Idealny konsument posiada
sprzeczne motywy, pragnienia i fantazje. Kapitalną metaforę stanowi dla niego
slogan ‘Kaczor Donald idzie na zakupy!!!’. Jak wiemy, nigdy nie wiadomo, jaki
szalony pomysł wpadnie Kaczorowi Donaldowi do głowy. I o to właśnie chodzi!
Może kupi jeden ogromny tort, albo trzy małe torciki, może kupi jednocześnie
bibelot z XVIII wieku i grę komputerową, może pojedzie na wakacje na wieś, a
może do Tajlandii. Rynek jest na wszystko przygotowany.
Zbyszko Melosik, Młodzież i styl życia: paradoksy
pop-tożsamości
Jean-Paul
Sartre obciążył swoją filozofię znamieniem swoistej beznadziei. Jak to zrobił?
Ogłosił, że jesteśmy wolni. Wolni zupełnie, bezgranicznie, totalnie. Możemy zrobić,
co tylko chcemy, nikt nie może nas do niczego zmusić – chyba, że mu na to
pozwolimy. Brzmi nieźle, można by powiedzieć. Niestety, Sartre zastawia na nas
pułapkę. Bo nasze wybory, choć nieskrępowane żadnym determinizmem, są obarczone
odpowiedzialnością; odpowiedzialność za nasze wybory jest równie totalna, jak
wolność przy ich dokonywaniu. Człowiek
skazany jest na wolność. Skazany, ponieważ nie stworzony przez siebie samego, a
pomimo to wolny, ponieważ raz wrzucony w świat, jest odpowiedzialny za wszystko,
co robi – tak pisze Jean-Paul w eseju Egzystencjalizm
jest humanizmem.
Skrócony opis
koncepcji Sartre’a do jednych może trafić, innym – wydać się wydumanym,
niepotrzebnie komplikującym rzeczywistość. Żeby teoretycznym konceptom
przyjrzeć się bliżej, wykonajmy mały eksperyment myślowy. Nasze życie zamieńmy
na sklep. Na nas samych spójrzmy jak na klientów wrzuconych – zamiast w świat
– do centrum handlowego. I zmuszonych tylko do tego, by dokonywać konsumenckich
wyborów.
Mamy dwie
możliwości. Możemy być klientem, który zachłyśnie się możliwościami, wielością
sklepów i towarów, da się ponieść, wpadnie w niekontrolowany szał zakupów. To
byłby nudny przykład. Spójrzmy lepiej na klienta naznaczonego egzystencjalną
świadomością, wiedzą o wadze podejmowanych decyzji, więc i dotkniętego
niepewnością, targanego dylematami. Ktoś taki doświadczy w pełni dławiącej beznadziei
zakupów.
Kupić spodnie.
Niby proste zadanie. Kiedy jednak stanąłem przed zadaniem towarzyszenia żonie
podczas wyprawy po nowe spodnie wiedziałem, że łatwo nie będzie. Moja żona jest
klientką na wskroś przesiąkniętą dylematami opisanymi przez Sartre’a.
W ulubionym
sklepie żony trafiamy do przymierzalni z kilkoma parami jeansów. Obserwuję
kolejne próby, widzę minimalne różnice, czasem nie dostrzegam żadnych, czasem
widzę je dopiero, gdy zostanę odpowiednio nakierowany. Jedna para spodni leży
dobrze, wręcz świetnie. Nie ma jednak idealnego odcienia. Druga – kolor ma już
lepszy, leży równie dobrze, co poprzednia. Nogawki są jednak za długie. To
znaczy – żona twierdzi, że są, bo ja nie zwróciłbym na to uwagi. Model, któremu
nie można zarzucić niczego, ani jeśli o kolor chodzi, ani o rozmiar, ma dziwny
krój. I moja żona, choć wygląda świetnie, świetnie się nie czuje. Zdecydować
się na coś? Jak? Każdy wybór oznacza kompromis. Kolejne przymierzane spodnie
dobrze leżą, nie wywołują dyskomfortu, odcień mają również bez zarzutu.
Niestety – cena jest w stosunku do wcześniejszych podwójna. To przecież zwykłe spodnie z sieciówki.
Warto za nie tyle płacić? To chyba przesada. Świadomość powagi ekonomicznych
wyborów dostarcza kolejnych dylematów.
Kolejny sklep
przynosi analogiczne problemy – barwy i fasony, materiały i długości, ceny
zestawiane z jakością… W trzecim sklepie zatrzymujemy się przy wieszaku z
płaszczykami. Informacje o sezonowej przecenie kłują w oczy. Żona przymierza,
bo przecież od dawna poluje na fajny
płaszczyk. Jasny, czy ciemny? Ten troszkę większy, żeby można było
swobodnie założyć pod niego sweter, czy ten bardziej dopasowany? A może nie ten
w klasycznym kroju, tylko ten bardziej awangardowy, z dziwnego materiału o
żywych barwach… Choć taką rzecz, to
dobrze mieć dodatkowo, a jak się w ogóle nie ma płaszczyka, to chyba najpierw
lepiej kupić taki normalny, klasyczna elegancja to jednak to, o co przede
wszystkim chodzi… Ja już nie wiem, o co nam chodzi. Wiem za to, że jesteśmy
dopiero na etapie ustalania, który płaszczyk jest ciekawy, o rozmyślaniach na
temat, czy w ogóle kupować płaszczyk,
nie ma jeszcze mowy. Na to przyjdzie jeszcze czas. Ze sklepu wychodzimy po tym,
jak sprzedawca odłożył dwa płaszcze z karteczką opatrzoną nazwiskiem.
Zyskaliśmy czas do namysłu. Wróciliśmy do tematu spodni. Może lepiej zapłacić więcej i mieć porządne spodnie, zapłacić za markę,
ale mieć gwarancję jakości? No i Wranglery zawsze dobrze leżą… Dylematy się
mnożą, rośnie liczba zmiennych, które należy uwzględnić przed podjęciem
decyzji. Po jakimś czasie (potocznie zwanym wiecznością) wybór ogranicza się do
dwóch par odłożonych w dwóch różnych sklepach. Kolejne przymiarki, rozmowy o
szczegółach i w końcu kupujemy. Powoli szykuję się, by odetchnąć z ulgą i wtedy
pada pytanie: A co z płaszczykiem? No i
czy kupić i płaszczyk i spodnie? Spory wydatek. A może… spodnie można przecież oddać, a takie
fajne płaszcze rzadko się trafiają. Spodnie z kolei wcale nie takie idealne…
W tym momencie
wiem dokładnie, co to znaczy ból egzystencjalny.
Mężczyznom powinno się zabronić chodzenia z kobietami na (kobiece) zakupy. Równie dobrze mogliby się od razu podłożyć pod pociąg. ;)
OdpowiedzUsuńPiekło to inni, na zakupach szczególnie!
OdpowiedzUsuńPomyśleć, że napisał: "Piekło to inni", ale również: "Szczęściem jednego człowieka jest drugi człowiek". Wyobraź sobie, jakim szczęściem jesteś dla swojej żony - towarzysząc jej w zakupach!
OdpowiedzUsuńMiłe słowa. Wiesz, w sumie nikt mnie tam siłą nie ciągnie ;-) W sumie to nawet lubię te wyprawy. A że czasem to okazja do pomarudzenia - przynajmniej marudzę kreatywnie :-)
OdpowiedzUsuń