piątek, 27 stycznia 2012

Trudno być dorosłym, czyli to nie są filmy dla starszych ludzi


Trudno czasami być dorosłym, bo to się z różnymi obowiązkami wiąże, odpowiedzialnością i tak dalej. Nie chcę się tu jednak rozpisywać o tych wszystkich złożonych aspektach dorosłości. Nad jednym jednak chciałbym się pochylić. Nad tym mianowicie, jak trudno jest dorosłym ludziom znaleźć dla siebie ciekawy film.
Kiedy byłem mały, oraz gdy już byłem trochę większy, ale jeszcze nie całkiem duży, nie mogłem oglądać „filmów dla dorosłych”. Po dwudziestej telewizor dla mnie nie istniał. Moi rodzice byli bardzo skrupulatni w przestrzeganiu tej zasady, co mnie niezwykle frustrowało. I tak, stosunkowo późno poznałem przygody Rambo, nigdy nie przestraszył mnie Freddy Kruger, bo gdy w końcu oglądałem kolejne części Koszmaru z ulicy wiązów, byłem już za stary, żeby się naprawdę bać. I tak dalej. Moi koledzy rozmawiali w szkole o kolejnym śledztwie Kojaka czy policjantów z Miami, a ja nie wiedziałem, o co chodzi.
Moi rodzice popełnili jednak jeden podstawowy błąd: całe to kino akcji, sztampowe kryminały i tandetne horrory, to nie do końca były produkcje dla dorosłych. Przecież najbardziej podniecały się nimi dzieciaki. Wszystkie, poza mną.
To tyle wspomnień. Podzieliłem się nimi, żeby pokazać, że istnieje taka kategoria filmów: dla dorosłych – nie dla dorosłych. Niby są w nich rzeczy, których bardzo młodzi ludzie nie powinni być może oglądać, ale to jednocześnie takie rzeczy, które nie są w stanie poruszyć widzów dojrzałych.
Problem polega na tym, że tego typu produkcje, to jakieś (na moje oko) dziewięćdziesiąt procent tego, co należy do tak zwanego „głównego nurtu”. W zestawieniach najpopularniejszych, najbardziej kasowych filmów królują dzieła, które trochę bardziej wymagający widz może obejrzeć, bez znudzenia, może raz do roku.
Ja wiem, że powstają też poważne produkcje. Mroczne dramaty, przytłaczające analizy egzystencjalnych bólów i lęków, społeczne analizy, polityczne wątki – tak, to wszystko też możemy (choć nieczęsto) w kinie zobaczyć. Ale żeby iść do kina, dobrze się bawić, trochę jednak przy tym pomyśleć (i nie popaść mimo wszystko w depresję spowodowaną tym, że nam nagle uświadomiono ogrom zła na świecie, czy inne podobne okropieństwa) – z tym jest już problem.
Żeby podać przykład: można nakręcić film z zasady niezbyt poważny, bo trochę fantastyczny, trochę baśniowy, jednym słowem horror. Można to zrobić tak, jak zrobił Werner Herzog opowiadając o Nosferatu, albo Neil Jordan, gdy kręcił Wywiad w Wampirem. W obu filmach jest mrok, dramat istoty zawieszonej między dwoma światami, a do żadnego do końca nie należącej, jest groza, ale płynąca z odpowiednio odmalowanego nastroju, a nie z epatowania przemocą. Można nakręcić taki film. Można też nakręcić sagę Zmierzch albo Blade’a wiecznego łowcę. Dziś się kręci głównie sagi Zmierzch i Blade’ów. W tym problem.
Piraci z Karaibów, Harry Potter, ekranizacje komiksów: Spidermany, Batmany, Kapitany Ameryka – dla kogo to są filmy? I nawet, jeśli dobrze się je ogląda, to ile można? Dziś nawet Sherlock Holmes jest zabawnym (błazeńsko) zawadiaką, który może podobać się nastolatkom i imponować ich kolegom. Najnowsza wiadomość: druga część Niezniszczalnych będzie miała kategorię wiekową PG-13. Wywalczył to podobno Chuck Norris, który nie lubi przeklinać. Wycięto brzydkie dialogi i już – mamy film dla dzieci. Czyli, że dzielni najemnicy, przelewając pot i krew, nie mogą się przy tym nawet, za przeproszeniem, wkurwić, co najwyżej rozzłościć1.
Skąd w ogóle wziął mi się ten temat? Ano, wybieram się dziś na Dziewczynę z tatuażem. Bardzo jestem filmu ciekaw, bo po pierwsze zastanawiam się, czy to był film wart nakręcenia, biorąc pod uwagę, że istnieje oryginalna, szwedzka wersja, która jest świetna, rewelacyjna, zapadająca w pamięć, trzymająca w napięciu i jak tam jeszcze można komplementować tego typu film. Jednym słowem: wersja trudna do przebicia, czy wręcz w ogóle „nieprzebijalna”. No więc interesuje mnie, czy Fincher dał radę wyciągnąć z opowiadanej historii coś innego, niż wyciągnął jego poprzednik. Czekam też na film z niecierpliwością, bo spodziewam się, że pierwszy raz od dawna obejrzę film dla dorosłych. Nie głupawy, nie efekciarski, za to mocny i z mrocznym klimatem i poruszający poważne problemy w poważny sposób.
Obym się nie zawiódł, bo inaczej w dalszym ciągu będę musiał się zadowalać serialem o Simpsonach, w który się ostatnio wciągnąłem, a który jest bardziej dla dorosłych, niż cały repertuar multipleksu razem wzięty. Choć to tylko kreskówka.


