Mówi się, że
Eskimosi mają – i tu zależnie od tego, kto mówi i na ile jest zorientowany –
kilkanaście, kilkadziesiąt czy nawet około stu określeń na śnieg. Niedawno
wyczytałem, że to nieprawda. Prawda zaś wygląda tak, że wszystkie eskimoskie
określenia śniegu tworzy się z czterech słów: aput, oznaczającego śnieg leżący na ziemi, gana, odnoszącego się do śniegu akurat padającego, piqusirpoq, czyli określenia śniegu
nawiewanego przez wiatr, oraz qimuqsuq,
oznaczającego śnieżną zaspę. Nie wiem, ile w tym prawdy, bo źródło tej
informacji może, ale wcale nie musi być wiarygodne. Powiem tylko tyle, że nie
jest ono żadną naukową publikacją. Tak czy inaczej, jeśli informacja jest
prawdziwa, eskimoskich określeń na śnieg nie ma wcale tak dużo, bo liczba
możliwych kombinacji wcale nie jest oszałamiająca (trudno chyba na przykład
połączyć aput z qimuqsuq – wyszła by tautologia, albo pleonazm, bo trudno o zaspę,
która nie leżała by na ziemi).
Ale do czego
zmierzam. Ano do tego, że ostatnio wiele było takich poranków, kiedy to udało
mi się zawstydzić Eskimosów bogactwem słów i zwrotów odnoszących się do śniegu.
Wychodzę z
domu, łapię miotłę, którą przezornie trzymam tuż przy drzwiach. Zaczynam
machać, odgarniając warstwę białego puchu ze ścieżki. I nazywam przy tym
rzeczony biały puch na różne sposoby. Zanim wywijając miotłą dotrę do furtki,
już prześcigam mieszkańców arktycznych rejonów w mnogości określeń na to, co
zmiatam. Żadne z tych wyrażeń nie nadaje się jednak do publicznego
przytaczania; nie powstydził by się ich żaden szewc ani pijany furman. A nie
zacząłem jeszcze przecież odśnieżać samochodu!
Właśnie,
samochód. Paradoksalnie to z jego powodu najbardziej doskwiera mi zima. Nie powinno
tak być, bo dzięki temu, że posiadam auto, zimą powinno być mi łatwiej. Powinienem
przemieszczać się z miejsca na miejsce szybko i bez problemów, w cieple,
komfortowo… W praktyce nie wygląda to jednak tak różowo, a to z tego powodu, że
samochód mam nie pierwszej młodości i cechuje go daleko już posunięte zużycie. Szwankuje
w nim kilka rzeczy, z czego zimową porą najbardziej daje o sobie znać
szwankowanie drzwi, a konkretnie mechanizmów odpowiadających za ich otwieranie
i zamykanie. Drzwi mi się jednym słowem lubią nie otwierać, kiedy je mróz
chwyci. Ciągnę za klamkę i nic, żadnej reakcji ze strony złośliwego ustrojstwa.
Złośliwego, mówię to z pełną świadomością. Złośliwego do granic, albo i
bezgranicznie. Bo kto widział, żeby rzecz martwa wyzłośliwiała się robiąc taki
na przykład numer: ciągnę za klamkę, czasem już od dłuższej chwili i drzwi
nagle puszczają. Szczęśliwy – wsiadam do środka, zamykam się i… okazuje się, że
utknąłem. Bo drzwi otworzyły się raz i powtórzyć tego nie chcą.
Źle ze sobą żyjemy
zimą, ja i moje auto. Ono płata mi nieprzyjemne figle, ja na nie złorzeczę tak
samo jak na śnieg, albo i gorzej. Po ciężkich porankach boczymy się na siebie
przez większą część dnia. Źle ze sobą żyjemy i nie ma sensu ciągnąć dalej tego
związku, lepiej już nie będzie. Postanowiliśmy się rozstać, to nasza ostatnia
wspólna zima, nasze drogi wkrótce się rozejdą albo rozjadą, każdy z osobna
ułoży sobie życie od nowa, z kimś innym.
