piątek, 19 października 2012

O niemożliwości naprawiania i o pewnym gatunku na wymarciu



Zepsuł nam się blender. No dobrze, nie tyle się zepsuł, co Chłopakom udało się go uszkodzić. Ale już wcześniej blender nie był w pełni sprawny – poszło jakieś łożysko, tak podejrzewam, w jednej z nakładek, co bardzo ograniczyło możliwości stosowania urządzenia. Stało się to chwilę po tym, jak skończył się okres gwarancyjny.
Nie napiszę tu niczego odkrywczego – żyjemy w czasach, w których rzeczy nie są trwałe. Są tymczasowe, szybko się zużywają i nikt dziś już nie myśli o ich naprawianiu. Gdy się coś rozleci, wyrzuca się to i kupuje nowy egzemplarz.
Kiedyś było inaczej. Nie będę tu pisał, że było lepiej, choć – jeśli trzymać się kontekstu – trochę lepiej pewnie było. A skąd w ogóle u mnie takie przemyślenia? Już opowiadam.
Mamy w ogrodzie wielką jabłoń i w tym roku obsypało ją owocami. Jabłka są słodkie, dobre, to podobno jakaś stara odmiana, kosztela. Coś trzeba zrobić z tym całym dobrem, żeby się nie zmarnowało. Część  owoców postanowiliśmy wykorzystać do produkcji soku. Sok, jak wiadomo produkuje się przy pomocy sokowirówki. Urządzeniem takim dysponuje moja szwagierka – pobiegłem więc do niej i pożyczyłem.
Przyniosłem do domu maszynę i popatrzyłem na nią z sentymentem. Przy pomocy takiego samego urządzenia preparowała soki z jabłek czy marchewki moja mama. Miałem wtedy kilka lat. Pomyślałem sobie: oto stoi przede mną cud polskiej myśli technicznej: Katarzyna, produkt marki Predom!
W moim rodzinnym domu, na ścianie w kuchni wisi kuchenna waga – waga marki Predom. Wisi tam, odkąd pamiętam. Sam mielę sobie kawę w młynku marki Predom. Jest on starszy ode mnie (pożyczyłem go – na wieczne oddanie – od rodziców). Rodzice mieli kiedyś odkurzacz marki Predom i lodówkę i suszarkę do włosów i te sprzęty służyły im latami.
Odkurzacz tata kiedyś naprawiał. Naprawiony, służył kolejne lata. Podobnie było z suszarką. Pamiętam, że zaczęła się przegrzewać, ale można było ją zreperować. Jakiś czas temu zepsuła mi się maszynka do strzyżenia. Usterka nie była poważna, wiedziałem, gdzie leży problem, więc postanowiłem go zlikwidować. Co się okazało? Maszynki nie dało się rozkręcić. Żadna naprawa nie wchodziła w rachubę, bo próba otworzenia obudowy doprowadziła by tylko do powstania poważniejszych i nieodwracalnych uszkodzeń. Miałem do czynienia ze sprzętem jednorazowego użytku.
Nie będę tu rozpisywał się o tym, że dzisiejsi producenci naciągają nas, że nie dbają o solidność własnych wyrobów, że nie można już polegać na tak zwanych „sprawdzonych markach”, bo jeśli sprawdziło się je kilka lat temu, to dziś już nic to nie znaczy. Ale przyszło mi coś do głowy, pomyślałem sobie o pewnej konsekwencji tego stanu rzeczy. O tym mianowicie, że doprowadzi on do wymarcia pewnego gatunku. Wyginą mianowicie złote rączki.
Mój tata potrafił naprawić odkurzacz i suszarkę do włosów. Samochód też potrafił naprawić – miał kiedyś Tarpana i ciągle przy nim grzebał, a Tarpan jeździł. Ja bym sobie poradził z moją maszynką do strzyżenia, o ile udało by mi się ją rozkręcić, potrafię rozłożyć szlifierkę, zmienić szczotki, wymienić zepsuty włącznik (no i posiadam szlifierkę, a właściwie dwie – kątową i oscylacyjną – i używam ich, wiem do czego służą). Ale czy moje Chłopaki będą potrafić takie rzeczy? Czy w ogóle idea naprawiania  i tak zwanego majsterkowania nie będzie im obca, nie będzie dla nich jakąś mglistą abstrakcją? Ja się za złotą rączkę nie uważam, ale dwóch lewych rąk też nie mam. Ale, być może, jestem tylko niepełnowartościowym przedstawicielem gatunku na wymarciu.
Ewolucja, w tym przypadku techniczna, doprowadziła do tego, że dla człowieka naprawiającego nie ma już miejsca na ziemi. Wyparł go nowy gatunek: człowiek kupujący, który czeka do końca gwarancji, a później wymienia na nowe.

