czwartek, 6 września 2012

Wpis, dla którego trudno znaleźć tytuł



Jakoś mi ostatnio nie idzie pisanie. Dlaczego? Oto jest pytanie. Snuję tu pewne teorie. Może być tak, że nic się nie dzieje ciekawego wokół mnie. Takie wyjaśnienie daje mi obiektywny powód do niepisania: nie piszę, bo nie ma o czym. Teoria druga zakłada, że coś się jednak dzieje, bo przecież zawsze się coś dzieje. Idąc tym tropem mogę dojść do różnych wniosków. Takiego na przykład, że z jakiegoś powodu nie potrafię znaleźć ciekawych stron tego, co się wydarza; albo – że nie umiem swoich obserwacji ubrać w słowa. To nie są wesołe wnioski.
Łapię się już różnych rzeczy: szukam inspiracji w książkach (kiedyś często je znajdowałem, dziś mi się jakoś nie udaje), gazetach, w sieci, w radio… Coś też przecież sobie cały czas myślę. Myślę i myślę, ale nie wymyślam. Wielkie myśli o niczym, jak mawiał Kubuś Puchatek – jak napisał Leopold Tyrmand.
O, taki Tyrmand na przykład, skoro już się nawinął. Zaczął pisać dziennik i pisał go zawzięcie, każdego dnia miał coś do napisania, co wieczór zapełniał ładnymi zdaniami ładnych kilka stron. Chodzę po ulicach i układam zdania do zapisania w dzienniku – Tyrmand chodził i układał i robił to z powodzeniem. Moje życie codzienne konstruuje się wokół tego dziennika. Prowadzę go zaledwie pół miesiąca, a już przerósł wszystkie zamiary. Coś rośnie, tylko co? Zbyszek Herbert powiedział: „Ostatniego dnia napiszesz: ‘Dziś nigdzie nie wychodziłem i z nikim nie rozmawiałem. Pisałem dziennik…’”. Moje życie nigdy się wokół tego bloga nie konstruowało, ale też chodziłem po ulicach i układałem zdania, albo przynajmniej obmyślałem koncepty i również robiłem to z (jako takim) powodzeniem.
Ostatnio mam pustkę w głowie.
Może to dlatego, że się rozleniwiłem? Może trzeba pisać, żeby nie wyjść z formy a ja sobie odpuściłem? Z drugiej strony: pisać cokolwiek? Pisać, żeby pisać?
Z trzeciej strony: otwieram Dziennik Gombrowicza, pierwszy tom. Poniedziałek: Ja. Wtorek: Ja. Środa: Ja… Przez trzy dni Gombrowicz nie napisał wiele, ale jednak coś napisał. Wertuję Dziennik dalej. Sporo jest w nim takich fragmentów. Poniedziałek (któryś kolejny): Zjadłem smaczną rybę.
Z czwartej strony: gdybym ja napisał, że dziś zjadłem spaghetti, nawet i smaczne, to czy to by kogoś zainteresowało? Trzeba być Gombrowiczem, zapisek o jedzeniu ryby trzeba poprzedzić dziesiątkami stron zapełnionych tym, co Gombrowicz miał do napisania i co się złożyło wielką literaturę, żeby móc sobie pozwolić na częstowanie czytelników wyciągiem z menu.
Cóż.
Spaghetti zjadłem, tak prawdę mówiąc, przedwczoraj. I sam je skomponowałem i byłem bardzo zadowolony z efektu, bo osiągnąłem harmonię smaków, która wszystkim stołownikom (ech, te ciekawe słowa, które wyszły z obiegu!) przypadła do gustu.
Ale czy to kogo obchodzi?
Poniedziałek (znowu, oczywiście, poniedziałek Gombrowicza): Chcę jeszcze dopisać, że przedwczoraj, zanim poszedłem spać, zdarzyło mi się coś… ale tak mglistego… Nie wiem dobrze, jak to rozumieć i jestem wstrząśnięty… Ja też się dziś zetknąłem z mglistością i również byłem wstrząśnięty, choć nie dogłębnie. Zacząłem przysypiać w fotelu. Miałem świadomość, że siedzę w fotelu, czułem, jak powieki robią mi się coraz cięższe, czyli nie całkiem jeszcze spałem, ale jednocześnie zaczęło mi się już coś śnić (tu pojawia się mglistość). Patrzyłem na półkę, na której coś leżało, nie wiedziałem co (bo było mgliste), ale bardzo byłem ciekaw. Sięgnąłem po to ręką i… Nagle żona weszła do pokoju i wyrwała mnie z mojego zasypiania.
Byłem wstrząśnięty.
Choć nie dogłębnie.

2 komentarze:

  1. No i popatrz pan, komentarz do Twojej notki napisałem wczoraj na blogu, kilka godzin przed tym, jak Ty opublikowałeś swoją, zatem... tu już go powielał nie będę. Pozdrówko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jałowe okresy w naszym życiu są, wbrew pozorom, bardzo owocne w czasie późniejszym. Trzymam kciuki za powrót natchnienia:-)

    OdpowiedzUsuń