środa, 16 marca 2011

3978 znaków (ze spacjami), czyli prawie pięćdziesiąty wpis

Nasze życie toczy się po jakimś ustalonym torze. Wpływają na nie nasze biologiczne uwarunkowania, predyspozycje, społeczne normy, które każą nam przyjąć którąś ze społecznych ról, tradycja, wychowanie. Czasem nam się nie podoba to wszystko. Czasem myślimy sobie być może: to właśnie moje życie miało wyglądać zupełnie inaczej, gdy tym czasem wygląda zwyczajnie. Dobrze jest, gdy potrafimy się cieszyć zwyczajnością własnego życia.
Tak czy inaczej – większość z nas zdaje sobie pewnego dnia sprawę z tego, że nie zostanie piratem, kowbojem, księżniczką, gwiazdą filmową ani Batmanem. Jedni uświadamiają sobie to wcześniej, inni później. A niektórzy… No właśnie.

Tyci siedzi w foteliku i mruczy pod nosem: mama, mama, mama… (mama to ostatnio słowo klucz, wymawiane do mamy, co oczywiste, ale i do mnie, i do babci i do cioci i do dziadka, a czasem – z radosnym uśmiechem – do wszystkich zgromadzonych, gdy Tutu chce im coś z dumą zaprezentować). Mama – mruczy Tytus, na co Gucio zwraca mu uwagę: Mama jest przecież w pracy („przecież”, to z kolei słowo nadużywane przez Gucia). Trzeba chodzić przecież do pracy, żeby mieć pieniążki. Jak będziesz duży, też będziesz chodził do pracy. Teraz jesteś jeszcze trochę mały trochę duży. Jak będziesz bardzo duży będziesz przecież też chodził do pracy.
Żadnych złudzeń, Tyci. Ta wariacka sztafeta pokoleń każdego wciągnie.
Chociaż może, może – tak szybko ostatnio załapałeś, żeby patykiem trzymanym w prawej rączce walić w poduszkę leżącą po lewej, a w tą po prawej – lewym patykiem. I jak zrobiłeś przejście! Może będziesz grał na garach w kapeli? A że Gucia jakoś bardziej ciągną gitary – podzielicie się rolami bez problemu.

Ciekawa rzecz – ledwo usłyszałem Chłopaków rozmowę, zacząłem się zastanawiać, jak o niej napisać. W co wkomponować, do czego nawiązać, co wywnioskować. Jednym słowem – pomyślałem o blogu.
Pod datą 27 stycznia, w swoim Dzienniku 1954 Leopold Tyrmand zapisał: Chodzę po ulicy i układam zdania do zapisania w dzienniku. Patologia? No właśnie – patologia? Ja się też coraz częściej łapię na tym, że ubieram sytuacje w zdania. Szukam okazji, żeby coś napisać. A kiedy nie znajduję – łapię się czegokolwiek. Zanim jeszcze Tyrmand zaczął się zastanawiać, czy jego koncentracja na pisaniu nosi znamiona patologii, już zauważał, że to pisanie jest niepokojąco absorbujące: Moje życie codzienne koncentruje się wokół tego dziennika. Prowadzę go zaledwie pół miesiąca, a już przerósł wszystkie zamiary. Coś rośnie. Tylko co? Zbyszek Herbert powiedział: „Ostatniego dnia napiszesz: ‘Dziś nigdzie nie wychodziłem i z nikim nie rozmawiałem. Pisałem dziennik…’ Po czym znajdą cię na podłodze i obdukcja wykaże śmierć z wyczerpania.”
Nie da się ukryć, że jest w takiej regularnej pisaninie coś wciągającego. Ale to jednocześnie wyzwanie. Bo to tylko się tak wydaje, że nic prostszego: znaleźć temat, napisać kilka zdań. Ale to proste nie jest. Ani temat nie zawsze się przytrafi, ani odpowiednie jego ubranie w słowa nie zawsze jest oczywiste i nie zawsze łatwo przychodzi.
Taki na przykład pirat albo kowboj, pewnie mieliby łatwiej. Co chwila ich przecież coś spotyka niezwykłego. A to abordaż, a to pojedynek w corralu, oczywiście w samo południe. Albo Batman – co noc nowa przygoda. Albo chociaż prywatny detektyw – takiemu zawsze jakieś złote myśli, odpowiednie do zapisania, przyjdą do głowy, gdy siedzi w swoim zakurzonym i zadymionym biurze czekając na piękną nieznajomą, przynoszącą kolejne zlecenie.
Ale ja nie narzekam. Cieszę się zwyczajnością swoich dni. Bo w sumie – nie ona taka przecież zwyczajna, trzeba się tylko przypatrzeć, a znajdzie się całkiem sporo niezwykłości. Wczoraj na przykład znaleźliśmy z Chłopakami na trawniku super robale. I małe i duże. A do tego mijaki (niektórzy mówią na nie: ślimak). A później na przykład, w radio puścili Motorhead. W normalny dzień, do tego w środku dnia, w publicznej rozgłośni – mister Kilmister, czyli pan Lemmy. To dopiero wydarzenie!
I już jest o czym pisać. Patologia?

