Pisze do mnie Rossmann, Pizza Hut… -
wylicza Adaś Miauczyński przeglądając zawartość swojej skrzynki na listy. Czy jest ktoś niżej ode mnie na tym bożym
świecie? – pyta smutno, gdy stwierdza, że poza ulotkami reklamowymi żadnej
korespondencji nie otrzymał. Do mnie też ostatnio piszą ludzie, których nie
znam. Oferują mi ubezpieczenia, przedstawiają ciekawe oferty sklepów,
przygotowane specjalnie dla mnie, niejaka Wiola radziła mi nawet niedawno, że
powinienem przejąć kontrolę nad swoim życiem seksualnym. Na jakiej podstawie
wywnioskowała, że tą kontrolę sprawuje teraz ktoś inny, nie udało mi się
ustalić. Nawet życzenia urodzinowe jako pierwsza złożyła mi pani, której w
życiu na oczy nie widziałem. Ledwo wybiła północ i nastał tym samym dzień moich
urodzin, w mojej skrzynce mailowej pojawiła się wiadomość przesłana przez Klub
Absolwenta uniwersytetu, na którym miałem przyjemność pobierać nauki. Jako pierwsi składamy Ci życzenia! –
pisali i mieli rację.
Dziś dla
odmiany dowiedziałem się, że ktoś się za mną strasznie stęsknił. Wyobrażam
sobie właśnie, jak pracownicy serwisu empikfoto siedzą sobie ze smutno
zwieszonymi głowami i smętnie wzdychają, wspominając czasy, kiedy odwiedzałem
ich stronę. Później robią burzę mózgów i układają specjalną ofertę – specjalnie
dla mnie. W końcu piszą wiadomość: dawno
Cię nie było na stronie empikfoto.pl. Stęskniliśmy się za Tobą! – prosto i
szczerze. Pełni nadziei pracownicy serwisu wracają do pracy, choć od czasu do
czasu któryś z nich nieśmiało zerka na ekran monitora, sprawdza, czy odpisałem,
a może nawet zajrzałem na stronę, żeby sprawdzić specjalną ofertę.
Jest taka
scena w filmie Raport mniejszości:
facet wchodzi do sklepu, gdy tylko przekroczy próg, specjalne urządzenia
identyfikują go na podstawie skanu siatkówki oka. Gdy Sklep wie już, kto do
niego właśnie zajrzał, uruchamia pasmo reklamowe skierowane do potencjalnego
klienta, konkretnej osoby. Film należy go gatunku science fiction, akcja
rozgrywa się w bliższej lub dalszej przyszłości. Ta przyszłość, mam jednak
wrażenie, zaczęła się już realizować. Gdy na przykład zaglądam na Youtube’a,
dzieje się dokładnie to, co w opisanej wyżej scenie filmu: zostaję
zidentyfikowany a na głównej stronie serwisu pojawiają się odnośniki do
filmików, które mogą mnie zainteresować.
Okazuje się,
że monitor mojego komputera jest nie tylko moim oknem na świat. Jest też
orwellowskim teleekranem. Różnica jest tylko taka, że po drugiej stronie,
infiltrując moje życie, nie siedzi żaden Wielki Brat, tylko Wielkie Google.
Aż strach
pomyśleć, co Google o mnie wie. Wie, jakiej słucham muzyki i moje muzyczne
fascynacje zna lepiej, niż ktokolwiek inny. Dowodzą tego propozycje Youtube’a.
Wie, jakie oglądam filmy i jakie śledzę seriale, co lubię czytać. Podejrzewam,
że lepiej niż ktokolwiek inny wie też, co chciałbym dostać na urodziny –
wystarczy przecież skojarzyć datę z faktem, że w okresie ją poprzedzającym
intensywnie śledziłem oferty sklepów oferujących wkrętarko-wiertarki. Niestety,
Google nie uruchomiło jeszcze usługi kupowania prezentów.
Google wie też
pewnie, ile czasu marnuję, wyszukując w sieci przeróżne głupoty i w ogóle ma na
mnie pewnie niejednego haka.
Permanentna inwigilacja!