piątek, 7 września 2012

Widowiskowy spektakl na czterech aktorów i kameralne kino akcji



Miałem ostatnio okazję obejrzeć dwa filmy. Były to dwa tak różne obrazy, że niepodobna je pod jakimkolwiek kątem porównywać. Różnica między nimi była tym większa i bardziej rzucająca się w oczy, że między filmami dostrzec można dziwną zależność: w jednym było to, czego absolutnie nie powinno zabraknąć (a jednak zabrakło!) w drugim, drugi zaś opierał się na tym, co z powodzeniem mogło być podstawą pierwszego.
Trochę to pewnie zagmatwane, już więc spieszę z wyjaśnieniami.
Pierwszy film, to Rzeź Romana Polańskiego. Drugi – Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć. Jak wspomniałem, filmy różne pod każdym względem. Zacznijmy od przygód agenta J23. Wspaniale wpisuje się on w naszą polską tradycję robienia filmów, z którymi coś (a często wszystko) jest nie tak. Przypomnijmy sobie wywód inżyniera Mamonia: W filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda… nic się nie dzieje, proszę pana, nic… Dialogi niedobre, bardzo niedobre dialogi są. I do tego aktorstwo: Niech pan weźmie na przykład, proszę pana, aktora zagranicznego, to ten aktor zagraniczny, proszę pana, to jego twarz… coś takiego wyraża. A polski aktor, proszę pana, to jest pustka, pustka, nic. Absolutnie nic.
W Stawce aktorstwo też jest jakieś bezpłciowe.
W filmie od pierwszych chwil seansu można dopatrzyć się niedociągnięć. A to żołnierze broniący się w czasie oblężenia miasta prezentują się, jakby szykowali się na paradę (czyściutkie mundury, ogólnie nienaganny wygląd), a to więźniowie w pasiakach wyglądają wyjątkowo zdrowo, są odżywieni i dość dziarscy, zupełnie nie przypominają postaci, które znamy z obozowych fotografii z czasów wojny. Bursztyny (pełniące w filmie kluczową rolę) z niewyjaśnionych przyczyn świecą ciepłym, ognistym blaskiem (same z siebie, nie żadnym tam światłem odbitym)[1]. Faktu, że Hans  Kloss, przez trzydzieści lat (akcja rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych) zmienił się z Tomasza Kota w Stanisława Mikulskiego, jego partnerce zaś przez ten czas przybyło zaledwie kilka kosmyków siwych włosów (mimo pobytu w radzieckim łagrze, który na ogólny wygląd powinien wpływać znacząco i raczej ujemnie), nawet nie będę komentował.
Bardziej razi jednak coś innego. Biorąc pod uwagę, że Stawka jest, było nie było, filmem akcji, do tego wojennym, nastawiłem się, zaczynając ją oglądać, na określone widowisko. Wiedziałem, że nie zobaczę kolejnych Dział Nawarony czy Parszywej dwunastki, aż tak naiwny nie jestem. Tego jednak, że przyjdzie mi obejrzeć coś, co bardziej, niż wspomniane obrazy przypomina spektakl Teatru Telewizji, się nie spodziewałem.
Bohaterowie przebywają w pomieszczeniach – ciasnych, oświetlonych miękkim, nastrojowym światłem (i jakichś takich nieautentycznych – budynki z czerwonej cegły są ciągle nieskazitelnie czerwone, choć zrujnowane po bombardowaniach – żadnego brudu, żadnego osmalenia…). Nawet ujęcia plenerowe są jakby „ciasnawe” – pewnie dlatego, że szerszy kadr ujawnił by, że madrycki cmentarz, który widzimy na ekranie, ani nie znajduje się w Madrycie, ani nie jest cmentarzem, tylko jakimś polskim parkiem, w którym ustawiono sztuczne nagrobki i kilka palm w donicach, dla nadania egzotyki.
Zbliżenia na kryształową szklankę z koniakiem czy usta bohaterki, która zaciąga się papierosem tkwiącym w cygarniczce rzucają się w oczy bardziej, niż tych kilka scen strzelanin, które owszem, są, ale nie robią wrażenia. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z filmem odznaczającym się zbyt wyraźną, jak na reprezentowany gatunek, kameralnością.
Jeśli zaś chodzi o Rzeź: jest w niej to, czego zabrakło Klossowi: emocje, napięcie, akcja. I jest to niesamowite, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Polański nakręcił film o czwórce ludzi zamkniętych w jednym mieszkaniu, a właściwie – przez większą część czasu, w jednym pokoju. Nie mniej jednak w mieszkaniu sporo się dzieje. Niewinne spotkanie rodziców dwóch skłóconych chłopców, z każdą chwila staje się coraz mniej niewinne. I chociaż ciągle jeszcze nic się specjalnego nie dzieje, rozmowa jest kulturalna, uprzejmości wymieniane z należytą częstotliwością i popierane odpowiednio szerokimi uśmiechami – czuć, że pod powierzchnią coś się drży, że coś jest nie tak, zaczyna wrzeć i w końcu wybuchnie. To pewnie inny, mniej mroczny rodzaj napięcia, niż to, które Polański serwował widzom w Dziecku Rosemary czy Lokatorze, ale równie silnie odczuwalny.
Polański ekranizował sztukę teatralną. Jakimś cudem (choć tu pewnie mówić powinniśmy o talencie, nie o ingerencji sił wyższych) zrobił z niej scenariusz trzymającej w napięciu historii, która świetnie sprawdza się na kinowym ekranie.
Patryk Vega miał nakręcić wojenny film akcji. Miały być wybuchy, intrygi, pościgi i strzelaniny. Jakimś cudem wyszedł mu teatr telewizji. I kto za to zapłacił? Społeczeństwo, oczywiście. Ja na przykład zapłaciłem kilkudziesięcioma minutami, które mogłem spędzić znacznie przyjemniej.
Gdybym Stawkę większą niż śmierć oglądał w kinie, to aż by mi się chciało wyjść z kina.
I bym wyszedł.