Takie snuję
przynajmniej plany, gorzej, kiedy myślę o wcielaniu ich w życie. Bo z
samochodem jest tak, że z nim ciężko, a bez niego jeszcze gorzej. Knuję więc i
myślę co tu zrobić, by po rozstaniu nie zostać samemu, bez auta. Na ulicy
oglądam się ukradkiem, śledzę wzrokiem smukłe kształty przemykające po jezdni
albo dumnie prezentujące się na parkingach. A kiedy już trafi się jakiś śliczny
okaz, taki w moim typie, to wzroku nie mogę oderwać. Szczególnie kuszą mnie,
przyznam, azjatyckie piękności, z tą ich nutką orientalnej tajemnicy, z tą
mocą, która drzemie w środku, choć z wierzchu jej nie widać…
Niestety,
marzenia moje i skryte fantazje rozbijają się w pył o ścianę finansowej zapory.
Te luksusowe piękności pozostają poza mim zasięgiem. Trochę mi jeszcze brakuje,
jak napisał Sławomir Mrożek w liście do Lema: chyba nie da rady, mimo kolosalnych moich zarobków w walutach, złocie,
diamentach i kości słoniowej. Musiałbym podwyższyć poszóstne moim chłopom
pańszczyźnianym i oćwiczyć mojego pachciarza od cegielni, by profit większy
wyciągnąć z psubrata.
Tym samym
żyjemy ciągle razem, ja i mój samochód, pogrążając się co rano we wzajemnej
niechęci. Do niczego dobrego ten układ nie prowadzi, ale kiedy się skończy –
nie wiem.
O Boże, znam to. Na szczęście pożegnałam się z moim gruchotem jakiś czas temu, ale ile mnie ten szrot kosztował zdrowia, to tylko ja wiem. Mój dla odmiany się otwierał (za to nigdy nie zamykał mu się bagażnik), ale że był na ropę, to zimą często gęsto nie odpalał. Człowiek do roboty rano, szron na zębach, a tu..zygu zygu, hehhe. Nie mam garażu, taki ból. Odśnieżać to jeszcze jak cię mogę, ale skrobanie lodu co wychylił się spod obmiecionego śniegu, to nie na moje nerwy.
OdpowiedzUsuńUdanego weekendu!
Mój odpala bez problemów, raz u się zdarzyło, że nie chciał. Nie doszedłem, z jakiej przyczyny. Stawiam na złośliwość, bo akurat się spieszyłem z dzieciakami do przedszkola. Garaż by faktycznie dużo zmienił, ale cóż - nie ma, więc lód trzeba drapać...
UsuńA to wszystko przez śnieg!
OdpowiedzUsuńMmmm...ja też się pieściłam z takim błękitnym. Zajęcia kończyłam o 21.30 a potem przez godzinę podpięta do gniazdka w szkole ładowałam akumulator, zresztą to cos do ładowania zawsze miałam ze sobą. Rozstaliśmy się kiedy okazało się, że komplet opon do niego będzie miał wartość wyższą niż on sam. Sprzedałam. Nabywca jeździ do dziś, a ja w końcu kupiłam auto skrojone dla mnie i zaczęłam się uśmiechać trzymając kierownicę.
OdpowiedzUsuńCzekam na tą chwilę, kiedy też się będę uśmiechał i to przez cały rok. Już niedługo, już niedługo - tak sobie powtarzam.
UsuńNie czekaj na te chwilę, ona nie nadejdzie. Jedyny sposób, to ją dopaść, złapać z dupę, wycisnąć z niej to, czego potrzebujemy i sobie przywłaszczyć :)
UsuńA żeby tak jeszce szyby sam sobie oskrobywał... I żeby kontrolki od paliwa nie zapalał tak często... I żeby ogrzewanie zimą zaczynało działać, zanim zdążę wrócić do domu... Pomarzyć miło...
OdpowiedzUsuń