„Grą
językową” nazywać też będę całość złożoną z języka i z
czynności, w które jest on wpleciony – tak definiuje (na
jeden ze sposobów) grę językową Ludwig Wittgenstein w pierwszej
części swoich Dociekań filozoficznych. Co to znaczy? Czym,
dokładniej, miałaby być owa gra? Najprościej rzecz ujmując:
Wittgenstein twierdził, że języka – słów, zdań, zwrotów na
niego się składających – używamy w różny sposób, w
zależności od sytuacji, w której się aktualnie znajdujemy. Od
„gry”, w której akurat bierzemy udział.
Termin
„gra językowa” ma tu podkreślić, że mówienie jest
częścią pewnej działalności – pisze dalej Wittgenstein. I
kontynuuje: uprzytomnij sobie mnogość gier językowych na takich
oto, i innych, przykładach: rozkazywać i działać wedle rozkazu –
opisywać przedmiot z wyglądu albo według pomiarów – (…)
odgrywać coś jak w teatrze – I tak dalej. Każda z tych
„gier” jest przykładem sytuacji, w której używamy języka w
specyficzny sposób. Ja dodałbym kilka własnych przykładów gier:
pomagać wybrać odpowiedni przedmiot niezdecydowanemu – pomóc
ocenić wygląd przedmiotu – opisać zależności między
przedmiotem a jego użytkownikiem – pomóc podjąć decyzję. Są
to małe gierki, które wchodzą w skład jednej, dużej. Tej zaś na
imię: być na zakupach z żoną.
Wybierając
się z żoną na zakupy („żonę” potraktujmy tu umownie, zakupy
z każdą kobietą wyglądają prawdopodobnie tak samo lub
podobnie) decyduję się automatycznie na przystąpienie do gry. I to
właśnie gry ściśle językowej, bo na język będę teraz musiał
uważać szczególnie. Również na tak zwany język ciała, wszelkie
ewentualnie mogące mi się przydarzyć formy niewerbalnego
komunikowania (broń boże nie okazać zniecierpliwienia! – to po
prostu game over).
W
zakupową grę, jak w każdą inną, można grać z zaangażowaniem
lub bez niego. Nie angażując się, można przyjąć strategię
wycofania. Pomoże nam w tym jeden z odpowiednio użytych
komunikatów: wiesz, zajrzę na chwilę do Empiku (dobrze jest
dodać: zaraz do ciebie przyjdę), może ja zrobię zakupy,
a ty sobie pooglądaj i tym podobne. Gdy jednak postanowimy się
zaangażować, przystępujemy do gry na wyższym poziomie.
Mówienie
jest częścią pewnej działalności, czyli nie jest tylko
gadaniem – ma prowadzić do konkretnych rezultatów. Wyobraźmy
więc sobie następującą sytuację: żona z naręczem ciuchów
zmierza do przymierzalni (nie, ja zmierzam do przymierzalni z
naręczem, drepcząc tuż za żoną). Zaczyna przymierzać kolejne
rzeczy – rozpoczyna się proces decyzyjny. Dla mnie – kluczowa
faza gry. Od tego, jak ją poprowadzę zależy, czy we przymierzalni
spędzę dużo czasu, bardzo dużo czasu czy wieczność. Oraz –
czy wyjdę z niej zadowolony czy nie (oczywiście ja zawsze
wychodzę zadowolony, zadowolenie wzbudza w mnie fakt, że wychodzę,
chodzi jednak o to, żebym wyszedł zadowolony w towarzystwie
zadowolonej kobiety). - Jak ci się podoba? – żona wykonuje
ruch. - Fajne – można odpowiedzieć, ale nie jest to
najlepsze wyjście. Mówiąc działajmy! Fajne, ładny kolor –
ograniczam jeden z potencjalnych dylematów). - Ale jak JA w
tym wyglądam? Właśnie mój błąd. Trzeba było odpowiedzieć:
- Fajnie, ładny kolor, PASUJE CI. No i w ogóle dobrze leży. -
Ale lepszy kolor, niż ten poprzedni? Oczywiście, nie chcąc
przegrać z kretesem, nie mogę dać po sobie poznać, że nie widzę
różnicy między jednym a drugim odcieniem (to czarne i tamto
czarne, no, może to takie bardziej jasno-czarne). - A wiesz, że
chyba lepszy? Ciekawsze takie… wyblakłe. Ryzykowne zagranie:
jasno-czarny można pewnie określić ładniej i dokładniej, niż
słowem „wyblakły”, „wyblakły” się może źle kojarzyć…
znaczy takie… bardziej szare. Tak czy inaczej, mówiąc coś,
warto podawać jak najwięcej informacji – może to (jedynie może,
gwarancji żadnej nie ma) przyspieszyć podjęcie decyzji. A
przynajmniej zakończenie pierwszego etapu procesu decyzyjnego.- Ale
myślisz, żeby kupić? Tu już żartów (rozpoczyna się etap
drugi podejmowania decyzji) nie ma. Żeby to, co powiem, odniosło
pożądany przeze mnie rezultat, muszę powiedzieć to, co należy.
