- Muszę wiedzieć, kto zrobiłby coś takiego…
Kto mógłby zabić w tak makabryczny sposób, a potem zostawić garść wskazówek
odwołujących się do opowiadań o Sherlocku Holmesie (…).
- Ktoś, kto przeczytał za wiele kryminałów…
Zaczynam
właśnie lekturę nowej książki. Sherlockista
Grahama Moore’a jest opowieścią o poszukiwaniu zaginionego dziennika sir Artura
Conan Doyla. Jest też historią śledztwa, które prowadzi Conan Doyle w końcu
roku tysiąc dziewięćsetnego, z pomocą swego przyjaciela, Brama Stokera. Mamy
tu dwie kryminalne zagadki: współczesną i tą sprzed ponad wieku. Mamy też
zabawę formą i oczywiście – literackie nawiązania. I właśnie o nawiązaniach
słów kilka, bo lektura nasunęła mi pewne refleksje.
Wielu z nas
chłonie namiętnie najróżniejsze teksty kultury. Czytamy książki, oglądamy
filmy, śledzimy seriale, gramy w gry komputerowe. Świadomie lub nie, robiąc to
wszystko, pławimy się w morzu cytatów.
Twórcy
hermeneutyki stworzyli teorię, w myśl której teksty korespondują ze sobą,
prowadzą ciągły dialog, odnoszą się do siebie wzajemnie. Widocznie było tak już
w czasach, gdy hermeneutyczna metoda się rodziła. Dziś jednak, myślę, skala
tego zjawiska zdecydowanie wzrosła, cytaty – ta korespondencja, dialog tekstów
– jest wszechobecna.
Przytoczony
wyżej fragment powieściowego dialogu przypomina mi inny, pochodzący z filmu Krzyk, kinowego hitu z moich licealnych
czasów, skierowanego do miłośników horrorów. Zamaskowany zabójca morduje
amerykańskich nastolatków, prowadząc z nimi jednocześnie grę, w której kluczową
rolę odgrywa znajomość kanonu kina grozy. Twórca filmu, Wes Craven, chwalony
był za ciekawe podejście do tematu, zabawę formą, nawiązania, autoironię. W
gruncie rzeczy Craven cytował, nawet samego siebie. Jednocześnie dokonał
dekonstrukcji gatunku (modne słowo w czasach, kiedy postmodernizm trzymał się
mocno). Jakiś czas temu oglądałem czwartą część Krzyku. W dalszym ciągu była to zabawa w żonglerkę schematami.
Całkiem udana zabawa.
Kilka dni temu
oglądałem inny film: Hanna. Historia
dziewczynki, którą ojciec (jak się w końcu okazuje – przybrany) wyszkolił na
perfekcyjną zabójczynię. W filmie była świeżość, odważne podejście do tematu,
bardzo przecież dwuznacznego moralnie. Ale czy pomysł jest faktycznie całkiem
świeży i oryginalny? Nieskażony nawiązaniami? Nie. Historia Hanny, to wypisz
wymaluj historia monstrum stworzonego przez doktora Frankensteina. Dziewczynka
odkrywa, że jest inna niż wszyscy, wyrusza, by wyjaśnić tajemnicę swojej
przeszłości. W końcu konfrontuje się z „ojcem”, jak – na kartach powieści – monstrum
z doktorem pośród śniegów Arktyki. Mamy też cytaty bardziej bezpośrednie, jak
choćby w scenach, kiedy Hanna ukrywa się w wozie kempingowym i przez niewielki
otwór w skrzyni, w której się kuli, obserwuje podróżującą rodzinę; podgląda
rodzinne życie, jakiego nigdy nie zaznała. Przecież potwór z utworu Mary Shelley
też ukrywał się: w komórce, w leśnej chatce, podglądał życie normalnej,
ludzkiej rodziny, uczył się.