14 komentarzy:

  1. Myślę, że wiele rzeczy wciąż będzie się próbowało naprawiać. Jednak nie samemu, a przy pomocy fachowca. Tak jest za granicą ponoć, że jak coś się zepsuje to się chwyta od razu za telefon, nawet jeśli chodzi o przykręcenie śrubki. U nas podejrzewam też tak wkrótce będzie, widzę po sobie. Zatem tak, jesteś wymierającym gatunkiem.
    A co do krótkiej żywotności produktów mającej na celu zwiększyć wolumen sprzedaży, warto obejrzeć ten filmik: http://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU&list=FLtmxDNOADWuZTZ-LF9nJDlQ&index=18&feature=plpp_video

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten link lepszy: http://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU
      Szkoda, że nie ma edycji komentarzy na blogerze.

      Usuń
  2. Z międzyludzkimi relacjami też się podobnie porobiło. Po co reperować jak można wymienić na nowe. Bardzo smutne.

    Jako szczęśliwa posiadaczka wspomnianych szlifierek przesyłam :D
    (Muszę jeszcze znaleźć blogera z Wawy, który mi pożyczy piłę tarczową ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie często tak bywa - na różne rzeczy mamy coraz mniej czasu przy tym całym dzisiejszym zaganianiu. A na innych ludzi czas trzeba przecież nieć, jeśli się chce z nimi dobrze żyć...

      Usuń
  3. Inwentaryzacja zamieściła słuszne spostrzeżenie odnośnie relacji międzyludzkich. Generalnie nie chcemy problemów, ma być: natychmiast, wesoło, łatwo i przyjemnie. Ludzi i sprzęty wokół siebie zmieniamy szybciej niż kanały w telewizorze. Moi rodzice przywiązywali się do rzeczy, nie ze względu na ich cenę, czy trudność w ich zdobyciu, ale dlatego, że były z nimi przez wiele lat. Problem z "rozbiórką" sprzętu to koszmar - ostatnio przerabiałam to z odkurzaczem, w którym zepsuł się przewód i zwijacz przewodu - nie ma szans, żeby czegoś przy tym nie połamać. Udało się. Bardziej martwi mnie, że "wszechkupowanie" pozbawia nas elementarnych umiejętności: logicznego myślenia, używania narzędzi, przetrwania. Jak wyłączą prąd, to jesteśmy zagubieni, a o innych okolicznościach nawet żal wspominać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wątek się pojawił dla mnie sentymentalny - pracę magisterską pisałem na ten temat :-)

      Usuń
  4. Ba, kiedyś się i relacje naprawiało...

    OdpowiedzUsuń
  5. niestety "nietechniczna" jestem, ale doceniam ludzi, którzy potrafią sami coś naprawić. że sprzęty są produkowane jako z założenia jednorazowego użytku lub działające przez określony czas, np. 5 lat, już się przekonałam i denerwuje mnie to. zwłaszcza że jest to coś, na co nie mam w tym momencie wpływu jako konsument.
    ale na relacje międzyludzkie od razu bym tego nie przenosiłą. jasne, może są ludzie, którzy tak żyją. dziwnym trafem i na szczęście niewielu takich znam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafiasz w sedno - chodzi właśnie (pomijając sentymenty do starych sprzętów) o to, że się nami, jako konsumentami manipuluje. Z jednej strony reklamy nam udowadniają, że nad trwałością i niezawodnością urządzeń pracują rzesze specjalistów, z drugiej strony te urządzenia po prostu nie są pomyślane jako trwałe.
      To oczywiste, że producentowi bardziej opłaca się sprzedać trzy czajniczki w ciągu czterech lat - tej samej osobie - niż jeden, który by cztery lata albo i dłużej służył.

