poniedziałek, 30 stycznia 2012

Mój pierwszy łańcuszek, czyli zabawa serialowa

      Zwykle nie włączam się w łańcuszki, zabawy w wymienianie tego czy owego. Kilka propozycji już zlekceważyłem. Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony. Tym razem postanowiłem skorzystać z okazji. I od razu się przyznam – nie tyle włączam się do zabawy, co właśnie korzystam z okazji. Czasami jest tak, że nie za bardzo ma się pomysł na to, o czym pisać. Można w takiej sytuacji napisać cokolwiek – to nie zawsze przynosi dobre rezultaty. Można też poczekać, aż wpadnie się na dobry pomysł. Nie wiadomo niestety, ile będzie się czekało. Jest ryzyko, że długo. Można też liczyć na to, że temat nagle spadnie nam z nieba. Tak jest w tym przypadku – temat spadł mi z nieba, a ściślej, z bloga SCENKI (podejrzewam, że jego Autorka wolała by w to nieba nie mieszać). Zostałem zaproszony do zabawy i wziąłem to za dobrą monetę.
       Seriale. Oto temat przewodni. Ulubione seriale. Proszę bardzo, niech będzie o serialach.
       Od jakiegoś czasu (to znaczy, od kiedy przestałem być użytkownikiem telewizji, odciąłem się od kabli i anten) mam własny system oglądania seriali. Robię to hurtowo. Odcinek za odcinkiem, seriami, takie małe maratony. Chyba, że akurat śledzę jakiś serial na czasie – wtedy jestem zmuszony odczekać, aż aktualny odcinek wyląduje tam, gdzie będę miał do niego dostęp. Ale to tylko takie uwagi na marginesie. Kiedyś byłem zwykłym telewidzem. O Internecie nikt wtedy jeszcze nie słyszał (chyba, pracował w NASA), więc musiałem czekać na kolejne odcinki. Seriale, które najbardziej zapamiętałem z tamtego okresu? Robina z Sherwood. Do dziś wspominam ten klimat, mroczny i tajemniczy.  Niepokój, jaki budził wyłaniający się z oparów mgły Herne Myśliwy. I najbardziej zapadający w pamięć odcinek, podwójny: Siedem mieczy Waylanda. Nieczęsto płaczę na filmach, ale kiedy Robin (niezapomniany Michael Praed) zginął od strzał żołnierzy szeryfa, popłakałem się. Byłem wtedy mały, więc czuję się usprawiedliwiony. Drugi serial, który mile wspominam, to Drużyna A. Tak, wiem, mało ambitna produkcja. Niemniej jednak strasznie wciągająca dla trzynastolatka. Sprzeczki między B.A. Baracusem a szalonym Murdockiem, pomysły Hannibala Smitha – ubaw po pachy, świetna zabawa, której dostarczał mi Polsat od poniedziałku do czwartku, między 18:40 a 19:10, o ile mnie pamięć nie myli. Był też McGyver, Detektyw w sutannie (żeby nie było, ze nasz Ojciec Mateusz to jakiś oryginalny pomysł) i oczywiście Latający cyrk Monty Pythona, o którym nie można napisać nic tak dobrego, żeby to oddało, jak dobry by to serial - klasa sama dla siebie;  Robin i Drużyna A nasunęły mi się jednak jako pierwsze – czyli: największy sentyment.
      To była opowieść o zamierzchłych czasach. Sentymentalna podróż. Jak sprawa ma się dzisiaj? Tu mam ciekawą obserwację: dziś lubię identyfikować się z bohaterami, albo inaczej – tu mogliby wypowiedzieć się pewnie psychologowie – bohaterowie pomagają mi oni realizować różne kompensacje i sublimacje a może i identyfikacje, słowem, są trochę wentylem; lubię serialowych bohaterów, który robią to, czego ja nie mogę.
      Californication. Nie wiem, jak to brzmi w kontekście ostatnich zdań, chyba nie najlepiej. Ale cóż mogę poradzić, że patrząc na wymiętego Hanka Moody’ego, wzdycham czasem z tęsknotą do czasów, kiedy imprezy były szalone, nocna wolność nieskrępowana, a wizja nadchodzącego poranka była niewiadomą (albo w ogóle jej nie było, bo kto by planował tak odległą przyszłość?). Na szczęście twórcy serialu pomyśleli o takich jak ja widzach i sprawnie konstruują historię, tak jak sprawnie wymyślili głównego bohatera. Bo przecież pośród całego swojego rozpasania Hank wiecznie tęskni za normalnością, za żoną i córką, taki rodzinny w głębi duszy z niego facet. Czyli – może i nie mam tego, co ma Hank, ale mam to, czego on tak naprawdę chce. Seans kolejnego odcinka kończę uspokojony.
      Najciekawszym odkryciem ostatniego czasu jest serial Sons of Anarchy. Losy jego bohaterów też śledzę z pewną tęsknotą, bo to historia członków motocyklowego klubu. I trochę mi żal, gdy wędruję rano do roboty, że nie mogę wsiąść zamiast tego na Harleya i ruszyć gdzieś, gdzie… nie trzeba co rano wstawać do roboty. Panowie mają oczywiście swoje problemy, ale mają też zasady, żyją w świecie prawdziwej męskiej przyjaźni i lojalności no i mają swoje motocykle, więc zawsze sobie jakoś radzą. Prawdziwi Swobodni Jeźdźcy.
      Oglądam też Dextera – wizja Mrocznego Pasażera jakoś do mnie przemawia. Sam uważam, że często „wygładzamy” swój wizerunek, nie pokazujemy, co w nas drzemie głęboko. Ja w każdym razie mam swojego pana Hyde’a (bardziej – niestety – nieokrzesanego Hyde’a, niż Mrocznego Pasażera, który jest schludny, poukładany i profesjonalny), więc na zmagania Dextera z samym sobą patrzę z tym większą sympatią.
      Oglądam i Doktora House’a, lubię ten jego cynizm, humor i… mroczną, niespokojną stronę natury (znowu, jak widać, ta inklinacja; można by z tego stworzyć metodę diagnostyczną albo test psychologiczny – analiza ulubionych bohaterów filmowych i literackich, wychodziły by ciekawe rzeczy, głowę daję).
      Dla równowagi popatrzę czasem na Współczesną rodzinkę, dobry sitcom ze świetnymi kreacjami aktorskimi. No i hit ostatnich tygodni: Simpsonowie. Oglądałem tą kreskówkę i w dzieciństwie, ale chyba niewiele z niej rozumiałem. Śmiałem się z żartów i gagów, ale nie dostrzegałem pełnej głębi. Dziś, jaką mąż i ojciec, zupełnie inaczej patrzę na Homera. Tato, podam ci piwo (Bart). Nie, ja podam (Lisa – obydwoje w chwili przypływu uczucia dla starego). Dzieci, dzieci (oczywiście Homer), niech każde przyniesie po jednym! Jak tu nie lubić tego gościa? Homer jaki jest, taki jest. Nie grzeszy może błyskotliwością. Ale mądry – życiowo – z niego facet. I za rodziną w ogień by skoczył. I takie przesłanie niesie serial – pro rodzinne. Choć i trochę anarchistyczne. Ciekawe połączenie.  Polecam.
      Trochę się rozpisałem i nawet – kto by pomyśl – pozwierzałem. Czas więc kończyć zabawę, ale żeby do końca trzymać się zasad, zaproszę do niej kolejne osoby. Bosy, przyłączysz się? I może Patka – dawno się nie odzywałaś, więc tak trochę przekornie Cię zapraszam i zawracam głowę. Iga i Ove – oglądacie seriale? A Mała Mi? Co Ty na to?