Dokładnie to i nic innego. – Ładne, jeśli ci się podoba, to
weź. To nie jest to, co należało powiedzieć. Nie należy
poddawać kolejnego problemu do rozpatrzenia (czy, mianowicie, podoba
się? I czy aż tak, żeby kupić?). – Ładne. I całkiem
niedrogie. Fajnie leży, kolor ciekawy. Stanę do kasy, bo jest
kolejka, rozejrzyj się jeszcze, jeśli chcesz.
You
win!
P.S.
A co robi ten rogal? Słysząc takie pytanie, można
odpowiedzieć, że… leży, że czeka, aż ktoś go posmaruje masłem
i zje… Gdy jednak uczestniczymy w grze językowej, którą można
nazwać „oglądanie filmów z dziećmi”, odpowiedź nie jest już
oczywista. Patrzę na „Rogala”, który potrząsa toporem i ryczy
bojowo. Rogal się zdenerwował, zaraz będzie walczył –
mówię. Nagle się okazuje, że rogal, to nie drożdżowy wypiek,
tylko (rogaty, nomen omen) Minotaur walczący u boku
Białej Czarownicy. Neologizm stworzony przez dwulatka zagłębiającego
się w Kroniki Narni. Trzeba, jednym słowem, wiedzieć, w co
się gra, i z kim, żeby nie palnąć głupstwa.
Twoja analiza powinna zostać dołączona do klasycznej już książki Berne'a, pt. "W co grają ludzie" ;) Całą różnorodność relacji międzyludzkich, jak się okazuje (albo jak się Berne'owi wydawało), można opisać w formie wymiany komunikatów czyli "gier". Te ukryte komunikaty oczywiście są ważniejsze od tych które "nominalnie" słychać ;)
OdpowiedzUsuńKsiążkę polecam.
ps. Nie znoszę zakupów i łażenia po sklepach. Jeśli chcę coś kupić, to to kupuję i już. Dlatego nie towarzyszę moim koleżankom w tej formie aktywności, bo mnie szlag trafia.
Podoba mi się takie cyberawangardowe podejście do zakupów. W moim wypadku wystarczy zamienić pójście z "żoną" na pójście z samą sobą na zakupy. Obowiązują zdaje się te same zasady - tylko gra wymaga indywidualnego zaangażowania w typowaniu myślowych bohaterów.
OdpowiedzUsuńSkomplikowane. :)
;) jestem na tak! Ale muszę przyznać, że czasem proponuję Bardzo Mądremu Mężczyźnie, że kupię mu książkę / gazetę, niech sobie zasiądzie w kawiarni z kupioną mu przeze mnie kawą i odpocznie... a On co? Chodzi ze mną. Czasem wygrywa... a czasem też wygrywa, bo tak mnie zniechęca do kupowania, że nic nie kupuję... ;)
OdpowiedzUsuńMiłej soboty :)
Adnotacja do Twojego komentarza u mnie:
OdpowiedzUsuńTo właśnie dla takich ludzi jak Ty powstała ta łyżka :) może podeślę po tajniacku linka Twojej Żonie? :D Może zamiast lizaka-serduszka.... sam wiesz... ;p
Prawda i chyba mało osób zdaje sobie sprawę z możliwości "działań mownych", ale i też w drugą stronę, czyli działania na każdego z nas.
OdpowiedzUsuńKolejna adnotacja :)
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że chorowanie z dziećmi nie jest już takie przyjemne, nie pośpisz... nie odpoczniesz... no cóż... ludzkie wybory :)
No! I praca na "Filozofię Ludwika Wittgensteina" napisana. :P
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pomogłem :-)
Usuń