1 Maciej Sthur występował kiedyś z takim skeczem, w którym tłumaczył dialogi z amerykańskiego filmu o gangsterach – ocenzurowane, bo pewnie na potrzeby telewizji. Fuck you!, krzyczał bandzior. Tere-fere – tłumaczył tłumacz. Fuck you to! - Ja ciebie też tere fere. Fuck off! - Odejdź ode mnie! I tak dalej. Dziś – skecz bez racji bytu. Chuck Norris rozwalił jego sens kopniakiem z półobrotu.

12 komentarzy:

  1. Infantylizacja, mój drogi, infantylizacja. Dramatyczne wybory na poziomie "co wybrać? frytki czy zapiekane ziemniaki?", głębia psychologiczna bohaterów na poziomie skorupiaka, intryga skomplikowana jak pojedyncze pasemko spaghetti, nieugotowane...

    Cóż, mi się zdaje, że dziś w tak zwanym głównym nurcie "dorosłość" objawia się już tylko na poziomie formy. Wielkie treści głównego nurtu nie tykają...

    Prostą historię można tak ubrać, by zamienić ją w coś przejmującego, coś,, czego dzieciaki nie przeskoczą. Przykład? "Memento" Nolana.

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. eee, nawymądrzałem się niepotrzebnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym się jakoś powymądrzać, ale niestety jestem na bakier z kinem.
    Choć z drugiej strony, wszystkie filmy z Twojej młodości, które tu wymieniłeś, znam.
    Nawet przy naprężeniu mózgowia mogę powymieniać te, które są godne uwagi z tzw. bieżączki - ale mam problem z tytułami. Nijak nie trzymają się mojej głowy... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Infantylizacja - hasło przewodnie, tyle, że słowo nie pada. Dobrze, że wiadomo o co chodzi :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. I dodatkowo:
    Już po seansie. Film dał radę, żadnego zawodu.
    Pytanie tylko jedno: po co robić drugi raz to samo? Mało to twórcze. A 'dziewczyna...' nie różni się niczym od pierwowzoru. I to, że Fincher poszedł w taką wtórność, powoduje mały niesmak. Dobrze, że chociaż wybrał sobie dobrego muzyka na twórcę ścieżki dźwiękowej. Trent Reznor dał radę. Zeppelini przerobieni w czołówce wymiatają. Polecam :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. I jeszcze...
    Bosy, teraz Nolan kręci Batmany. Każdy dzieciak to łyknie. To jest dopiero infantylizacja.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo byłam ciekawa Twoich wrażeń z "Dziewczyny z tatuażem". Mam wątpliwość, czy się wybierać, bo wersja szwedzka, owszem: "świetna, rewelacyjna, zapadająca w pamięć, trzymająca w napięciu i jak tam jeszcze można komplementować tego typu film", ale i tak książka była nieporównywalnie bogatsza. Więc dla mnie byłby to już drugi poziom uproszczenia, bo tego się spodziewam/obawiam. Warto, mówisz?

    OdpowiedzUsuń
  8. Elu, z ekranizacjami - moim zdaniem - jest tak, że są lepsze od książkowych pierwowzorów (takich jest procent niewielki, albo i promil), są niedorównujące książkom i są udane. Trudno mi oceniać 'Dziewczynę...' (podobnie jak 'Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet') jako ekranizacje, bo nie czytałem książki. Natomiast - są to świetne filmy.
    Jeśli chodzi o 'Dziewczynę...', można się tylko zastanawiać, po co ją nakręcono, skoro jest właściwie kalką szwedzkiego poprzednika. Różni się odsadą i ścieżką dźwiękową, poza tym - niczym.
    A jeśli chodzi o uproszczenia w stosunku do książki - wiem, że filmy pomijają pewne wątki. Ale - całości książki i tak nie udałoby się pewnie przenieść na ekran, bo zbyt opasła. Gdyby jakieś dodatkowe kwestie w filmie zaznaczyć, ale nie rozwijać - nie wiem, czy by to nie rozmyło fabuły. A tak - film jest zwarty, z dobrze opowiada historię, niczego w nim nie brakuje.
    Tak czy inaczej - polecam. Dobrze spędzone dwie i pół godziny.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zatem się wybiorę.

    A w postscriptum takie zaproszenie do zabawy: http://scenki.blogspot.com/2012/01/gdzie-mi-tu-z-pugiem.html

    OdpowiedzUsuń
  10. Twoją przyszłość kinową czarno widzę, nieszczęsny, i nie chodzi mi bynajmniej o to, że w kinie gaszą światła, dzięki czemu widzowie ciemność widzą, widzą ciemność.
    Chodzi o to, że filmy robi się głównie dla widza prostego, bo takich jest większość. Amatorzy obrazów nieco bardziej wysublimowanych skazani są więc na dość ograniczony wybór. Ale może to i dobrze.Po co oglądać wszystko?

    OdpowiedzUsuń
  11. "Dziewczyna z tatuażem" jeszcze przede mną, sama jestem ciekawa, jak można inaczej sfilmować trudną powieść (myślę o detalach, rozmyślaniach, całej tej dedukcyjnej otoczce...).

    Osz, przypomniałeś mi "horror" z lat dziecinnych, gdy nie pozwalano mi oglądać "Bonanzy", buuuuu.... Czy można bardziej upaść....?

    OdpowiedzUsuń
  12. Mi nie pozwalano oglądać niczego - nie wiem, czy to 'niżej' ale pewnie porównywalnie nisko ;-)

    OdpowiedzUsuń