Paradoksalnie,
nawet najbardziej „oryginalne” historie i bohaterowie, to zlepek cytatów i
zapożyczeń. Przywołajmy choćby doktora House’a, który jest przecież postacią
niezwykłą, wyróżniającą się spośród bohaterów telewizyjnych produkcji. A przecież
cały geniusz House’a, jego zamiłowanie do zagadek, skłonności do depresji,
aspołeczność, pociąg do używek, nawet muzyczny talent a w końcu nawet… numer
mieszkania – wszystko to już znamy, z kart opowieści o wspominanym już
Sherlocku Holmesie. Albo rewolucyjny hit kinowy, sprzed kilkunastu lat, Matrix. Wniósł powiew świeżości do kina,
był nowatorski i odkrywczy, nie tylko w sferze wizualno-technicznej. A jest
przecież jednym wielkim zlepkiem cytatów. Czego tam nie ma? Wątki biblijne,
mitologiczne, nawiązania literackie, filmowe, w końcu filozofia: od Platona do
Putnama. Twórcy bardzo wyraźne czerpią z pomysłu Hilarego Putnama, który pisał
o mózgach w słoiku (gdybyś był tylko mózgiem, który szalony naukowiec zamknął w
słoju i podłączył do urządzeń generujących bodźce, nie mógłbyś udowodnić, że
jesteś tylko mózgiem, że nie żyjesz
na prawdę; podobnie jak teraz nie jesteś w stanie dowieść, że takim mózgiem nie
jesteś – być może czytasz ten teksty tylko dlatego, że zwariowany doktor
połączył któryś z twoich zwojów z bloggerem? Czysty matrix.)
Czasem mam
mieszane uczucia, czytając czy oglądając kolejne dzieło, stworzone metodą
recyklingu. Od czasu do czasu zabawa w pożyczanie daje mimo wszystko świetne
rezultaty. Pojawia się tu jednak, siłą rzeczy, pytanie: czy jest dziś jeszcze
możliwe stworzenie czegoś w stu procentach oryginalnego, rewolucyjnego? Znajdując
kolejny znany trop w „świeżej” książce czy filmie myślę, że to coraz mniej
proste. Twórcy, podobnie jak tajemniczy ktoś,
sprawca zbrodni z przytoczonego na początku fragmentu, przeczytali za dużo, obejrzeli równie wiele i bardzo tym wszystkim
przesiąkli.
A może po
prostu wszystko już było?
Ha, takie 'zagadki literackie':)
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie fajne - szukanie tropów :-)
UsuńA ja muszę niestety dodać łychę dziegciu do tej beczki miodu.
OdpowiedzUsuńDla mnie niestety ta zabawa "zgadnijcie komu to podpieprzyłem?" zbyt często stanowi objaw impotencji twórczej, drogi na skróty lub po prostu taniego puszczania oka w stylu "wy wiecie i my wiemy, że wszystko już było, więc po co się silić na oryginalność."
Boli mnie ta (jak to nazwał Czesław Miłosz) "aleksandryjskość", gdy słowa nie odnoszą się do rzeczywistości, ale do innych słów. "Drzewo" nie odnosi się do prawdziwego drzewa z koroną i korzeniami, ale do "papierowego świata drzew."
Wkurzają mnie te kulturowe Frankensteiny, pozszywane z łat i ochłapów innych dzieł. Frankenstein był martwy, a dzieła "pozszywane" również martwymi są. Nie mówią niczego o świecie, bo "nie są z tego świata." A jeżeli nie mówią nic o świecie, nie interesują mnie ani trochę...
pzdr
To o czym piszesz powstrzymuje mnie od jakiegoś czasu podświadomie... od napisania książki - ziszczenia mojego marzenia :) boję się, że wszystko już napisano... i że moje będzie nudne i nieciekawe w morzu wszystkiego... Ale pewien znajomy powiedział mi, że ważniejsze jest JAK piszemy... nie wiem czy wyrażam się jasno :) czasem takie zlepki bywają dobre :) oczywiście nie mam na myśli odgrzewania kotletów z gatunku kolejny horror o domu, w którym straszy :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiestety wszystko już było!!! Zarówno w muzyce, jak i w literaturze i najbardziej widoczne - w filmie. Nie chodzi tu o - jak to nazywam - jechanie na czyjejś koniunkturze, czy kręcenie dziesiątej adaptacji tej samej książki. Po prostu formy się wyczerpują, a wykształcenie twórców i ich wrażliwość spłyca się i dostosowuje do mało wybrednego, masowego odbiorcy. Wyjątki, które tworzą coś zaskakującego - tylko potwierdzają regułę!
