Zawsze chciałem zostać świętym, jak Aleksy
lub Hieronim/ Zdobić świątyń firmamenty,/ Nosić aureolę;/ Lecz charakter mój
przeklęty drogi do wyrzeczeń bronił,/ W pokus topił mnie odmęty,/ Wyprowadzał w
pole… Tak śpiewał kiedyś Jacek Kaczmarski, rozprawiając o ludzkiej
skłonności do życia niekoniecznie kryształowo pięknym życiem. Słowa piosenki
Kaczmarskiego przypominają mi się, kiedy śledzę (a robię to ostatnio namiętnie)
losy rodziny Simpsonów. Nie śmiejcie się! Ten animowany serial jest wspaniałym,
choć nieco krzywym zwierciadłem, w którym odbijają się nasze wady i słabości. Dostarcza
nam ciekawych obserwacji na temat tego, co niektórzy chcą nazywać „naturą
ludzką”. Portretuje – ze zgryźliwą przenikliwością – człowieka w sytuacji,
kiedy (tu słowa piosenki Kuby Sienkiewicza i Elektrycznych gitar) tyle jest różnych pokus strasznie dużo/ jak
się im wszystkim nie dać bardzo trudno.
Pomówmy więc o - było nie było -
filozoficznym przesłaniu serialu The
Simpsons.
Twórcy serialu
są przewrotni. Z jednej strony prezentują, bez wątpienia, pesymizm
antropologiczny, posunięty czasem do skrajności. Żaden z licznych bohaterów
serialu nie jest idealny. Co więcej – każdy jest przede wszystkim zlepkiem wad,
niż konglomeratem zalet, wadami jedynie skażonym. Z drugiej strony, u prawie
każdej z tych dalekich od ideału postaci, w krytycznych sytuacjach do głosu dochodzą
zakorzenione gdzieś głęboko wartości. Przywiązanie do rodziny, przyjaźń,
solidarność i oddanie wspólnocie (choć pojmowane i przedstawiane często dość
niezwykle), odpowiedzialność, w końcu lojalność. Życie codzienne tłumi te
wartości i cechy, to one jednak najczęściej ratują bohaterów serialu z opresji.
Pesymizm, dotyczący ludzkiego gatunku, nie jest więc ostateczny – na końcu tunelu
zawsze tli się światełko.
Powiedzieć, że
nikt w świecie Simpsonów nie jest idealny, to mało. Wady przyjmują tu skrajną
postać. Weźmy na przykład szefa Homera Simpsona, C. Montgomerego Burnsa. Ten najstarszy
(urodzony w 1889 roku i mentalnie ciągle tkwiący w epoce sprzed Wielkiego
Kryzysu) i najbogatszy mieszkaniec Springfield, to mizantrop, jego mizantropia
zaś jest, w sensie platońskim, idealna. Burns jest w stanie posunąć się do
największego łotrostwa, bo po prostu gardzi wszystkimi, którzy go otaczają. Zabrać
dziecku lizaka, poszczuć gościa wygłodniałymi psami, spowodować katastrofę
ekologiczną, ukraść Boże Narodzenie czy… zasłonić słońce, by czerpać większe
zyski z tytułu posiadania elektrowni – to wszystko dla niego pestka. Podobną,
choć zakrojoną na mniejszą skalę nieżyczliwość dla wszystkich wokół prezentuje
barman Moe Szyslak. Sknera, oszust nie oszczędzający nawet przyjaciół, wiecznie
zamieszany w ciemne interesy, gotów wystrzelać renifery Świętego Mikołaja, gdy
w lesie, podczas polowania, zabraknie jeleni. Podobnie rzecz ma się z
burmistrzem Quimby’m, skorumpowanym politykiem skupionym głównie na unikaniu
obowiązków i odpowiedzialności, popalającym hodowaną przez siebie marihuanę. Pogarda
do wyborców aż bije z każdego słowa, które burmistrz wypowiada teatralnym
szeptem do towarzyszących mu zawsze ochroniarzy.
Burmistrz ewidentnie
nie jest właściwą osobą na właściwym miejscu, ale wśród mieszkańców Springfield
mało kto jest. Rażąca niekompetencja i lekki stosunek do obowiązków jest tam
powszechny. W szkole, w której uczą się Lisa i Bart Simpsonowie, pracują
nauczyciele w ostatnim stadium wypalenia zawodowego. Bez specjalnych
podręczników dla nauczycieli, nie są w stanie przeprowadzić lekcji, wypalają za
to nieprzebrane ilości papierosów, co pomaga im odreagować stresy płynące z
uprawianego zawodu. Adwokat Lionel Hutz nie ma pojęcia o prawie, jedyne, co
potrafi, to pogrążyć swoich klientów przed sądem. Trafić w ręce lekarza, to
również ryzyko. Doktor Nick Riviera jest łapiduchem z bożej łaski, który
najprawdopodobniej kupił swój dyplom. Psychiatra, doktor Marvin Monroe to hochsztapler
choć uważający za wielki autorytet. Nie ma jednak pojęcia o ludzkiej psychice
(chętnie jednak zastosuje terapię elektrowstrząsową). Trochę lepiej rzecz ma
się w przypadku doktora Hibberta, ten jednak zajmuje się tylko wypłacalnymi (i
płacącymi z góry) pacjentami.
