube’a. Wie, jakie oglądam filmy i jakie śledzę seriale, co lubię czytać. Podejrzewam, że lepiej niż ktokolwiek inny wie też, co chciałbym dostać na urodziny – wystarczy przecież skojarzyć datę z faktem, że w okresie ją poprzedzającym intensywnie śledziłem oferty sklepów oferujących wkrętarko-wiertarki. Niestety, Google nie uruchomiło jeszcze usługi kupowania prezentów.
Google wie też pewnie, ile czasu marnuję, wyszukując w sieci przeróżne głupoty i w ogóle ma na mnie pewnie niejednego haka.  
Permanentna inwigilacja!

poniedziałek, 20 maja 2013

Jak pech, to pech




Nieszczęśliwy zbieg okoliczności, niefortunny przypadek, po prostu pech. Nigdy nie wiadomo, kiedy nam się przytrafi.
Wieczór zaczął się miło, takoż się toczył oraz zakończył w przyjemnej atmosferze. Spotkanie z dawno niewidzianym kumplem przebiegało nad wyraz spokojnie, byliśmy, jak słowo daję, grzeczni jak nigdy. Po odwiedzeniu czterech lokali, z których w każdym wypiliśmy po piwku, jednym jedynym, rozstaliśmy się poklepując po plecach i obiecując sobie, jak zwykle, że spotykać się będziemy częściej.
Do domu wróciłem również grzecznie, nie szlajając się po nocy, żeby nie stresować małżonki – podjechałem autobusem. Odbyłem jeszcze z żoną rozmowę, podczas której wypowiadałem się składnie i sensownie. Byłem, jednym słowem, wyjątkowo grzecznym chłopcem. Tym większe mam poczucie krzywdy, bo tego akurat wieczoru nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało, a co odkryłem następnego ranka.
A spotkało mnie nieszczęście, bo rano zorientowałem się, że do domu wróciłem bez kluczy. Cały komplet, klucze do domu, klucze do pracy – wszystko przepadło. W życiu mi się to jeszcze nie zdarzyło, nigdy, choćbym nie wiem gdzie łaził i co wyprawiał. Aż tu nagle taki pech!
Pech. Cóż to za paskudne zjawisko. Taki na przykład długi weekend. Czekaliśmy na niego, zorganizowaliśmy się, wywożąc dzieciaki do dziadków, mieliśmy plany na nocne hulanki i swawole oraz na szlajanie się. Planowaliśmy siedząc sobie wieczorem na ławce przed domem i patrząc w gwiazdy. Tyle ich błyszczało na bezchmurnym niebie! W końcu przyszedł weekend. I co? Bezchmurne niebo przestało być bezchmurne, siedzieć wieczorem przed domem nie dało się, bo zimno. A i nocne eskapady w deszczu nie są już takie przyjemne. Weekend się skończył, zostaliśmy z uczuciem lekkiego niedosytu, ciągle spragnieni słońca. Co się okazało? Kiedy wybierając się po raz pierwszy, po zakończonym okresie wolności do pracy, odziałem się w marynarkę odkryłem szybko, że chyba się w niej rozpuszczę. Chmury gdzieś znikły, słońce zaczęło przygrzewać – wszystko to mogłem podziwiać z okna gabinetu. Piękna aura utrzymała się do piątku, jakże by inaczej. Taki pech.
Czasami pech wiąże się z tym, że się człowiek znajdzie w złym miejscu, w nieodpowiednim czasie. To mi się właśnie ostatnio przytrafiło. Postanowiłem przejść się do pokoju nauczycielskiego, bo akurat nie miałem nic bardzo pilnego do zrobienia, a w pokoju i tak musiałem coś sprawdzić. Mogłem niby posiedzieć chwilę w spokoju i skończyć kawkę, która już dawno wystygła, ale nie, ja postanowiłem się ruszyć. A był to, jak się okazało, zupełnie nieodpowiedni czas. W pokoju bowiem natknąłem się na koleżankę, która głowiła się nad tym, co ma zrobić w związku z faktem, że nie bardzo może się pojawić na planowanym zebraniu z rodzicami. Uniemożliwiły jej to jakieś ważne sprawy o osobistym charakterze, więc siedziała i się głowiła, aż tu nagle napatoczyłem się ja, znajdując się, niestety, w złym miejscu. Twarz koleżanki rozjaśnił uśmiech, po czym padła propozycja nie do odrzucenia: a może bym tak ją zastąpił? Propozycja była nie do odrzucenia dla mnie, bo jestem w takich sytuacjach wybitnie nieasertywną osobą. Zgodziłem się więc. Tym samym w piątkowe popołudnie, zamiast skorzystać ze słonecznej pogody, otworzyć piwko i skosić trawnik, musiałem produkować się przed trzydziestką rodziców. Taki pech, a wystarczyło się nie pchać w nieodpowiednie miejsce o zupełnie nieodpowiedniej porze.
Albo weźmy taką wolną niedzielę, albo inny świąteczny dzień, kiedy to sklepy są zamknięte i człowiek musi sobie radzić sobie z tym, co ma w domu. Nawet, jeśli dzień wcześniej udzielił nam się choć trochę zakupowy szał, który ogarnia naród przed każdym świętem i długim weekendem, to i tak nagle okaże się, że czegoś nam brakuje. W najmniej, ale to najmniej odpowiednim momencie, odkryjemy nagle, że skończył się papier toaletowy. Albo że nie mamy podstawowego składnika, niezbędnego do przygotowania obiadu. A kupić oczywiście nie ma gdzie.
Przydało by się podsumować, ale żadna puenta nie przychodzi mi do głowy.
Taki pech.