piątek, 25 marca 2011

Albert Einstein a kwestia domowych obowiązków

Jestem panem domu. Pełną gębą. Niestety, a może i stety, nie panem w sensie feudalnym czy tradycyjnie patriarchalnym. Nie panem na włościach. Raczej w tym sensie, w jakim panie domu są paniami domu. Z racji tego, że spędzam w domu więcej czasu, niż moja żona, jestem bardziej panem domu, niż ona jest panią domu. Jesteśmy nowoczesną rodziną.
Panem domu też jestem nowoczesnym, być może dlatego do organizowania sobie domowych obowiązków podchodzę w sposób naukowy. Co więcej – do nauki też odwołuję się nowoczesnej, inaczej na nic by mi ona była.
Wiadomo, że pierwszy całościowy, w uporządkowany i spójny sposób opracowany obraz świata stworzył Arystoteles. Jego fizyka opierała się na twierdzeniu, że wszystkie przedmioty dążą do osiągnięcia stanu spoczynku względem jednego absolutnego układu odniesienia. Na podstawie tej teorii można wnioskować jedno: Arystoteles nie miał dzieci, a przynajmniej się nimi nie zajmował. Dzieci i stan spoczynku? Jeden układ odniesienia? Wolne żarty!
Arystotelesowską teorię podważył Galileusz a po nim Newton. Oni też raczej nie mieli doświadczeń płynących z zajmowania się kilkulatkami, inaczej nie uprościliby tak sprawy, mówiąc o ruchach jednostajnych, statycznych układach odniesienia i tak dalej.
W sedno trafił dopiero Albert Einstein. Stworzył najpierw szczególną teorię względności (1905), następnie rozwinął ją w ogólnej teorii względności (1916) – dopiero wtedy wszystko zaczęło się zgadzać. Z teorii Einsteina wynika na przykład, że wartości różnych wielkości fizycznych takich jak siła, pęd, przyspieszenie, zależą od obserwatora. Oraz, że dwa zdarzenia określone przez jednego obserwatora jako jednoczesne, mogą nie być jednoczesne dla innego obserwatora (to tzw. względność jednoczesności). W końcu, że czas jaki mija pomiędzy dwoma zdarzeniami nie jest jednoznacznie określony, lecz zależy od obserwatora ( tzw. dylatacja czasu). Zasadniczo chodzi o to, że nie możemy mówić o wielkościach fizycznych takich jak prędkość czy przyspieszenie, nie określając wcześniej układu odniesienia, oraz że układ odniesienia definiuje się poprzez wybór pewnego punktu w czasoprzestrzeni, z którym jest on związany.
Uzbrojony w tą wiedzę, mogę zacząć dzień.
Chłopaki oczywiście już wstali – gdyby nie to, ja bym nie wstał (względność odnosi się tu do czasu – okres czasu potrzebnego na sen nie jest obiektywny, lecz zależy od układów odniesienia, jakimi są moje potrzeby i potrzeby Chłopaków – nie są one jednakowe). Siedzą w fotelikach – tworzę im tym samym układy odniesienia, oraz układ odniesienia dla siebie. Muszę uwzględnić stosunek odległości między fotelikami i potencjalną prędkość kawałka banana rzuconego z jednego fotelika w kierunku drugiego, oraz przyspieszenie, jaki mogę nadać sobie, chcąc zapobiec trafieniu wspomnianego banana w telewizor; uwzględniam masę banana. Biorąc pod uwagę, że masa jest równa energii (E=mc²),  kawałek banana o dużej masie wyrzucony przez Tyciego, który ma zdolność nadawania przedmiotom sporego przyspieszenia, mógłby być szczególnie niebezpieczny dla telewizora, a gdyby za nim podążyła łyżeczka, katastrofa byłaby pewna.
Gotuję zupę, gdy tymczasem Chłopaki zajęci są swoimi sprawami. Nagle widzę, że Tyci włazi na kuchenny stół i że już prawie osiągnął cel. Ruszam w jego kierunku. Oczywiście w myśl teorii, gdy jakiś obiekt porusza się ze stałą prędkością razem z obserwatorem, to wówczas obserwator w swoim układzie odniesienia odczuwa tylko upływ czasu a nie ma możności zaobserwowania ruchu obiektu. Biegnąc więc, wiem, że biegnę, Tyci zaś stoi, w właściwie wisi – właśnie w bezruchu – a ja nie wiem, czy zdążę. Zdążyłem. Być może doszło do niewielkiego zakrzywienia czasoprzestrzeni i to dało mi chwilową przewagę (oczywiście dla Tyciego moja krótka chwila była dłuższą chwilą, bo mieliśmy inne układy odniesienia – dlatego, i tylko dlatego dałem radę).
W tym samym czasie, gdy odstawiam Tyciego, Gucio otwiera szafkę i wyciąga torebkę cukru. Torebka jest otwarta – wiem, czym to grozi (całkowitą anihilacją torebki jako całości i rozproszeniem cukru po przestrzeni euklidesowej mojej kuchni). Na szczęście nowa reguła składania prędkości zauważona przez Einsteina zakłada, że prędkości nie dodają się, więc ja poruszając się ruchem jednostajnie przyspieszonym w stronę Gucia nie spowodowałem wzrostu prędkości jego działań. To mi pozwoliło znowu zdążyć na czas. Cukier jest bezpieczny (całe szczęście – kosztował całe pięć złotych).
Choć minęło ledwie kilka sekund, Tyci znowu jest już na stole – tym razem w pokoju. Procedura nadawania przyspieszenia samemu sobie zaczyna się od nowa. Zdarzy się to dziś jeszcze wielokrotnie. Całe szczęście, że jestem przygotowany. Bez całego tego naukowego instrumentarium za nic bym sobie nie poradził.

