piątek, 7 marca 2014

Małe wielkie radości, czyli wpis rodem z tatowego bloga




Trafiłem jakiś czas temu na rewelacyjny przepis na curry. W moździerzu trzeba utrzeć ziarna gorczycy i kolendry, następnie podsmażyć je na rozgrzanym oleju, dodając kurkumę, curry w proszku, posiekaną ostrą papryczkę posiekany czosnek i świeży imbir. Po chwili, zanim przyprawy zaczną się przypalać, zalewamy je pomidorami z puszki i wszystko przez chwilę dusimy. Doprawiamy solą po czym dolewamy mleko kokosowe. Na koniec wrzucamy ciecierzycę. Można też dodać warzywa – świetnie pasuje pokrojona w półplasterki cukinia. Sos podaję z małymi klopsikami z mięsa mielonego (które najpierw podsmażam, później duszę w sosie), doprawione kolendrą i kminem rzymskim.
Wbrew pozorom nie będzie to wpis kulinarny. Potrawa bardzo zasmakowała naszym Chłopakom. O dziwo, bo dzięki papryczce, czosnkowi i curry jest dość pikantna (choć mleko kokosowe równoważy i łagodzi smak). Chłopcy zajadają się ostrym sosikiem, Gucio stwierdził, że to jego ulubiony obiad a Tytus – że to lepsze niż słodycze. Z jego ust trudno usłyszeć większy komplement. Chociaż…
No właśnie. Gdy ostatnio jedliśmy nasze orientalne danie, Tytus znowu stwierdził, że tata zrobił pyszny obiad. Tata - mistrz świata! – powiedział z entuzjazmem. Aż – nie będę ukrywał – urosłem z dumy.
Są takie momenty, kiedy szczególnie się czuje, że fajnie jest być tatą. Kiedy się słyszy, że jest się mistrzem świata, łatwo zapomnieć o wszystkich awanturach (tych przy jedzeniu, gdy obiad nie jest akurat lepszy, niż słodycze - też), o bojach, które trzeba prowadzić, by wyegzekwować od Chłopaków to lub owo.
Chłopacy zaznajamiają się ostatnio z poważną literaturą. Wpadłem jakiś czas temu na pomysł, żeby przeczytać im Hobbita. Tytus, niestety, nie wciągnął się zanadto, zwykle opuszczał wieczorny seans głośnego czytania, za to Gucio został wielkim fanem przygód mieszkańców Śródziemia. Myliły mu się czasem nazwy miejsc, imiona bohaterów, ale nie zrażało go to. W pewnym momencie zaczął rysować obrazki ilustrujące to, o czym czytaliśmy. Mam już całą kolekcję: trzy trolle siedzące przy ognisku, paskudnego króla goblinów, krasnoludy siedzące na drzewach otoczonych zgrają wilków i orków, pająki oplatające Thorina i jego towarzyszy w swoimi sieciami i Bilbo Bagginsa, który wydostaje się z kokonu, rozcinając go swoim elfowym mieczem - Żądłem i w końcu smoka Smauga leżącego na górze złota. Kiedy Bilbo odbył już swoja podróż tam i z powrotem, Gucio bardzo chciał przejść do lektury Władcy pierścieni, którego trzy tomy pokazałem mu stojące na półce. Władca jest chyba jednak jeszcze zbyt skomplikowany, namówiłem więc Chłopaków na lekturę Kronik Narni. Znają już częściowo przygody mieszkańców magicznej krainy z filmów. Tym razem zaangażował się też Tytus. Leży w łóżku i słucha opowieści o przygodach Eustachego Scrubba opisanych w Srebrnym Krześle. Nagle coś mu się przypomina: A ja pamiętam, jak Eustachy był w Narni i płynął na tym statku, bo tam był taki obraz, który się zaczął ruszać i wylała się z niego woda… Mija dobre pięć minut, zanim możemy wrócić do czytania, w czasie których Tytus referuje to, co zapamiętał z seansu Podróży Wędrowca do Świtu. A ja słucham i się cieszę. Bo miło tak czytać Chłopakom i patrzeć na ich zainteresowanie i radość z słuchania – znowu wyjątkowo fajnie być tatą.
Wieczorem siadam sobie w fotelu, mogę się odprężyć po całym dniu. Nagle do pokoju wpada Gucio: A Tytus ma ten młotek do rozbijania mięsa, ten z tymi kolcami i puka nim w twój telefon! No tak – myślę – to się odprężyłem. Całe szczęście, że zdecydowałem się na telefon odporny na wstrząsy, zalanie i inne kataklizmy. Posunięcie godne mistrza świata.

