wtorek, 18 września 2012

Dlaczego temu Batmanowi się nie rusza, czyli o niby-kacu bez popijawy i granicach cierpliwości



Dzień dobry, szukam Batmana… To nie kwestia z komiksu (przepraszam – powieści graficznej) Franka Millera. To ja tak przywitałem się z panią w sklepie.
Ale od początku.
Chłopaki dostali zaproszenie na urodziny kolegi z przedszkola. Urodziny jakie są, każdy wie – trzeba mieć prezent. Kolega jest wielkim fanem Spidermana. Udaliśmy się więc do sklepu w celu zakupu Spidermana lub jakiegoś gadżetu z nim związanego. W rezultacie padło na samochód Spidermana, choć, o ile dobrze się orientuję w sprawach dotyczących Uniwersum Marvela, Spiderman nie jeździ samochodem. Ale to nieważne. Istotne jest to, że obok Spidermanów, stały Batmany. Tak się składa, że Gucio lubi Batmana. Upatrzył sobie jednego, któremu ruszały się nóżki i coś tam jeszcze. Jakoś udało nam się, tłumacząc sprawę pośpiechem, bo przecież nie można się spóźnić na urodziny, odstawić kukiełkę za siedemdziesiąt złotych polskich powrotem na półkę.
Ale temat Batmana powrócił.
Następnego dnia byłem akurat w pobliżu (innego) sklepu z zabawkami. Wszedłem i zapytałem o Człowieka Nietoperza. Wybrałem w końcu jednego, do kompletu wziąłem jeszcze Robina – Batman musi mieć kumpla i pomocnika a prezenty muszą być dwa, bo wiadomo, sprawiedliwy podział dóbr wśród rodzeństwa jest najważniejszy.
Wracam do domu, rozradowany, że z prezentem, dodatkowo ucieszony faktem, że Batman wraz z Robinem kosztowali mnie jedynie dwanaście złotych polskich, zamiast stu czterdziestu. Wracam ucieszony, czekam na radość w oczach dzieci i słowa wdzięczności, albo nawet nie słowa, choćby gesty o niej świadczące… Pokazuję Batmana i widzę łzy w oczach i słyszę pierwsze dźwięki rodzącego się w gardle kwęku i widzę wykrzywioną buzię i bierze mnie jasna cholera, a na usta cisną się słowa wielce nieparlamentarne; mielę je bezgłośnie, choć nie jestem w parlamencie.
Bo to nie jest TEN Batman! Tamtego się naciskało i się ruszał! No ożeż ku…!
Marudzenie trwało pół dnia. Czułem zintensyfikowany przyrost siwych włosów na głowie. Mam już ich całkiem sporo i coraz częściej się zastanawiam, czy to faktycznie kwestia genów, czy może jednak czegoś innego.
Była to jedna z sytuacji, które wytrącają mnie z równowagi. Takie sytuacje zdarzają się często. Czasami się zastanawiam: czy ze mną coś jest nie tak? Czy mój brak cierpliwości w chwilach kryzysowych jest normalny, czy to już jakaś patologia? Idealni rodzice pewnie się tak nie denerwują, tylko tłumaczą, uspokajają, sami są oazą spokoju, normalnie żywcem do nieba mogliby iść.
A mnie czasami moi Chłopacy doprowadzają do szewskiej pasji. Oj, to chyba niedobrze…
A może to jednak nic niezwykłego? Bo przecież dzieci potrafią zaleźć za skórę, nie bójmy się tego głośno powiedzieć i z całą stanowczością.
W ogóle życie z małymi dziećmi przypomina życie super imprezowicza, tyle, że pozbawione imprez. No bo tak: budzę się rano, niewyspany. Budzę się w nie swoim łóżku (małe potworki przypełzły w nocy do sypialni – przeniosłem się do ich pokoju, bo nasze łóżko, choć duże, nie pomieści czterech osób, w tym dwóch śpiących w pozycji stale-zmiennej, z fikołkami), budzę się tylko częściowo – jakiś kawałek mojego mózgu obudzi się dopiero za jakiś czas, gdy zaabsorbuje odpowiednią ilość kofeiny lub przewietrzy się na świeżym powietrzu. Idę do łazienki, patrzę w lustro – cienie pod oczami i ogólnie dość wymięty wygląd. Do tego w ciągu dnia przyjdzie taki moment, kiedy każdy kolejny dźwięk z kakofonii krzyków, pisków, huków i łomotów spowoduje uczucie, że jeszcze chwila, jeszcze chwileczka i głowa mi po prostu pęknie.[*]
I to wszystko nie dlatego, że poprzedniego wieczoru zaliczyłem jakiś bal, level hard. Kiedyś było tak: budzę się niewyspany: trudno, wniosek taki, że poprzedniego wieczoru długo było fajnie; nie moje łóżko? – przynajmniej jest jakieś łóżko, fajnie, trzeba sobie tylko przypomnieć, z czym ta sytuacja się dokładnie wiąże. Szybka kawa i uśpione rejony mózgu zaczynają wracać do życia, ogólnie nie jest źle, niewielka to cena za udany wieczór. Teraz wszystkie objawy, składające na syndrom the morning after są, chociaż the night before nie wystąpiła.
Batman w końcu i tak został ulubioną zabawką, ulubioną aż do wieczora. Ja się zastanawiam: o co była awantura? Zastanawiam się też, co zrobić z tą czarną niewdzięcznością: embargo na zabawki?
Aż by się tu prosiło o jakąś mądrą puentę. Nie mam żadnej i nie chce mi się wymyślać. Nie będę wymyślał, posiedzę sobie w ciszy i spokoju, bo akurat nastał taki moment, kiedy nikt mi nad uchem nie kwęczy.




