wtorek, 5 czerwca 2012

Dlaczego warto ukraść ogień


Kiedy byłem młodym, beztroskim, przynajmniej z perspektywy czasu oceniając tę kwestię, uczniem liceum, miało miejsce ważne wydarzenie, nazwijmy to medialne (żeby nie nadużywać słowa „kulturalne”). Na ekranach telewizorów w wielu, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w większości polskich domów zagościła pierwsza edycja programu typu realisty show pod złowieszczo brzmiącym, zważywszy na literackie konotacje, tytule Big Brother. I wszyscy, jak kraj długi i szeroki oglądali Big Brothera i komentowali kolejne odcinki i czekali na nocne edycje w nadziei na to, że zobaczą coś pikantnego. Chyba nawet coś kiedyś zobaczyli. Emocje były ogromne, dużo większe, niż kiedy jakiś czas później to samo można było zobaczyć w którymś numerze Playboya – ładnie sfotografowane, w jakości dużo lepszej, niż gwarantowała kamera zamontowana pod prysznicem. Ale tu już popadam w niepotrzebne dygresje.
Chodzi mi o to, że wszyscy oglądali Big Brothera, kibicowali jednym mieszkańcom domu, na innych narzekali, śledzili intrygi, głosowali nawet być może na to, kto ma w programie zostać a kto odpaść. Na szkolnych korytarzach losy mieszkańców domu Wielkiego Brata były ważnym tematem. A ja się tym rozmowom przysłuchiwałem, bo nie za bardzo miałem inne wyjście, ale aktywnie w nich nie uczestniczyłem, gdyż nie oglądałem programu. W ogóle mnie nie interesował, nudził wręcz. Wiem, bo sprawdziłem – obejrzałem jeden czy dwa odcinki i miałem dość. Byłem – na własne życzenie – wykluczony z ważnej części życia uczniowskiej społeczności, a i życia w ogóle. Bo przecież Big Brothera komentowało się wszędzie, nie tylko pod salą od biologii.
Przypomniało mi się to wszystko ostatnio. Dlaczego? Bo oto znowu zdarzyło się, że nie uczestniczę w czymś, czym wszyscy w koło zdają się mniej lub bardziej pasjonować. Bo w najmniejszym stopniu nie czuję napięcia, radosnego oczekiwania i ogólnego podniecenia, gdy widzę na stronie głównej Wirtualnej Polski licznik, który mnie informuje, że za 3 dni 5 godzin 40 minut i 29…28…27..26 sekund rozpocznie się Euro 2012.
Mam jeszcze jedno wspomnienie z licealnych czasów. Do szkoły zwykle chadzałem z kolegą mieszkającym po sąsiedzku. Chodziliśmy do jednej klasy, mieliśmy jakieś tam wspólne zainteresowania, więc miło się tak szło i gadało. I nawet nie bardzo mi przeszkadzała cecha kolegi, którą trudno określić, przy całej życzliwości, inaczej, niż gadulstwo. Nie bez przyczyny kolega nosi od czasu studiów ksywkę Fidel. Gdyby miał możliwość nieograniczonego przemawiania i co więcej – zagwarantowanych słuchaczy, dorównał by kubańskiemu politykowi bez trudności. Ale to kolejna dygresja.
Zmierzam do tego, że kolega był fanem piłki nożnej. Kupował regularnie Przegląd kibica i jakieś inne pisemka na temat, oglądał wszystkie mecze w telewizji i co gorsza, miał potrzebę rozmawiania o nich. Czwartkowe poranki, które następowały po telewizyjnych „piłkarskich środach” były dla mnie ciężkim przeżyciem. Czasem zdarzało mi się nawet z rozmysłem spóźnić na miejsce codziennego spotkania, żeby przespacerować się do szkoły samemu i nie musieć słuchać relacji o pięknych bramkach, zwodach, wynikach i innych doniosłych osiągnięciach piłkarzy.
Bo niewiele rzeczy nudzi mnie bardziej, niż piłka nożna. W ogóle nie lubię oglądać sportowych relacji. Nazwisko narodowego bohatera, Orła z Wisły, kojarzy mi się z koszmarnymi niedzielnymi popołudniami, kiedy w całym domu rozlegał się głos Szaranowicza i innej gwiazdy sportowego komentatorstwa, wykrzykujący kto jak daleko poszybował i czy zakończył lądowanie telemarkiem.
Homer Simpson w jednym z odcinków serialu ukradł znicz z ogniem olimpijskim. Chciał zapobiec otwarciu igrzysk, bo w czasie ich trwania w telewizji nie nadawano jego ulubionych programów. Spełnił tym samym plany, które snułem przez długie lata swojej wczesnej młodości.
Nie rozumiem idei kibicowania, absolutnie do mnie nie przemawia fakt, że można pasjonować się oglądaniem, jak inni robią coś, co w gruncie rzeczy nie ma sensu. Uprawianie sportu, to coś innego. Choć sportowcem jestem raczej marnym, lubię sobie pograć w siatkówkę, pojeździć na rowerze albo zagrać w szachy od czasu do czasu. Ale oglądać, jak robią to inni? I przeżywać, emocjonować się? Nie, zupełnie to nie dla mnie.
A tu zbliża się Euro, wielkie święto, do którego celebrowania zobowiązani są wszyscy Polacy. Tak przynajmniej głoszą billboardy porozwieszane po mieście. A ja jakoś nie czuję potrzeby. Nie mam chorągiewki na samochodzie, nie kupiłem farbek do malowania twarzy na biało-czerwono, nie posiadam szalika w narodowych barwach.
W całej sytuacji największym plusem jest to, że nie jestem również odbiorcą oferty Telewizji Polskiej, ani żadnej innej. Nic mi tym samym, nawet Euro, nie pokrzyżuje planów związanych z oglądaniem filmów, ani żadnych innych. Żaden rozwrzeszczany komentator nie wedrze się w moje życie, ze swoim entuzjazmem i błędami językowymi.
Z rozkoszą wyłączę się z uczestnictwa w piłkarskim szaleństwie, będę radośnie bojkotował mistrzostwa i pielęgnował własną nieświadomość. Nic nie będę wiedział o tym, kto z kim wygrał, kto przegrał, kto wyszedł z grupy i dlaczego Polakom się nie udało. I co? I nic, spoko… ko ko ko ko…

