poniedziałek, 2 stycznia 2012

Beznadziejny los klienta, czyli na zakupach z Jean-Paulem Sartrem


Idealny konsument posiada sprzeczne motywy, pragnienia i fantazje. Kapitalną metaforę stanowi dla niego slogan ‘Kaczor Donald idzie na zakupy!!!’. Jak wiemy, nigdy nie wiadomo, jaki szalony pomysł wpadnie Kaczorowi Donaldowi do głowy. I o to właśnie chodzi! Może kupi jeden ogromny tort, albo trzy małe torciki, może kupi jednocześnie bibelot z XVIII wieku i grę komputerową, może pojedzie na wakacje na wieś, a może do Tajlandii. Rynek jest na wszystko przygotowany.
Zbyszko Melosik, Młodzież i styl życia: paradoksy pop-tożsamości

Jean-Paul Sartre obciążył swoją filozofię znamieniem swoistej beznadziei. Jak to zrobił? Ogłosił, że jesteśmy wolni. Wolni zupełnie, bezgranicznie, totalnie. Możemy zrobić, co tylko chcemy, nikt nie może nas do niczego zmusić – chyba, że mu na to pozwolimy. Brzmi nieźle, można by powiedzieć. Niestety, Sartre zastawia na nas pułapkę. Bo nasze wybory, choć nieskrępowane żadnym determinizmem, są obarczone odpowiedzialnością; odpowiedzialność za nasze wybory jest równie totalna, jak wolność przy ich dokonywaniu. Człowiek skazany jest na wolność. Skazany, ponieważ nie stworzony przez siebie samego, a pomimo to wolny, ponieważ raz wrzucony w świat, jest odpowiedzialny za wszystko, co robi – tak pisze Jean-Paul w eseju Egzystencjalizm jest humanizmem.
Skrócony opis koncepcji Sartre’a do jednych może trafić, innym – wydać się wydumanym, niepotrzebnie komplikującym rzeczywistość. Żeby teoretycznym konceptom przyjrzeć się bliżej, wykonajmy mały eksperyment myślowy. Nasze życie zamieńmy na sklep. Na nas samych spójrzmy jak na klientów wrzuconych – zamiast w świat – do centrum handlowego. I zmuszonych tylko do tego, by dokonywać konsumenckich wyborów.
Mamy dwie możliwości. Możemy być klientem, który zachłyśnie się możliwościami, wielością sklepów i towarów, da się ponieść, wpadnie w niekontrolowany szał zakupów. To byłby nudny przykład. Spójrzmy lepiej na klienta naznaczonego egzystencjalną świadomością, wiedzą o wadze podejmowanych decyzji, więc i dotkniętego niepewnością, targanego dylematami. Ktoś taki doświadczy w pełni dławiącej beznadziei zakupów.
Kupić spodnie. Niby proste zadanie. Kiedy jednak stanąłem przed zadaniem towarzyszenia żonie podczas wyprawy po nowe spodnie wiedziałem, że łatwo nie będzie. Moja żona jest klientką na wskroś przesiąkniętą dylematami opisanymi przez Sartre’a.
W ulubionym sklepie żony trafiamy do przymierzalni z kilkoma parami jeansów. Obserwuję kolejne próby, widzę minimalne różnice, czasem nie dostrzegam żadnych, czasem widzę je dopiero, gdy zostanę odpowiednio nakierowany. Jedna para spodni leży dobrze, wręcz świetnie. Nie ma jednak idealnego odcienia. Druga – kolor ma już lepszy, leży równie dobrze, co poprzednia. Nogawki są jednak za długie. To znaczy – żona twierdzi, że są, bo ja nie zwróciłbym na to uwagi. Model, któremu nie można zarzucić niczego, ani jeśli o kolor chodzi, ani o rozmiar, ma dziwny krój. I moja żona, choć wygląda świetnie, świetnie się nie czuje. Zdecydować się na coś? Jak? Każdy wybór oznacza kompromis. Kolejne przymierzane spodnie dobrze leżą, nie wywołują dyskomfortu, odcień mają również bez zarzutu. Niestety – cena jest w stosunku do wcześniejszych podwójna. To przecież zwykłe spodnie z sieciówki. Warto za nie tyle płacić? To chyba przesada. Świadomość powagi ekonomicznych wyborów dostarcza kolejnych dylematów.
Kolejny sklep przynosi analogiczne problemy – barwy i fasony, materiały i długości, ceny zestawiane z jakością… W trzecim sklepie zatrzymujemy się przy wieszaku z płaszczykami. Informacje o sezonowej przecenie kłują w oczy. Żona przymierza, bo przecież od dawna poluje na fajny płaszczyk. Jasny, czy ciemny? Ten troszkę większy, żeby można było swobodnie założyć pod niego sweter, czy ten bardziej dopasowany? A może nie ten w klasycznym kroju, tylko ten bardziej awangardowy, z dziwnego materiału o żywych barwach… Choć taką rzecz, to dobrze mieć dodatkowo, a jak się w ogóle nie ma płaszczyka, to chyba najpierw lepiej kupić taki normalny, klasyczna elegancja to jednak to, o co przede wszystkim chodzi… Ja już nie wiem, o co nam chodzi. Wiem za to, że jesteśmy dopiero na etapie ustalania, który płaszczyk jest ciekawy, o rozmyślaniach na temat, czy w ogóle kupować płaszczyk, nie ma jeszcze mowy. Na to przyjdzie jeszcze czas. Ze sklepu wychodzimy po tym, jak sprzedawca odłożył dwa płaszcze z karteczką opatrzoną nazwiskiem. Zyskaliśmy czas do namysłu. Wróciliśmy do tematu spodni. Może lepiej zapłacić więcej i mieć porządne spodnie, zapłacić za markę, ale mieć gwarancję jakości? No i Wranglery zawsze dobrze leżą… Dylematy się mnożą, rośnie liczba zmiennych, które należy uwzględnić przed podjęciem decyzji. Po jakimś czasie (potocznie zwanym wiecznością) wybór ogranicza się do dwóch par odłożonych w dwóch różnych sklepach. Kolejne przymiarki, rozmowy o szczegółach i w końcu kupujemy. Powoli szykuję się, by odetchnąć z ulgą i wtedy pada pytanie: A co z płaszczykiem? No i czy kupić i płaszczyk i spodnie? Spory wydatek. A  może… spodnie można przecież oddać, a takie fajne płaszcze rzadko się trafiają. Spodnie z kolei wcale nie takie idealne…
W tym momencie wiem dokładnie, co to znaczy ból egzystencjalny.

4 komentarze:

  1. Mężczyznom powinno się zabronić chodzenia z kobietami na (kobiece) zakupy. Równie dobrze mogliby się od razu podłożyć pod pociąg. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekło to inni, na zakupach szczególnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomyśleć, że napisał: "Piekło to inni", ale również: "Szczęściem jednego człowieka jest drugi człowiek". Wyobraź sobie, jakim szczęściem jesteś dla swojej żony - towarzysząc jej w zakupach!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłe słowa. Wiesz, w sumie nikt mnie tam siłą nie ciągnie ;-) W sumie to nawet lubię te wyprawy. A że czasem to okazja do pomarudzenia - przynajmniej marudzę kreatywnie :-)

    OdpowiedzUsuń