Zaczęło się
poważnie, od logicznej, choć może trochę przewrotnej reakcji na mało sensowny
pomysł. W 2005 roku niejaki Bobby Henderson, wysłał otwarty list do Board of
Education (Rady Edukacji) w amerykańskim stanie Kansas, w którym wyraził swoją
opinię na temat konceptu, by do szkolnych programów nauczania wprowadzić teorię
inteligentnego projektu i traktować ją na równi z darwinowską teorią ewolucji. Pogląd
mówiący o tym, że za istnieniem życia na Ziemi w jego obecnej formie, za
istnieniem wszechświata w ogóle stoi jakaś inteligentna siła sprawcza należy
traktować jako koncepcję religijną. Co więcej, pomysł ten jest traktowany
często jako jeden z argumentów przemawiający za istnieniem boga. A promują go przede
wszystkim chrześcijanie. Pan Henderson odczytał więc plan nauczania o
inteligentnym projekcie jako formę faworyzowania jednej religii. Poczuł,
słusznie zresztą, że to niesprawiedliwe. Tu wkrada się element przewrotności, Henderson
bowiem zażądał, by w takim razie przeznaczyć taką samą ilość czasu na
przekazywanie teorii głoszącej, że stwórcą wszechświata jest Latający Potwór
Spaghetti.
W dobie
cyfrowej, globalnej komunikacji nie trzeba było długo czekać – pomysł okazał
się dla wielu na tle atrakcyjny, że do życia powołana została wspólnota
religijna, której członkowie określają się jako pastafarianie. Wyznawcy pastafarianiazmu
chcą, by i w naszym kraju zarejestrować ich wiarę jako oficjalną religię. Kiedy
myślę sobie o tym, rodzi się konkluzja: dlaczegóż by nie?
Jestem osobą
raczej areligijną. Do kościoła Latającego Potwora Spaghetti raczej więc nie
wstąpię, choć być może powinienem. Dlaczego? Bo kiedy o tej specyficznej wierze
myślę, zaczynam dostrzegać zalety podejścia Pascala. Ten myśliciel, kiedy
zastanawiał się nad problemami wiary i religijności, doszedł do wniosku, że
choć istnienia boga udowodnić nie można, znacznie bardziej opłaca się w niego
wierzyć, niż nie wierzyć. Ten punkt widzenia, zwany zakładem Pascala zakłada,
że jeśli istnienie boga okazało by się faktem, ludzie wierzący dużo zyskują,
niewierzący zaś wiele tracą. Gdyby bóg jednak nie istniał, ci, którzy w niego
wierzyli, nie tracą nic (no, może poza całą kupa radości, jaką mogli by czerpać
z życia, gdyby nie ograniczenia płynące z zasad wiary), niewierzący zaś również
obywają się bez strat. Gdy to podejście odnieść do wiary pastafarian, pojawiają
się piękne perspektywy w przypadku, gdybyśmy faktycznie byli dziełem latającego
makaronu. Choćby wulkany, które podczas erupcji wyrzucają z siebie strumienie
piwa, a które znajdują się w raju, czy striptizerki tenże zamieszkujące. Piękna
to wizja życia po śmierci, najbardziej atrakcyjna spośród tych, z którymi się
zetknąłem do tej pory. Nawet muzułmańskie dziewice w liczbie czterdziestu nie
rozpalają tak wyobraźni. Bo przecież dziewica nie zawsze będzie dziewicą,
liczba czterdzieści też nie jest, w skali wieczności, imponująca. Piwo
zaś pozostanie piwem i tryskać będzie z wulkanów zawsze, zimne i spienione.
Wyznawcy Latającego
Potwora mają też argumenty na poparcie dogmatów swojej wiary. Wierzą oni na
przykład, że ludzie wywodzą się od piratów. Nie od małp, to mistyfikacja
(wszelkie dowody potwierdzające trafność teorii ewolucji podłożył Jego Makaronowatość,
żeby zmylić naukowców, sam bowiem wolał zachować incognito). A dowód? Otóż ludzkie
DNA pokrywa się z małpim w sporym procencie, ale nie całkowicie. Z DNA piratów
zaś jest w stu procentach tożsame. Wszelkie nękające nas straszne zjawiska,
takie jak efekt cieplarniany, tornada, powodzie i inne kataklizmy mają
bezpośredni związek ze zmniejszeniem się populacji piratów. Zachodzi odwrotnie
proporcjonalna zależność, między liczbą żyjących piratów a średnią temperaturą
na naszym globie – obrazuje to dokładnie wykres stworzony przez Bobby’ego
Hendersona. Im mniej piratów, mówiąc najkrócej, tym cieplej.