15 komentarzy:

  1. Obawiam się, że inni mogą wpłynąć na Twoją świadomość przy okazji rozmów różnorakich, nawet tych z piłką nożną zupełnie nie związanych :)
    Sama idea - doskonała.

    OdpowiedzUsuń
  2. No wiem, wiem, całkiem się wyeliminować nie da. Chyba, że organizując sobie wyjazd na bezludną wyspę, pustynię czy do innej pustelni.
    Ale będę minimalizował przykre szumy :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia zatem :)))
    (Najchętniej zrobiłabym to samo, mimo, że jeszcze kilka lat temu uwielbiałam piłkę nożną; ale od tego czasu sporo się zmieniło).

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja mam tak, że gdyby Euro odbywało się gdzieś dalej niż w Polsce, miałbym do wszystkiego cieplejszy stosunek. A tak mam taki stosunek...ech... w sumie to celibat w związku z Euro.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja dziś w pracy musiałam obstawić wynik piątkowego meczu, żeby nie wyjść na dziwoląga, a nie wiedziałam kto gra :) możemy sobie ręce pdać - mnie także nic nie nudzi bardziej niż piłka, wolałabym już nawet czytać fragmenty pamiętnika starego subiekta hihihi :)))) żartuję oczywiście! Euro mnie nie interesuje, ale jednak pozytywnie oceniam to wydarzenie, bo w mojej okolicy widać ile zrobiono w mieście i jest nadzieja, że ta infrastruktura będzie służyć dłużej. Natomiast pasjonują mnie te mistrzostwa z socjologicznego punktu widzenia - nigdy nie miałam okazji obserwować z bliska takiej mieszanki kulturowej, jaka ma zjechać do Polski w najbliższych dniach, nigdy chyba nie miało miejsca takie turystyczne oblężenie, jestem ciekawa jak wypadną Polacy nie jako gospodarze stadionów, ale jako gospodarze dla turystów, jak to będzie wyglądało na ulicach miast, w pubach, sklepach...

    Pozdrawiam Cię serdecznie i łączę się w ignorancji :)))

    Jak dzieci?

