piątek, 10 lutego 2012

Zakupowe gry językowe, czyli na zakupach z żoną i Wittgensteinem

Grą językową” nazywać też będę całość złożoną z języka i z czynności, w które jest on wpleciony – tak definiuje (na jeden ze sposobów) grę językową Ludwig Wittgenstein w pierwszej części swoich Dociekań filozoficznych. Co to znaczy? Czym, dokładniej, miałaby być owa gra? Najprościej rzecz ujmując: Wittgenstein twierdził, że języka – słów, zdań, zwrotów na niego się składających – używamy w różny sposób, w zależności od sytuacji, w której się aktualnie znajdujemy. Od „gry”, w której akurat bierzemy udział.
Termin „gra językowa” ma tu podkreślić, że mówienie jest częścią pewnej działalności – pisze dalej Wittgenstein. I kontynuuje: uprzytomnij sobie mnogość gier językowych na takich oto, i innych, przykładach: rozkazywać i działać wedle rozkazu – opisywać przedmiot z wyglądu albo według pomiarów – (…) odgrywać coś jak w teatrze – I tak dalej. Każda z tych „gier” jest przykładem sytuacji, w której używamy języka w specyficzny sposób. Ja dodałbym kilka własnych przykładów gier: pomagać wybrać odpowiedni przedmiot niezdecydowanemu – pomóc ocenić wygląd przedmiotu – opisać zależności między przedmiotem a jego użytkownikiem – pomóc podjąć decyzję. Są to małe gierki, które wchodzą w skład jednej, dużej. Tej zaś na imię: być na zakupach z żoną.
Wybierając się z żoną na zakupy („żonę” potraktujmy tu umownie, zakupy z każdą kobietą wyglądają prawdopodobnie tak samo lub podobnie) decyduję się automatycznie na przystąpienie do gry. I to właśnie gry ściśle językowej, bo na język będę teraz musiał uważać szczególnie. Również na tak zwany język ciała, wszelkie ewentualnie mogące mi się przydarzyć formy niewerbalnego komunikowania (broń boże nie okazać zniecierpliwienia! – to po prostu game over).
W zakupową grę, jak w każdą inną, można grać z zaangażowaniem lub bez niego. Nie angażując się, można przyjąć strategię wycofania. Pomoże nam w tym jeden z odpowiednio użytych komunikatów: wiesz, zajrzę na chwilę do Empiku (dobrze jest dodać: zaraz do ciebie przyjdę), może ja zrobię zakupy, a ty sobie pooglądaj i tym podobne. Gdy jednak postanowimy się zaangażować, przystępujemy do gry na wyższym poziomie.
Mówienie jest częścią pewnej działalności, czyli nie jest tylko gadaniem – ma prowadzić do konkretnych rezultatów. Wyobraźmy więc sobie następującą sytuację: żona z naręczem ciuchów zmierza do przymierzalni (nie, ja zmierzam do przymierzalni z naręczem, drepcząc tuż za żoną). Zaczyna przymierzać kolejne rzeczy – rozpoczyna się proces decyzyjny. Dla mnie – kluczowa faza gry. Od tego, jak ją poprowadzę zależy, czy we przymierzalni spędzę dużo czasu, bardzo dużo czasu czy wieczność. Oraz – czy wyjdę z niej zadowolony czy nie (oczywiście ja zawsze wychodzę zadowolony, zadowolenie wzbudza w mnie fakt, że wychodzę, chodzi jednak o to, żebym wyszedł zadowolony w towarzystwie zadowolonej kobiety). - Jak ci się podoba? – żona wykonuje ruch. - Fajne – można odpowiedzieć, ale nie jest to najlepsze wyjście. Mówiąc działajmy! Fajne, ładny kolor – ograniczam jeden z potencjalnych dylematów). - Ale jak JA w tym wyglądam? Właśnie mój błąd. Trzeba było odpowiedzieć: - Fajnie, ładny kolor, PASUJE CI. No i w ogóle dobrze leży. - Ale lepszy kolor, niż ten poprzedni? Oczywiście, nie chcąc przegrać z kretesem, nie mogę dać po sobie poznać, że nie widzę różnicy między jednym a drugim odcieniem (to czarne i tamto czarne, no, może to takie bardziej jasno-czarne). - A wiesz, że chyba lepszy? Ciekawsze takie… wyblakłe. Ryzykowne zagranie: jasno-czarny można pewnie określić ładniej i dokładniej, niż słowem „wyblakły”, „wyblakły” się może źle kojarzyć… znaczy takie… bardziej szare. Tak czy inaczej, mówiąc coś, warto podawać jak najwięcej informacji – może to (jedynie może, gwarancji żadnej nie ma) przyspieszyć podjęcie decyzji. A przynajmniej zakończenie pierwszego etapu procesu decyzyjnego.- Ale myślisz, żeby kupić? Tu już żartów (rozpoczyna się etap drugi podejmowania decyzji) nie ma. Żeby to, co powiem, odniosło pożądany przeze mnie rezultat, muszę powiedzieć to, co należy. Dokładnie to i nic innego. – Ładne, jeśli ci się podoba, to weź. To nie jest to, co należało powiedzieć. Nie należy poddawać kolejnego problemu do rozpatrzenia (czy, mianowicie, podoba się? I czy aż tak, żeby kupić?). – Ładne. I całkiem niedrogie. Fajnie leży, kolor ciekawy. Stanę do kasy, bo jest kolejka, rozejrzyj się jeszcze, jeśli chcesz.
You win!