OdpowiedzUsuńChociaż... właściwie czemu nie?! "Bracie, gdzie jesteś" Coenów, to arcyciekawie opowiedziana "Odyseja", a "Pretty Woman" była nazywana te dwadzieścia lat temu współczesnym Kopciuszkiem. Ważne jest jednak, żeby zapożyczać inteligencko, w sposób nieoczywisty, zlepiać z klasą, a nie tworzyć po raz drugi Ocean's eleven, czy 3.10 do Yumy.
Czy to miało sens i zachowało logikę? :)))
Pozdrawiam,
naprawdę wierna czytelniczka, aczkolwiek rzadko komentująca :)
Chciałem coś jeszcze dodać, ale to juz pewnie ktos kiedys powiedział...
OdpowiedzUsuń;-)
Ale może nie tutaj ;-)
UsuńMoi Drodzy,
OdpowiedzUsuńodpowiem wam hurtem.
Z Bosym się zgadzam i nie zgadzam (jak zresztą zwykle ;-) ). Twórczej impotencji i chodzenia na skróty nie pochwalam. Beczki miodu też tu chyba nie wysmarowałem, przynajmniej nie taki miałem zamiar. Ale...
To JAK się coś zrobi, też jest ważne. Dlatego wspominany 'Matrix' jest dla mnie dziełem w pewien sposób wybitnym - to mistrzostwo zestawiania znanych skądinąd wątków, łączenia rzeczy do tej pory nie łączonych. Wyszła z tego nowa jakość. Tak więc 'zlepki' bywają dobre, bez dwóch zdań. Nie ma co wrzucać ich do jednego wora z nalepką 'wtórne'.
A największy ból wywołuje właśnie głupawe powielanie, nieskażone jakimkolwiek twórczym wysiłkiem. Kolejne sikłele. prikłele i riboty - to jest żenujące i obrażające odbiorcę. Niestety - znajduje się cała masa odbiorców, którzy nie czują się urażeni.
Nie odnosić się do tradycji, tego, co było, to chyba nie sposób. Ale robić to z głową - to droga do wyjścia z klasą z tej, trochę patowej sytuacji.
W ogólności - wszystko już było, w szczegółach - zawsze można coś powiedzieć inaczej, dlatego kultura nigdy nie umiera, najwyżej miewa spadki formy, jak ludzie.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś czuje, że nie ma czegoś interesującego do powiedzenia, lepiej nich milczy. Tak jest bardziej... ekologicznie :)
Może to nowa kategoria: metaliteratura? ;)
OdpowiedzUsuńWszystko już było. Albo prawie wszystko.
OdpowiedzUsuńA najgorsze jest to - pomijając mniej lub bardziej umiejętne "zlepki" - jest - zwłaszcza w filmie - robienie czegoś po raz "enty": jak np ostatnio "Dziewczyna z tatuażem". Bo Amerykanie muszą mieć chyba SWOJĄ wersję wszystkiego, nawet Obcy tylko ich atakują...... ;)
Myślę, że na Twoje pytanie odpowiedziano parę tysięcy lat wcześniej:
OdpowiedzUsuń"To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
Jeśli jest coś, o czym by się rzekło:
„Patrz, to coś nowego” -
to już to było w czasach,
które były przed nami."
- z Księgi Koheleta
Dla mnie jako dla osoby piszącej jest to przygnębiające (bo cokolwiek wymyślę, to podobną rzecz już ktoś inny wymyślił i na pewno znajdą się tacy, którzy mi to zarzucą), a jednocześnie uwalnia mnie to od starania się do bycia oryginalnym za wszelką cenę.
Jakąś jednak oryginalność można chyba osiągnąć - nawet to, co 'już było' można ująć w nowy sposób, być może przystający do nowych czasów. Albo w nowatorski sposób zestawić zestawić znane składniki...
OdpowiedzUsuń