Jest jeszcze
coś. Coś, co mnie osobiście zmusza do myślenia. Kilka godzin temu, mój trzyletni
synek zakończył jedzenie obiadu dziarskim okrzykiem Dalej, kamraci, wyruszamy! Kamraci!
Czy to nie piracki okrzyk? I skąd on się wziął w ustach dziecka, jeśli nie w
wyniku dziedziczenia po przodkach?
Przypomniałeś mi to piękne słowo - KAMRAT.
OdpowiedzUsuńA propos, list dziś pójdzie.
;-)
Właśnie - sporo jest takich pięknych słów. O tym, mam nadzieję, już za chwilę.
UsuńCzekam na listonosza!
Bystre masz dziecko. I bardzo fajnie to musiało brzmieć z ust takiego malucha :D
OdpowiedzUsuńUsłyszałem o Latającym Potworze niedawno i z miejsca stałem się fanem tej idei. Chyba nie ma lepszego sposobu, żeby sprowadzić na ziemię Kościół katolicki. Biskup równy wobec prawa wielebnemu od Latającego Potwora - wyborne! :D
Co do zakładu Pascala, to tylko pozornie wiara bardziej się opłaca od niewiary. Tylko wtedy, gdy nie liczymy szkód, jakie wywołuje kierowanie się wiarą zamiast rozumem. A historia obfituje w liczne smutne przykłady.
Czytając Ciebie, nigdy bym nie powiedział, że jesteś religijny. Może dlatego, że "raczej" :)
Tam do słowa 'religijną' przyklejone jest 'a' - z przodu. Bo raczej religijny nie jestem, a nawet bez 'raczej'. Mnie idea Potwora też przekonuje. I nawet wiara w niego, bo ona szkód raczej nie może powodować. Choćby dlatego, że Jego Makaronowatość nie wymaga wiary bezwzględnej, akceptuje niewiarę a nawet wiarę jednocześnie w inne... rzeczy. Ogólnie otwarta z niego istota i wyluzowana. A swoim wyznawcom sugeruje (bo nie narzuca), żeby byli przyzwoitymi ludźmi i nie robili innym krzywdy, szczególnie z powodów religijnych.
UsuńKościół sam mógłby zejść na ziemię i przejąć niektóre zasady od pastafarian, paradoksalnie zbliżył by się przez to do głoszonych przez siebie ideałów.
Co do zakładu Pascala to nie wiem, czy to się opłaca. Bogów bowiem jest wielu i nie wiadomo, którego wybrać. Załóżmy, że wybieram wiarę w Jezusa. Idę na tamten świat, a tam niestety, zonk, ale wita mnie Zeus. I co ja mu wtedy powiem? Ateista powiedziałby: nie wierzyłem w Ciebie Wielki Zeusie, bo o Tobie mało słyszałem. Ale w innych bogów też nie wierzyłem. A co powie taki wyznawca Jezusa? Nie dosyć że życia nie użył, to jeszcze dodatkowa kara za wiarę w niewłaściwego boga (=świętokradztwo)
UsuńSkomplikowane to kwestie. Pascal chyba założył po prostu, że mówiąc o wierze, mamy na myśli wiarę w Boga chrześcijan.
UsuńA jeśli chodzi o ateistę stającego przed bramą raju (czy też sali rozpraw w Sądzie Niebiańskim), to świetną anegdotę przytacza Kurt Vonnegut - dotyczyła ponoć jego dziadka. Tenże dziadek - ateista powiedział, że gdyby przyszło mu jednak kiedyś stanąć przed bogiem, czyli gdyby się okazało, że mylił się nie wierząc, będzie mógł z czystym sumieniem powiedzieć: byłem dobrym człowiekiem, mimo że w ciebie nie wierzyłem. I to jest idealna postawa życiowa.