[1] Pamiętacie scenę z Pulp Fiction, w której Vincent Vega uchyla wieko walizki należącej do Marsellusa Wallace’a, odebranej właśnie młokosom jedzącym hamburgery z Big Kahuna (Dobry hamburger to podstawa pożywnego śniadanka!) i popijającym je Spritte’m? Dobywa się z niej złoty blask. To samo dzieje się, gdy ktoś zagląda do skrzyni z tajemniczym (oczywiście tylko w założeniu, w pierwszej minucie filmu można domyślić się, co jest w skrzyniach) ładunkiem w Klossie. O ile jednak w filmie Tarantino mamy do czynienia z ciekawym „smaczkiem” (są tacy, co do dziś się głowią: co jest w neseserze?), o tyle Patryk Vega osiągnął efekt dość – nie bójmy się tego słowa – głupawy.

15 komentarzy:

  1. Post za postem!

    Nie nadążam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki budżet taki film - Kloss miał widać budżet mały, skoro nawet scenografii nie dało się 'dobrudzić' (żeby nie niszczyć, bo może do następnego się gniota przyda) czy wybrać w castingu chudych statystów do obozowiczów, heh.
    Film akcji łamane na ciasne plenery z miękkim światłem - to tylko u nas tak można :)
    A co do żeńskiej charakteryzacji to już w ogóle się czepiasz: wiadomo, że w łagrach było rześkie,świeże powietrze i zimno, a zimno konserwuje!
    O 'Rzezi' mi przypomniałeś, nie powinnam dłużej odkładać, no.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zgadzam się z przedmówczynią, ze jaki budżet, taki film. Bo widziałam mnóstwo wielkich, niezależnych filmów zrobionych za małą kasę i mnóstwo gniotów za grube miliony.
    No ale ja nie o tym. Ja o tym, że "Rzeź" to rzeczywiście kapitalne kino. "Klossa" nie obejrzałam, ale prawdę mówiąc nawet się nie wybierałam nań do kina. Jakoś same plakaty mnie zniechęcały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki trzeba mieć budżet, żeby zamknąć czterech aktorów w jednym pokoju? Podejrzewam, że Polański większość kasy wydał na gaże, bo reszta nie była chyba zbyt kosztowna.
      Pytanie, czy u nas znaleźli by się aktorzy, którzy dali by radę zagrać w takiej 'Rzezi' i nie nie wypaść sztucznie, jak dzieci w jasełkach...?
      A inna sprawa - coś mi się wydaje, że 'Kloss' nie miał wyjątkowo małego budżetu, jak na nasze warunki. A wyszło, jak wyszło.

      Usuń
  4. Coś wypatrzyłem - reżyser zagraniczego filmu się nazywa po polsku, a krajowego po...? Kurde, co to za język?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widocznie nie wystarczy się nazywać po zagranicznemu ;-)

      Usuń
  5. Własnie pozyczam sobie 4-ty sezon z internetu, udało się;) Gdybym miała problem z piątym zgłoszę sie pewnie. Dzięki za chęć pomocy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajrzałam, zaintrygował mnie tytuł bloga ;) Zapraszam do mnie na candy książkowe, książka niby kobieca, ale mężczyznom mogłaby wiele wyjaśnić ;) http://wiecej-slonca.blogspot.com/2012/09/rocznicowe-ksiazkowe-candy.html

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja się jednak zastanowię, czy tego nowego Hansa obejrzeć. Może poświęcę jednak lepiej czas na dobrą xiążkę lub DiabloIII?
    Serdecznie pozdrawiam po dłuuugiej przerwie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może warto sobie samemu zdanie wyrobić. Mnie w każdym razie film absolutnie nie porwał. Szkoda, bo historia Klossa ma potencjał. Do tego Pasikowski, który scenariusz pisał, ma talent, Vega kręcąc 'Pittbula' też pokazał, że jak chce, to potrafi... a jednak nie wyszło.

      Usuń
    2. Nie wyszło... W odróżnieniu od "Pitbulla"

      Usuń
  8. Pozwoliłam sobie napisać mejla do ciebie z prosbą o Dextera:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dexter doszedł i to w dwóch kawałkach;)
    DZIĘKI WIELKIE!!
    czeka mnie krwawa uczta w godzinach nocnych;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Stawkę sobie podarowałam. Mąż dzielnie obejrzał całą.
    Rzeź - bdb.

    OdpowiedzUsuń