      Usuń
  6. Parę lat temu pomagałem ojcu ewakuować się z lokalu, w którym przez ponad dwadzieścia lat prowadził zakład naprawy sprzętu RTV. Po przeczytaniu Twojego posta przypomniało mi się kilka emocji i myśli z tamtego czasu.

    Przede wszystkim smutno się robiło, gdy patrzyłem, jak ojciec ostatni raz omiatał wzrokiem kąty swojej ukochanej dziupli - elektronicznego mikroświata, którego był panem i władcą.

    Mój stary musiał zrezygnować ze swojej działalności, bo w miasteczku otwarto jeden większy elektromarket. Ludzie doszli do wniosku, że lepiej kupować nowe niż naprawiać.

    Rozumiem, że Tobie chodzi raczej o takie naprawianie autorskie, ale chyba też naprawianie samo w sobie odchodzi w niepamięć. To już tylko czynność będących w odwrocie romantyków. Wydaje mi się, że wielki świat biznesu działa w myśl zasady: naprawianie hamuje sprzedaż. Tak samo zresztą, jak produkowanie trwałych sprzętów. Dziś do tych rzeczy nie przywiązuje się wagi, one nie mają swojej historii. Nawet jeśli się nie psują, szybko się starzeją i trzeba je zastąpić nowymi.

    Twój ostatni akapit, trafia w samo sedno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Umiejętność 'autorskiego naprawiania', jak piszesz, przede wszystkim staje się niepotrzebna. Bo z pomocy fachowców jeszcze od czasu do czasu korzystamy i pewnie będziemy korzystać. Choć historia Twojego Taty pokazuje, że w innym wymiarze, niż kiedyś.

      Swoją drogą - pamiętam zakład szewski w moim miasteczku. To był taki mały warsztat, bardzo lubiłem tam jako dzieciak chodzić. Szczególnie lubiłem ten zapach: skóry i pewnie... kleju. No cóż. Dziś zakładu już nie ma, od dłuższego czasu. Po co zakład szewski, skoro zamiast naprawiać buty, można dołożyć trzy czy cztery dyszki i kupić nowe, w sieciówce. Jednosezonowe, oczywiście.

      Usuń
  7. Coś w tym jest. Może nie pamiętam jakoś - z racji wieku - tego, że sprzęt był kiedyś lepszy, ale! Mam mnóstwo dowodów w domu, które na to wskazują. Mam właśnie starą suszarkę, która ma x lat i sprawuje się dalej dobrze; mam maszynkę do mielenia i różne inne rzeczy, o których mama mówi, że są o niebo lepsze niż te, które są teraz.
    Myślę jednak, że złote rączki jeszcze trochę pożyją, nwet jeśli w ograniczonym stadzie. Tata mojego chłopaka jest właśnie takim człowiekiem - prawie wszystko naprawi ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, czy nadal będą miały co naprawiać? Bo te nowe rzeczy są własnie nienaprawialne. Albo naprawianie staje się nieracjonalne, bo jest po prostu drogie - taniej, albo nie wiele drożej jest kupić coś nowego.
      Przykre jest to, że to własnie odbiera nam wybór, co zauważyła Ester, to z gruntu nieuczciwe.

      Usuń
  8. Najgorsze jest to, ze nie mamy wyboru. Nie możemy kupić rzeczy trwałej. Są tylko rzeczy dziające czas jakiś, oraz śmieci psujące się prawie natychmiast. Obfitość dóbr, a kupić nie ma co.

    OdpowiedzUsuń