Z jedną różnicą - pastacośtam traktują całość jako prowokację. Wierzący w Boga raczej nie.
OdpowiedzUsuńZanegowanie teorii ewolucji i postawienie na równym poziomie pomysłu z gruntu nie naukowego, do tego uczynienie z niego elementu programu nauczania przedmiotu stricte naukowego też jest dość prowokacyjnym pomysłem. Prowokacja w odpowiedzi na prowokację już tak bardzo nie razi.
OdpowiedzUsuńPatrząc z zewnątrz, tak.
UsuńAle ja, jako wierzący, nie mam przeczucia, że gram w jakimś projekcie sztucznie stworzonym w ramach odruchu buntu.
A myślę, że każdy Pasta ma świadomość tej zgrywy.
A lepiej chyba żyje się na serio...
Pewnie tak, tylko 'na serio' często trudno walczyć z nonsensem. Bo powiedz szczerze: czy w szkole, świeckiej, zależnej od państwa, nie od Kościoła czy innego związku religijnego, która teoretycznie powinna być wolna od wszelkich ideologii, powinno się nauczać koncepcji religijnych na równi z nauką?
UsuńNie powinno się, ale nie można tego wytłumaczyć przeróżnym lobbystom. Poważne podejście jest nieskuteczne, racjonalna dyskusja o charakterze, jaki powinna mieć szkoła nie przynosi efektów. Co więc pozostaje? Może tylko wskazanie bezsensu promowanego sposobu myślenia.
Mnie drażni niemiłosiernie, że dzieciaki w naszych (świeckich) gimnazjach uczą się fizyki przez godzinę w tygodniu, za to religii przez dwie. Absurd, głupota, zacofanie. Że tej religii uczą księża katecheci o statusie świętych krów, których nie dotyczą obowiązki nakładane na innych nauczycieli, nie będę nawet wspominał.
Więc - szczerze - chciałbym, żeby w mojej szkole pojawił się nauczyciel - pastafarianin, ot, żeby tym księżom utrzeć nosa. Żeby tak na przykład musieli łazić na zastępstwa za niego, tak ja teraz chodzę na zastępstwa za księży, którzy choć niby są nauczycielami, to mają ważniejsze rzeczy na głowie, niż wypełnianie swoich nauczycielskich obowiązków
Tyle.
"Mnie drażni niemiłosiernie, że dzieciaki w naszych (świeckich) gimnazjach uczą się fizyki przez godzinę w tygodniu, za to religii przez dwie."
UsuńMi to mówisz? Ja mam tak w liceum! W klasie maturalnej 4 godziny polskiego, dwie godziny religii.
Ech...
I choćby dlatego chętnie zobaczył bym talerz makaronu wiszący nad tablicą obok wiadomego symbolu - żeby pokazać tym uprzywilejowanym, że nie oni jedni i że nie są ponad wszystko.
UsuńOczywiście, gdyby znalazła się inna metoda na tą absurdalną sytuację, było by miło. ale jak dotąd takiej metody nie ma. Z braku laku zaakceptował bym żart i prowokację. Nie z wrogości do samej religii, tylko z niechęci do jej bezkarnego panoszenia się w tych rejonach życia, w których nie powinna się panoszyć, w których wręcz powinno jej nie być.
Ale nie byłoby równowagi - spaghetti ewentualnie zrównoważyłoby lasagnę.
Usuń;-)
Ech, chyba coraz gorzej widzę, jedna mała literka a wszystko zmienia.
OdpowiedzUsuńPoglądy Twoje bardzo mi odpowiadają, zupełnie odwrotnie niż Antka. Pewien luz, dystans, zdolność do ironii a nawet zgrywy, jest w życiu potrzebna. Po czym najłatwiej poznać katolickiego prawicowego polityka? Po smętnym obliczu. Taki człowiek jest zawsze bardzo serio i mówi frazesami z półki "Bóg, honor, ojczyzna". Lekarstwem na nich może być pasta. W znaczeniu makaron, oczywiście :)