6 komentarzy:

  1. Robin! Gdybyś go nie opisał, strzeliłbym prawdziwy pean na jego cześć!

    Proponuję obejrzeć "wpadki z planu" serialu - http://www.youtube.com/watch?v=DVoVChBfhlM

    dla każdego fana prawdziwy rarytas! Zwłaszcza, gdy okazuje się, że na planie Michael Pread był raczej sztywniakiem, a aktorzy grający Szeryfa i Guya byli jajcarzami, jakich mało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, będę do dziś inaczej patrzył na szeryfa...

    Jericho,Jericho, Jericho,
    Joshua fought the battle of Jericho,
    And the walls came tumblin’ down!

    Co za wykonanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. W tym Szeryf całuje Robina w czasie pojedynku - http://www.youtube.com/watch?v=C8NW-BWSfU0

    czas: 1:17.

    Szeryf by się znalazł w Pythonowskim św. Graalu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Okazja czyni bloggera ;)

    Z przyjemnością przeczytałam: odświeżyłeś mi pamięć i okazało się, że ja też nie jestem tak upośledzona serialowo, jak myślałam. Taki Robin z Sherwood na przykład. Toż przypadł na czas, kiedy byłam nastolatką. Dla Michaela Preada porzuciłam miją wcześniejsza miłość: Marka Hamilla, grającego Luke'a Skywalkera.

    OdpowiedzUsuń
  5. O stary! Ale mnie wkręciłeś. :)))
    Muszę przyznać, że nie za wiele seriali oglądam, ale postaram się coś sklecić. Z tych Twoich - uwielbiałam Californication!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dziękuję za zaproszenie :) średnio przepadam za takimi zabawami, ale mogę opowiedzieć tutaj (pisałam też niedawno u siebie o moich serialach poza zabawą):) Zostałam zaproszona też przez el i Margo :)


    Moje seriale to:
    "Przyjaciele" <-- chyba wszyscy znają :)
    "Detektyw Monk" ;) <-- detektyw z fobiami :) świetne poczucie humoru, super teksty, dialogi :) Miłość i przyjaźń, można się uśmiać i wzruszyć :)
    "Lie to me" <-- mój ukochany Tim Roth gra tam doktora od kłamst :) dogłębnie zna mimikę i gesty ludzkie i nawet nie znając czyjegoś języka może powiedzieć czy ktoś kłamie ;D
    "Dexter" (również!) <-- troszkę chore, bo lubimy seryjnego mordercę... ale również świetnie zrobiony, kryminalny serial, ciekawi bohaterowie i dobre dialogi :)
    "Mentalista" <-- pomieszanie Monka, Dextera i "Lie to me". Również kryminał :)

    Jestem fanką kryminałów chyba :)

    Ale oglądałam też namiętnie Drużynę A... :) i też robimy sobie takie właśnie maratony :) lubię mieć wybór, czy chcę ogldać teraz czy jutro... ;) super wygodne :)

    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń