- …co dokładnie pan robi?
- Czytam.
- Słucham?
- Czytam książki, a właściwie przeczytałem
ich całą masę – to jest chyba dokładniejsze określenie…
Wracam do
czytanego właśnie i już wspominanego przeze mnie Sherlockisty. Przytoczyłem fragment, w którym główny bohater
wyjaśnia, na czym polega jego praca. Ujęło mnie to, bo byłaby to praca, dla
mnie, wręcz wymarzona. Zajęcie idealne. Zobaczcie sami:
Harold White mieszkał w Los Angeles i
pracował jako niezależny ekspert od literatury. Jego głównymi zleceniodawcami
były studia filmowe, których działy prawne zatrudniały go do obrony przeciwko
oskarżeniom o pogwałcenie praw autorskich. Jeżeli jakiś wściekły
powieściopisarz skarżył producentów największego kasowego przeboju kina akcji
lata, twierdząc, że pomysł na film zaczerpnęli z jego mało znanego kryminału
politycznego sprzed dwudziestu lat, do Harolda należało wyjaśnienie, że nie, że
w istocie oba te dzieła zaczerpnęły podstawowe elementy fabuły z jednej z mniej
znanych sztuk Bena Jonsona bądź którejś z trudnych nowel Dostojewskiego czy z
innego tekstu równie mało znanego i będącego już własnością ogólną (…).
Interesujące,
prawda? Może nie do końca kryształowo uczciwe zajęcie, ale jakże pasjonujące!
Ciekawe, swoją drogą, czy na podobnych specjalistów istotnie jest
zapotrzebowanie. I ciekawe, czy istnieją ludzie, o których można powiedzieć to,
co o Haroldzie: Główną kwalifikacją
Harolda na to stanowisko było to, że przeczytał wszystko. Po prostu przeczytał
więcej książek, niż ktokolwiek, kogo znał on sam czy jego pracodawcy.
Przeczytać
wszystko – to jest wyzwanie. Zadanie chyba trudne do wykonania, chociaż, skoro
Chuckowi Norrisowi udało się podobno przeczytać Internet (a później zgrać go na
dyskietkę), być może jednak możliwe. Tak czy inaczej – dobrze jest przeczytać
dużo. Takie jest moje zdanie. Próbowałem do tego ostatnio przekonać Młodzież.
Im więcej przeczytacie, obejrzycie, poznacie, tym więcej zrozumiecie, gdy
będziecie czytać, oglądać i poznawać kolejne rzeczy – tłumaczyłem,
przedstawiając zasadę koła hermeneutycznego. Słuchające mnie oczy, że zacytuję
Adasia Miauczyńskiego, patrzyły na mnie jakoś tak bez zrozumienia. Po co
czytać, skoro mamy Google i Wikipedię? – gdybym miał zgadywać, o czym myśleli
moi słuchacze, powiedziałbym, że myśleli mniej więcej w tym kierunku.
Na szczęście,
nie jest to takie proste. Andrzej Mleczko kazał kiedyś małoletniemu bohaterowi
jednego ze swoich rysunków zadać pytanie: Tato,
czy jeśli czegoś nie ma w mojej wyszukiwarce, to znaczy, że nie istnieje?
Otóż istnieje. Stanąłem niedawno przed ciekawym zadaniem: znajomy, piszący
pracę dyplomową szukał informacji o tym, co filozofowie, mają do powiedzenia na
temat przeżywania przez człowieka traumy, zachowania się w silnie stresujących
sytuacjach. Bo psychologowie mówią o tym bardzo dużo, socjologowie również, za
to na poletku filozofów jakiś nieurodzaj myśli na ten ważki temat. Pomyślałem,
pomyślałem, nic w pierwszej chwili nie wymyśliłem. Nie podpowiedziały mi ani
Google, ani Wikipedia (mimo wszystko nie omieszkałem sprawdzić – a nuż złapię
tu jakiś trop). Aż nagle przyszło olśnienie. Sięgnąłem po Outsidera Colina Wilson i nagle potrzebne wątki się znalazły.
Wycofane ze społecznego życia jednostki opisane przez – było nie było –
filozofa, wycofywały się często pod wpływem silnych przeżyć, które odkryły
przed nimi jakąś prawdę. Tak było z
bohaterem opowiadania Hemingwaya, weteranem wojennym i z Williamem Jamesem,
który przeżył załamanie nerwowe i nabawił się permanentnego egzystencjalnego
lęku na tle kruchości własnego istnienia. I proszę: zadanie, przynajmniej w
jakiejś części, wykonane. Wilson przedstawia przecież bardzo ciekawą koncepcję,
jak najbardziej wpisującą się w nakreślony mi kontekst.