16 komentarzy:

  1. NO właśnie doszedłem do bardzo podobnych spostrzeżeń na temat własnego pisania. Dzisiaj w końcu miałem możliwość (czasową) napisać o czymś nad czym zastanawiałem się już kilka dni temu i dopiero napisanie tego na blogu pozwoliło uporządkować mi te myśli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z pisaniem to jest tak, że gdy się zacznie - nie można przestać, bo słowa rosną i zawsze jest dla nich słuszny powód.
    Patologia? Może i owszaem;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Owszem - miało być :)
    Ps. Dziś mam dzień na literówki...

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi pisanie przychodzi z wielkim trudem. Ale muszę przyznać, że przywiązałem się do swojego bloga.
    Bardzo mi się podoba ta odpowiedź Herberta :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twój blog jest jednym z najcenniejszych w moim bocznym panelu.

    Przymierzam się do otwarcia drugiego, bardziej filozofującego, okienka.

    Natchnąłeś mnie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Ano, patologia. Ale z tych zacniejszych ;)

    ps. Też tak mam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Elu - nigdy tak na to nie parzyłem, ale zacznę: że patologie dzielą się na zwykłe, i ZACNE. Jakoś mnie to dobrze nastraja :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj oby ta Twoja patologia DH trwała jak najdłużej! Znika ostatnio coraz więcej moich zaprzyjaźnionych blogów, jak ee.. grzyby bez deszczu (?) :) Dziwny okres nastał, mam nadzieję, że wraz z nadejściem wiosny coś się odmieni na lepsze..

    I czytając Twojego bloga zazdroszczę Ci lekkiego pióra (haha! :)) Mam wrażenie, że napisanie dobrej notki przychodzi Ci tak łatwo, z taką gracją!

    OdpowiedzUsuń
  9. Antek - dzięki. Jestem cenną częścią Twojego panelu - prawdziwie cyfrowy komplement! Chyba też mnie właśnie natchnąłeś... Muszę to przemyśleć... :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Patko - może jak grzyby w sezonie (grzybo...braniowym??) :-)

    A w cyfrowym świecie - nawiązując do Antkowego komplementu - zazdrości się chyba... szybkich palców :-))

    O, widzisz Antku - natchnienie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Hahaha, jakże wysublimowany, analogowy komplement - być cennym cyfrowym znaleziskiem w bocznym pasku "ulubionych" ;DDD
    A ja i Antka i Husbanda uwielbiam czytać jednako ;D

    OdpowiedzUsuń
  12. No, no, niezła patologia, ha ha! Nie wiem, czy wiesz Desperate, ale stałeś się dewiantem ;))))

    OdpowiedzUsuń
  13. Dewiant! - tego słowa szukałem! (patolog nie pasowało ;-) ). Dewiantem, ale za to zacnym.

    OdpowiedzUsuń
  14. Patologia fajna rzecz. Ja też lubię swoją patologię. Przywiązałem się do niej. Mimo, że mój blog istnieje krótko, to naprawdę polubiłem to wsiąknięcie w klimaty blogowe.
    I, żeby się podlizać: naprawdę z przyjemnością czytam Desperate oraz Antka! Dziękuję Wam Panowie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Bo dzienniki mają to do siebie, że uzależniają i stają się niekończącą opowieścią. Chce się za wszelką cenę utrzymywać ich płynność, bo przerwanie i tak już jest niemożliwe :). Byłoby zbyt bolesne, zarówno dla piszącego, jak i czytających.
    Uwielbiam Dzienniki, to moje ulubione książki, każdego roku mam jakieś w planach. Do tej pory chyba najbardziej cenię sobie sentymentalnie Virginię Woolf, ale literacko Anais Nin (napisała 150 tomów - łącznie 15 000 stron maszynopisu, i to nie byle jakiego). Jeszcze przede mną Tyrmand, Iwaszkiewicz, Proust i Lapidaria Kapuścińskiego... ach, sama rozkosz.

    No i taki jeden HouseHusband :) Czyta się Ciebie z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń