Jakiś czas
temu rozmawiałem z żoną na temat odżywiania. To wątek, który czasem u nas
powraca. Ja jestem raczej mięsożerny, moja zaś żona doskonale się bez mięsa
obywa. Mogłaby żyć energią słoneczną, makaronem i pomidorami. Mi z kolei
makaron szybko się przejada. A skoro już dam się na niego namówić , to wolę,
gdy jest do niego dorzucone coś, co kiedyś biegało na własnych nogach.
Mamy więc z
żoną różne preferencje, co nasze rozmowy czyni ciekawszymi. Do tego żona ma
kilku znajomych, którzy są wegetarianami i jakby tego jeszcze było mało,
ostatnio poznała dziewczynę, której facet jest frutarianinem. Nie wiem, na czym dokładnie polega ta perwersja,
starczy mi informacja, że frutarianie mogą jeść jeszcze mniej rzeczy, niż
wegetarianie, którzy już, w moim przekonaniu bardzo się krzywdzą. Do tego nie
piją piwa. Piją za to mleko z orzechów. Wyobrażacie sobie?
Miałem kiedyś
koleżankę, która nie jadła mięsa z powodów ideologicznych. To znaczy dlatego,
że bardzo kochała zwierzątka. Rozmawialiśmy wielokrotnie o tej ideologii a ja w
końcu – za każdym razem – nie mogłem się powstrzymać i pytałem o buty: a z
czego są te twoje glany? Były oczywiście ze skóry, ta zaś pochodziła z tej
samej być może świnki, z której ja preparowałem sobie kotlet na obiad.
Ideologia koleżanki miała więc swoje niespójności. Jak zresztą większość
ideologii.
Ja dla odmiany
w ogóle nie wiążę jedzenia z ideologią. Nie widzę w tym żadnego sensu, przede
wszystkim dlatego, że ideologiczna dieta wiąże się zwykle z wyrzeczeniami i
ograniczeniami, jednym słowem z pozbawianiem się przyjemności (to dotyczy w
sumie każdej diety, ale wyrzeczenia z powodów, dajmy na to zdrowotnych, łatwiej
było by mi zaakceptować). Jako, że przyjemności uważam za dobre z definicji,
staram się z nich nie rezygnować, o ile nie jestem do tego zmuszony naprawdę
poważnymi okolicznościami.
Tak się
złożyło, że w czasie, gdy prowadziłem z żoną kolejną rozmowę na temat diety,
byłem akurat w trakcie lektury autobiografii lidera Motorhead, o której już
wspominałem. I jak na zawołanie, trafiłem w niej na fragment, który pasował jak
ulał do sytuacji: Lemmy we właściwy sobie, dość dosadny sposób wypowiedział to,
co mi chodzi po głowie za każdym razem, gdy pojawia się temat zdrowego
odżywiania, a szczególnie rezygnacji z jedzenia mięsa.
Na marginesie
trzeba tu dodać, że Lemmy Kilmister nie jest wzorem odpowiednim do naśladowania
dla przeciętnego człowieka. Jak sam mówi, do warzyw i owoców w ogóle się nie
zbliża – są dla niego za zdrowe. Nie zapominajmy, że mówimy tu o kolesiu,
którego spotkała (a przynajmniej on sam twierdzi, że go spotkała) taka oto
przygoda: Doszedłem wówczas do wniosku,
że warto dać sobie przetoczyć krew, wymienić ją na całkiem nową – wiecie,
chodzi o ten sam zabieg, któremu rzekomo poddał się Keith Richards (…).
Poszedłem więc do lekarza z moim menadżerem, pan doktor pobrał mi krew do
badania, po czym wrócił ze złą nowiną. „Muszę ci to powiedzieć” – mówi –
„Czysta krew cię zabije”. „Co?” „Nie masz już w żyłach ludzkiej krwi. To
oznacza, że nie możesz być również dawcą. Jesteś tak toksyczny, że twoja krew
zabiłaby zwykłego człowieka”.
Styl życia
Lemmy’ego jest dość ekstremalny i na
pewno nie dla każdego, być może nawet jest to styl życia niemożliwy do
przyjęcia przez nikogo, poza Lemmym. Nie zmienia to faktu, że przy całym swoim
radykalnym podejściu, również do tego, co spożywa, jeśli chodzi o stosunek do
wegetarianizmu, Lemmy trafia w sedno.
Swoja drogą, zwyczaje żywieniowe Howarda to
dość śliski temat – facet zjada te wszystkie straszne wegetariańskie historie,
owoce i orzeszki. Jakie to gówno jest niezdrowe! Ludzie są przecież padlinożercami
– przyjrzyjcie się tylko swoim zębom! Nasz układ trawienny nie jest
przygotowany na to, by radzić sobie z wegetariańskim żarciem. Pierdzisz po tym
non stop, a jelita porastają ci mchem od środka. Wegetarianizm jest oderwany od
rzeczywistości – nie bez powodu krowy mają cztery żołądki, a my tylko jeden.
Zastanówcie się nad tym. (Cześć Howard!) I nie zapominajcie – Hitler był
wegetarianinem!
Jakie to
poetyckie, prawda? Lemmy to potrafi się wypowiedzieć!
Ciekawe, co
miałby do powiedzenia na temat frutarian. Tych, którzy nie piją piwa…[*]
[*] Słowa Lemmy'ego przytaczam za książką: "Lemmy - Biała gorączka.", wydaną przez poznańskie wydawnictwo Karga
cóż, nie znam się na dietach za bardzo, choć za mięsem też nie przepadam, ale ja w sprawie Twoich nieścisłości ideologicznych ... bo jednak skórzane obuwie, torebki, paski robi się (wg mojej wiedzy, która jest niepełna zapewne) ze zwierząt zabitych, ale nie hodowanych do tego celu. W pewnym sensie więc z "odpadów". Przynajmniej w teorii. Inaczej rzecz się ma z futrami. Niestety.
OdpowiedzUsuńMogę się mylić. I jeśli ktoś wie więcej i uściśli, sama chętnie się dowiem.
I żeby nie było. Nie jestem wegetarianką a do wszelakich ideologii mi daleko
Prezentujesz podejście charakterystyczne dla buddystów - oni też jedzą mięso, o ile nie pochodzi od zwierząt zabitych w li tylko w celu nakarmienia buddysty; jedzą mięso dostarczone 'przy okazji'. Tyle tylko, że każdy dzisiejszy mięsożerca zaopatrujący się w sklepie (pomijam tych, co mieszkają na wsi, lub mają tam znajomych urządzających sezonowe świniobicia) może tak swoją mięsożerność tłumaczyć: przecież je coś, co i tak leżało w na ladzie i już nie żyło :-)
UsuńJeszcze się odezwę tu, ale podejrzewam, że mleczko kokosowe też ulega fermentacji...
OdpowiedzUsuń;-)
Najprościej jak umiem: pyszny stek nadaje życiu smak :DDD
OdpowiedzUsuńI tyle w temacie :)))
Amen! :-)
UsuńI jeszcze jedno - mój muzyczny (i nie tylko) autorytet, Frank Zappa, dogadałby się z Lemmym.
OdpowiedzUsuń"Tytoń to moje ulubione warzywo" - mawiał, choć odszedł na raka...
:-(
Proszę - wystarczy odpowiednio poszerzyć kategorię 'warzywa' i wegetarianizm od razu zyskuje na atrakcyjności :-)
UsuńNo to czekamy na erotykę według Lemmy’ego :)
OdpowiedzUsuńChyba, że byś się dopytał towarzystwa jak zrobić mleko z orzechów włoskich, bo mam dużo, a krowie jest teraz bardzo passe :)
Gdybym się zabrał za erotykę, musiał bym oznaczyć blog jako 'zawierający treści przeznaczone dla osób pełnoletnich'. Dla wprowadzenia w temat mogę tylko zacytować: 'Lepiej być ogierem, niż nie być' - tyle Lemmy :-)
UsuńTo musi być dopiero osobowość... ;D urocze cytaty wybrałeś :)
OdpowiedzUsuńP.S. Jezu! Czyli powinnam spotworzeć troszkę, wtedy moje ataki potwora byłyby lżejsze??? :) W mroczną stronę natury wierzę i skłaniam się do zgodzenia się z Tobą :) ale to wyrywanie na wolność mnie zestresowało...
Ta książka, to same takie cytaty, tylko przebierać :-)
UsuńNigdy nie poświęcałam jedzeniu zbytniej teoretycznej uwagi. Lubię je od strony praktycznej. W sensie: lubię jeść :)
OdpowiedzUsuńJa też raczej ideologicznie nie podchodzę do kwestii jedzenia. Jem to, co mi smakuje - mięso też, jajka czy cokolwiek innego pochodzenia zwierzęcego. Nie mam nic do wegetarian, ale na mysl o schabowych mojej mamy, stwierdzam, że.. dużo tracą!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, o to chodzi - po co się w życiu pozbawiać miłych rzeczy?
Usuń