Dlaczego w
ogóle o tym piszę? Tak się złożyło, że lektura przytaczanych wyżej fragmentów Sherlockisty zbiegła się w czasie ze
wspomnianą prośbą kolegi. I przez chwilę poczułem się jak niezależny ekspert, co było bardzo przyjemne. Powinna się tu
znaleźć jakaś ciekawa pointa. Nie będzie jej. Po prostu postanowiłem się tym
przyjemnym uczuciem podzielić. I spostrzeżeniem, że wyszukiwarka, to jednak nie
wszystko.
Przeczytać wszystko? To jak obejrzeć wszystkie filmiki na youtubie ;) Okazuje sie jednak, że z każdą minutą na youtubie przybywa kilkadziesiąt godzin materiału video, więc nie da się obejrzeć wszystkiego ;D
OdpowiedzUsuńJak się nie da?!!!! - Chuck Norris.
OdpowiedzUsuńChuck Norris przeczytał cały internet. Dwa razy.
UsuńI nagrał na dyskietkę;)
UsuńChwała Bogu, że 'za moich czasów' (kiedy studiowałam) nawet dostęp do kompa (przynajmniej na moim wydziale) to był rarytas. Zaczęłam z sali komputerowej korzystać dopiero na trzecim roku. Wcześniej internet to było źródło... tekstów the Cure i zdjęć aktorów;)
OdpowiedzUsuńI chyba jestem staroświecka i wolę szukać informacji w książkach. No, może nie o nowinkach technicznych, bo świat pędzi z zawrotną prędkością:D
;) ale to trzeba ze zrozumieniem czytać ;D to już nie lada wyczyn ;D
OdpowiedzUsuńJa mam taką frustrującą przypadłość, że czytam dużo... ale wiele zapominam... i potem mi żal, że przeczytałam, mogłabym wiedzieć, a zapomniałam i i tak muszę do Sieci po tropy sięgać...
Jakaś rada?? :)
Mi się zwykle przypomina, gdzie, co, o czym czytałem - przynajmniej mniej-więcej. No i smaruję po książkach: podkreślam, notuję na marginesach... wsadzam zakładki - mam zwykle przeczucie, że jakiś fragment może się kiedyś przydać.
UsuńWszystkiego, wiadomo, zapamiętać się nie da. Ale ważne rzeczy w głowie zostają...
Szczęściarz... to mnie właśnie zniechęca od czytania książek historycznych. Chciałabym, ale po co tracić czas, skoro i tak nie zapamiętam?! Straszne... może ja nie czytam ważnych rzeczy, skoro one w głowie nie zostają? :P
UsuńP.S. ;) czyli taki Złoty Środek? Przyjaciele / kumple, ale pozostawiając sobie osobny świat małżeński? Brzmi mądrze :) teraz tylko trzeba uważać, bo póki chłopcy są mali łatwo chyba im się nie żalić na Żonę / Mamę, bo chyba nie zrozumieją... co będzie kiedy podrosną?
I zgadzam się... na szacunek trzeba zapracować... już jakiś czas temu przestałam wierzyć iż szacunek NALEŻY się ludziom z racji wieku... a tak mnie uczono... dalej tak się uczy dzieci?
Oby Ci się to wyłamywanie udało :) bo ja też mam ten uraz... tyle, że z osobami starszymi... wiek = szacunek... grr... ale wiesz... oni jakoś musieli nas tego nauczyć... w tej chwili nie mam pomysłu na to, jak ja uczyłabym swoje dziecko... może dlatego nie mam Dzieci? :D
UsuńZapraszam do zabawy - szczegóły u mnie:)
OdpowiedzUsuńOsz, qurde, chciałabym przeczytać WSZYSTKO!!!!!
OdpowiedzUsuńChoć pewnie rozumu od tego by mi nie przybyło... ;)
I często żałuję, że zapominam zrobić notatki, spisać cytaty, przebiegam przez książkę, a potem... szukaj wiatru w polu... Więc teraz po prostu robię zdjęcie, telefonem. Noo, trzeba umieć sobie radzić :)
Ja już tylko podkreślam, jakiś czas temu zarzuciłem wypisywanie cytatów. A telefon... Innowacyjne podejście :-)
OdpowiedzUsuń