O policji
lepiej nie wspominać – jedyne, co potrafią wytropić szeryf Wiggum i jego
podwładni, to kolejna jadłodajnia. Gwiazdy kina i telewizji, to albo zgasłe
gwiazdy, które lata świetności mają za sobą i żyją z chałtury (jak aktor Troy
McClure), labo karierowicze, jak prezenter telewizyjny Kent Brockman, czy
ćwierćinteligenci, jak bohater filmów akcji Rainier Luftwaffe Wolfcastle (jest
on, nota bene, wielkim mięśniakiem i pochodzi
z Austrii).
Pastor,
wielebny Lovejoy, usypia wiernych kazaniami, kierowca szkolnego autobusu (i
zagorzały fan hevy metalu), Otto Mann nie ma prawa jazdy… A to tylko początek.
Bo oto
patrzymy na Homera Simpsona. Niekompetencja? Lenistwo? Inteligencja na poziomie
pozostawiającym wiele do życzenia? (Jeśli odwrócisz kamerę /monitoringu/ do ściany, będziesz mógł spać w pracy – radzi
Homer nowemu koledze. Nie płacą nam za
spanie – słyszy odpowiedź. Właśnie! Rolują
nas na każdym kroku!) Tak, to wszystko dotyczy Homera. Jest on jednak
człowiekiem pełnym sprzeczności. Mało inteligentny? Owszem, jednak gdy w
Springfield wprowadzono prohibicję, to właśnie Homer został Królem Piwa;
opracował skomplikowany system produkcji i dystrybucji, stworzył
infrastrukturę, o jakiej gangsterom z Chicago się nie śniło. Gdy na konsolecie,
przed którą Homer siedzi codziennie w pracy (a odpowiada za bezpieczeństwo w
elektrowni jądrowej) zaczynają mrugać lampki ostrzegające o zagrożeniu, Homer
polewa aparaturę wodą – lampki już nie mrugają. Gdy jednak nastąpił prawdziwy
kryzys i miastu groziła katastrofa, to właśnie Homer uratował sytuację. Homer zwykle
nie interesuje się dziećmi, zapomina imienia najmłodszej córki, nie zna
przyjaciół Barta, unika kontaktów ze szkołą. Gdy jednak zachodzi potrzeba, jest
w stanie poświęcić wszystko dla rodziny. Dla syna wskoczy (a właściwie wjedzie
na deskorolce) w przepaść, córce kupi kucyka, czy odmówi sobie zakupu
klimatyzacji, by ta mogła rozwijać muzyczną pasję – klimatyzator kosztuje
dokładnie tyle, co saksofon. Choć na co dzień nie dostrzega wysiłków żony
wkładanych w prowadzenie domu i ogólne organizowanie rodzinnego życia, jest w
stanie zdobyć się na największy romantyzm, gdy czuje, że nadchodzi kryzys
(rozwieść się, na przykład, potajemnie, by zaraz później ponownie się
oświadczyć – tym razem jak należy, z pełną oprawą – i zorganizować ślubną uroczystość,
na którą nie było go stać kilkanaście lat wcześniej).
Wiele można by
pisać o mieszkańcach Springfield. Dla mnie wniosek podstawowy, który wyciągam,
śledząc ich przygody, jest taki: trudno ich nie polubić. Dlaczego? To wynika
właśnie z idei, która, jak mniemam, przyświeca twórcom serialu: w każdym jest
coś dobrego. Jesteśmy pełni słabości. Lubimy i często wybieramy proste
rozwiązania. Przystosowaliśmy się do życia w społeczeństwie zorganizowanym w
ramach zawodnego, często niedomagającego, pełnego wad systemu. Wymaga to od nas
patrzenia przez palce na rzeczy, które nie do końca nam się podobają. Gdy jednak
nasze działania wyrastają z określonej aksjologicznej podstawy, nie jest tak
źle. Jeśli się postaramy, znajdziemy wyjście z sytuacji, które będzie tym
najwłaściwszym, pozwalającym zachować porządek w naszym świecie.
Fajny tekst:) Ależ ja dawno nie widziałam Simpsonów...
OdpowiedzUsuńPolecam. Miła rozrywka i do tego niegłupia :-)
UsuńLech Wałęsa jest dla mnie takim Homerem. "Nie chcesz pan mieć gorączki? Zbij pan termometr!"
OdpowiedzUsuńNajprostsze rozwiązania są czasem najlepsze ;-)
UsuńLubimy bardzo :)
OdpowiedzUsuń32 year old Mechanical Systems Engineer Rycca Tolmie, hailing from Whistler enjoys watching movies like "Hamlet, Prince of Denmark" and Surfing. Took a trip to Historic City of Meknes and drives a 3500. swietna strona
OdpowiedzUsuń