    Małgo

    OdpowiedzUsuń
  6. A kto gra w piątek? Żartuję, to akurat wiem - jeden z trzech naszych meczów :-)
    Ten aspekt mistrzostw, o jakim piszesz, jest rzeczywiście ciekawy. Ostatnio natknąłem się na ciekawe spostrzeżenie: że takie tłumy obcokrajowców, mianowicie, nie przetoczyły się przez Polskę od czasu II wojny światowej. No jest to wydarzenie.

    A Chłopaki dziś trzeci raz w przedszkolu. I co najlepsze - są zachwyceni! Tytus się wczoraj spłakał, jak chciałem ich zabrać do domu :-)Nie skończył wyklejać jabłuszka plasteliną...

    OdpowiedzUsuń
  7. No i dobrze.. ja mam dokładnie tak samo z polityką... nic nie wiem... po co się denerwować? :) czasem niestety usłyszę wiadomości... a Ty się na ciszę nie nastawiaj... sąsiedzi pewnie kibicować będą ;P


    P.S. No właśnie, ale czy niepraktyczny i niełatwy w utrzymaniu czystości ogólnie czy tylko przy kredkach i pisakach? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Haha, czyli mój Mąż nie jest jedynym facetem, który ma Euro głęboko gdzieś... :p A, i jeszcze mój tata :D
    My tam w ogóle nie wiemy, kiedy mecze, kto z kim gra i o co w ogóle chodzi. Tylko się martwimy jak przetrwać inwazję w Gdańsku.
    Big Brothera nigdy nie widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinniśmy jakiś klub założyć, albo grupę wsparcia :-)
      A w Gdańsku to się pewnie naoglądacie... Choć to akurat może być i ciekawe, na pewno ciekawsze, niż mecze.

      Usuń
  9. W zasadzie mogę się spokojnie zapisać do takiej grupy, bo jak mi te chorągiewki tak merdają przed oczami w trakcie jazdy, to naprawdę się zastanawiam, co trzeba mieć, a raczej - czego trzeba nie mieć - żeby sobie chorągiewkę do samochodu przyczepić :-) Pozdrawiam.
    A tak w ogóle to miły blog :-))

    OdpowiedzUsuń
  10. Wydaje mi sie, że liczy się by RAZEM. Niektórzy razem piłkę kopią, a inni razem na to patrzą. Na przykładzie własnej rodziny widzę, jak sie zacieśniają więzy, a każda okazja jest dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nikt ideą kibicowania nie zaraził - ani wspólnego, ani żadnego innego. I z robieniem czegoś wspólnie absolutnie mi się nie kojarzy kibicowanie, wręcz przeciwnie.
      Chociaż rozumiem poczucie wspólnotowości, które łączy kibiców. Raz byłam na meczu - pod stadion podprowadził nas kordon policji, przeszedłem rewizję, słyszałem, jak koledzy planują ustawkę, nawet wspólnie z dwoma z nich zarobiłem mandat. Darłem się na całe gardło, obrażając przeciwną trybunę słowami, jakich nie powstydził by się najbardziej pijany szewc. Wspólnie się oczywiście darłem, z resztą sektora.
      Ale sam mecz był najmniej istotny z całej tej wyprawy (przynajmniej mecz, jako to, co się działo na murawie). Istotą była impreza przed meczem i po nim, podróż stopem na Śląsk i w ogóle toczka.
      Tak czy inaczej - ideę wspólnotowości rozumiem, kibicowania nie :-) Sport pozostaje dla mnie nudny jak flaki z olejem.

      Usuń
  11. Gdyby nie to, że doskonale wiem o Twojej żonie i dwóch cudownych krasnalach chyba w tej chwili bym Ci się oświadczyła.

    Pozdrawiam i wróciłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory w rankingu na komplement wygrywał Tomek vel Bosy Antek, który napisał, że 'mój blog jest jednym z najcenniejszych w jego bocznym panelu' czy jakoś tak (to chyba próżność, że zapamiętuję takie rzeczy...).
      Od tej pory Ty zajmujesz pierwsze miejsce :-)
      Mam nadzieję, że Tomek nie będzie mi się oświadczał, choćby potencjalnie... Też ma w końcu żonę i dzieci :-)

      Usuń
    2. Antek, rozwaliłam system i wygraaaaaałaaaam! :D
      Je je je :D

      Usuń