P.S. A co robi ten rogal? Słysząc takie pytanie, można odpowiedzieć, że… leży, że czeka, aż ktoś go posmaruje masłem i zje… Gdy jednak uczestniczymy w grze językowej, którą można nazwać „oglądanie filmów z dziećmi”, odpowiedź nie jest już oczywista. Patrzę na „Rogala”, który potrząsa toporem i ryczy bojowo. Rogal się zdenerwował, zaraz będzie walczył – mówię. Nagle się okazuje, że rogal, to nie drożdżowy wypiek, tylko (rogaty, nomen omen) Minotaur walczący u boku Białej Czarownicy. Neologizm stworzony przez dwulatka zagłębiającego się w Kroniki Narni. Trzeba, jednym słowem, wiedzieć, w co się gra, i z kim, żeby nie palnąć głupstwa.

8 komentarzy:

  1. Twoja analiza powinna zostać dołączona do klasycznej już książki Berne'a, pt. "W co grają ludzie" ;) Całą różnorodność relacji międzyludzkich, jak się okazuje (albo jak się Berne'owi wydawało), można opisać w formie wymiany komunikatów czyli "gier". Te ukryte komunikaty oczywiście są ważniejsze od tych które "nominalnie" słychać ;)
    Książkę polecam.

    ps. Nie znoszę zakupów i łażenia po sklepach. Jeśli chcę coś kupić, to to kupuję i już. Dlatego nie towarzyszę moim koleżankom w tej formie aktywności, bo mnie szlag trafia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się takie cyberawangardowe podejście do zakupów. W moim wypadku wystarczy zamienić pójście z "żoną" na pójście z samą sobą na zakupy. Obowiązują zdaje się te same zasady - tylko gra wymaga indywidualnego zaangażowania w typowaniu myślowych bohaterów.
    Skomplikowane. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ;) jestem na tak! Ale muszę przyznać, że czasem proponuję Bardzo Mądremu Mężczyźnie, że kupię mu książkę / gazetę, niech sobie zasiądzie w kawiarni z kupioną mu przeze mnie kawą i odpocznie... a On co? Chodzi ze mną. Czasem wygrywa... a czasem też wygrywa, bo tak mnie zniechęca do kupowania, że nic nie kupuję... ;)

    Miłej soboty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Adnotacja do Twojego komentarza u mnie:

    To właśnie dla takich ludzi jak Ty powstała ta łyżka :) może podeślę po tajniacku linka Twojej Żonie? :D Może zamiast lizaka-serduszka.... sam wiesz... ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. Prawda i chyba mało osób zdaje sobie sprawę z możliwości "działań mownych", ale i też w drugą stronę, czyli działania na każdego z nas.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kolejna adnotacja :)

    Domyślam się, że chorowanie z dziećmi nie jest już takie przyjemne, nie pośpisz... nie odpoczniesz... no cóż... ludzkie wybory :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No! I praca na "Filozofię Ludwika Wittgensteina" napisana. :P

    OdpowiedzUsuń