13 komentarzy:

  1. Nigdy tego tak nie próbowałem ująć. Strrasznie to wszystko skomplikowane ;-)
    Wydawało mi się do tej pory, że jakoś bez tej całej teorii udało mi się byka za rogi wziąć. Ale chyba jednak muszę przemyśleć swoje dotychczasowe postępowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapominasz o mechanice kwantowej, której nawet Einstein nie ograniał: wiesz, kwestia tego, że obecność obserwatowa (naukowiec lub rodzic) zmienia właściwości obserwowanego obiektu (dziecko lub elektron), a także możliwość obecności elektronu lub dziecka w kilku miejscach naraz (w uproszeniu), czyli tzw. superpozycja. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak - superpozycja bywa uciążliwa!

    OdpowiedzUsuń
  4. w życiu bym nie pomyślała. W praktyce nie ogarniam, a co dopiero przełożenie na teorię.
    Dajesz radę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, co za precyzja!
    Ja jednak poprzestanę na intuicyjnej analizie wydarzeń, bo jak zacznę przeliczać, odliczać..... ;-)))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Pokazałeś mi zupełnie inny obraz ojcostwa niż miałem do tej pory, teraz rzecz wydaje mi się jeszcze bardziej skomplikowana a już wcześniej posiadanie dzieci mnie trochę przerażało:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Globus - szybkie obliczenia w międzyczasie i wszystko się da ogarnąć ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam Cię bardzo DH, ale pierwszy raz odkąd się znamy muszę Ci zwrócić uwagę gdyż użyłeś obrzydliwego pleonazmu, którego wprost nienawidzę! Akapit 6 - 'okres czasu' :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Patko droga - nie rozumiem!
    A bardzo sobie cenię Twoje zdanie, więc wytłumacz...
    'Okres czasu' nie jest chyba błędem językowym... Przecież 'okres' oznacza odcinek, a czas się na odcinki dzieli - ery, to odcinki czasu. O okresach historyczno-literackich się w szkołach uczy, a czymże one, jak nie okresami właśnie c z a s u... Coś tam mi pewnie można zarzucić w związku z tą pisaniną, ale do obrzydliwości to się staram nie posuwać...

    OdpowiedzUsuń
  10. Przygotowuję się do prezentacji maturalnej i na jednym z kursów na których byłam babeczka mówiła nam właśnie o takich sprawach jak - "cofnąć się do tyłu", "schodzić w dół", "ja osobiście" i "okres czasu" ;) Głupie, ale prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  11. Męczyło mnie, więc sprawdziłem. O ile 'cofanie się do tyłu' jest ewidentne (chociaż Kubuś Puchatek potrafi się wycofać do przodu, nie wiem, czy wiesz :-) ),o tyle 'okres czasu' pleonazmem bywa, ale nie zawsze. Czasem użycie tego zwrotu jest uzasadnione. Choć w przypadku, który mi wytknęłaś - nie wiem, jak jest, muzę przyznać.

    Człowiek się jednak całe życie uczy...

    Z ciekawości - prezentację maturalną przygotowujesz na jaki temat?

    OdpowiedzUsuń