10 komentarzy:

  1. Telefonów odpornych na tłuczki do mięsa to chyba jeszcze nie ma :) Twój działa?

    OdpowiedzUsuń
  2. A widzisz - "Hobbit" trafił pod właściwy adres. I bardzo dobrze, bo to książeczka dla dzieci. A jak widzę, że Hollywood przerabia "Hobbita" na trylogię niemalże, a z drugiej strony niektórzy zapaleńcy chrześcijańscy chcą z Tolkiena (trzymaj się!) Doktora Kościoła uczynić, to ja już nie wiem, na jakim świecie żyję...

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Pod właściwy, trochę się obawiałem, czy to jednak nie za poważna historia i czy jednak nie dla trochę starszych dzieci, ale chyba nie koniecznie.
    A co do ekranizacji - na obu częściach byłem w kinie. Widowiskowo, nie przeczę, ale konkluzja była taka: ile można patrzeć na gonienie się po lesie? Nawet, jeśli to efektowne gonienie się, to co za dużo, to niezdrowo. Robiąc z cieniutkiego 'Hobbita' film długości całej trylogii 'Władcy Pierścieni', trzeba było do niego jednak, niestety, nawrzucać zapychaczy. Szkoda. Myślę, że dwie części, może nie dwu i półgodzinne, ale powiedzmy, dziewięćdziesięciominutowe można by jeszcze łyknąć. Trzy to zdecydowanie za dużo. Drażniące są też (choć nie jestem radykałem i nie chcę beatyfikować Tolkiena) odstępstwa od fabuły książki. Ale cóż... Na jednym filmie zarabia się raz. Na trzech - trzy razy. Twórcy filmu złapali chyba iście krasnoludzką chorobę - niezdrowy pociąg do dóbr materialnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. To mi jednak zapewne nie przeszkodzi wybrać się do kina na część trzecią. Szykuje się bitwa pięciu armii a po seansach 'Władcy' spodziewam się, że sceny batalistyczne będą wbijać w fotel :-)

      Usuń
    2. A pamiętasz, jak narzekałem rok temu na pierwszą część "Hobbita"?

      http://oslofrancja.blogspot.com/2013/01/hobbit-w-pustym-kosciele.html

      Poczytaj, ciekawie się teraz do tego wraca.

      Usuń
    3. W sumie nadal mogę podtrzymać to, co pisałem o pierwszej części (zajrzałem, przypomniałem sobie...). Była wierna książce - i jej fabule i duchowi. Część druga, to już wariacja na temat. Co do końcowej odsłony - nie wiadomo. Wątki batalistyczne akurat mogą pomóc. Pozwolą na widowiskowość i zajęcie czasu nie koniecznie wymuszając odejście od książkowej historii. Tak czy inaczej ogólnie ekranizacja wypada średnio i do 'Władcy' jej daleko.

      Usuń
  4. Kurcze... pisze się elfowy czy elfi miecz? ;D Marcinie :) jaki Ty masz telefon, że tłuczek do mięsa wytrzymuje??? :D

    Ja ostatnio malowałam paznokcie Córeczce mojej Przyjaciółki. Wiem, brzmi strasznie... ale Mama pozwoliła, a ja nie mam głębszych przemyśleń czy powinno się czy też nie... i tak sobie myślałam, że miło by było tak z własną córką... coś robić, gawędzić... ale ja wciąż bilans układam... a to podobno znaczy, że jeszcze nie czas :)

    P.S. Zdecydowanie się zgadzam :) wiosna to najprzyjemniejsza pora roku! Zmieniłam płaszcz na lżejszy, ale porankami jeszcze troszkę mi zimno...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może powinno być elficki... A telefon - a co tam, zachwalę: Samsung Solid. Można go myć pod wodą, kurz i inne pyły do niego nie włażą, wytrzymuje upadki i jak widać jest odporny na nadaktywność Tytusa :-)

      Z własną córką zdecydowanie byłoby przyjemnie. A jak czas przyjdzie, to się zorientujesz, głowę daję :-)

      Usuń
    2. :) jeśli coś jest godne, to zachwalać wręcz trzeba ;D i taki telefon powinien się nazywać Samsung Parents :) bo chyba przydałby się ogólnie rodzicom ;)


      P.S. ;) jak zwykle Twój komentarz wywołał mój śmiech :) uwielbiam! Masz rację oczywiście :) niestety w naszym domu przed upraniem następuje jeszcze okres "wietrzenia"... i co ja mogę z tym zrobić? ;D ubranie MUSI się wywietrzyć. Dokumenty rzeczywiście mamy w ogólnodostępnym miejscach :) chociaż tyle... Marzycielu :)

      Usuń