[*] Tu taka moja obserwacja: dwójka dzieci, to coś więcej, niż suma arytmetyczna, to nie jedno dziecko plus drugie dziecko. Relacja, jaka jest między Chłopakami powoduje, że hałas i chaos, który potrafią wytworzyć, bardzo przewyższa hałasy i chaosy, które byliby wstanie wytworzyć pojedynczo, nawet, gdyby te oddzielnie wytworzone chaosy i hałasy do siebie dodać. Fascynujące zjawisko! Ale i trochę straszne.

13 komentarzy:

  1. To się ładnie nazywa - efekt synergiczny ;) Bardzo fajnie się czyta Twoje posty. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Efekt synergiczny... człowiek się całe życie uczy! No i w naszym przypadku jak nic mamy do czynienia z takim efektem. Bardzo synergicznym ;-)
      pozdrawiam

      Usuń
  2. Level hard. Dobre. Ja swego czasu grałem w grę, gdzie maximum trudności zainstalowano na poziomie TRAUMA.

    Akcja z Batmanem zbliżyła Cię zapewne niebezpiecznie blisko tej przestrzeni, gdzie niektórzy rodzice pękają i pęka 70 PLN na figurkę, co się rusza i ma coś do naciskania.

    A jakby się tak zastanowić, to KAŻDA figurka Batmana będzie ruszać wszystkim, czym chcemy - wystarczy odrobina dobrej woli i sporo siły fizycznej.

    pzdr z frontu walki o przyszłość narodu, czyli wychowywania dzieci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poziom TRAUMA - też dobre! Byłem kiedyś na takiej imprezie ;-)

      Usuń
  3. No i teraz nie będę mogła spokojnie obejrzeć trzeciej części Batmana Nolana, żeby sobie nie przypominać, jaką cenę płacą za to zjawisko wszystkie rodziny z niewdzięcznymi dziećmi ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopacy za mali jeszcze na Nolana - wystarczyła im kreskówka...

      Usuń
  4. Tak, znam to uczucie. Jedno wrzeszczy, drugie wrzeszczy. Brygada Kryzys normalnie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej - jak to było w Fight Clubie? - kosmiczne, za przeproszeniem, małpy, no małpki, wprowadzające w życie Operację Chaos. A kryzys, to mam ja ;-)

      Usuń
  5. Wiesz co... a ja rozumiem Twoje dzieci... dlatego ja zawsze wręcz pokazuję palcem co chcę. I jeśli jest drogie, niech się zrzuci kilka osób lub nie kupuje wcale... takie zawody są przykre... spodziewałam się, że dzieci nie ucieszą się z innego Batmana...
    Mam nadzieję, że Twoja cisza panuje nadal... a w ramach pocieszenia proponuję "Rodzinkę.pl" ;D trzech synów...


    P.S. Ooo :) słodycze do piwa stanowczo nie pasują!! Doskonale Cię rozumiem ;p ale uśmiałam się, dziękuję! Ja sobie czasem wmawiam, że te orzeszki to zdrowe są.. ;p jak to orzechy... jeśli pominąć tę sól... i te pyszne panierki... :D

    Dziękuję za życzenia urodzinowe :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też rozumiem, dlatego mam podwójny dylemat. Pamiętam, że sam nigdy nie miałem różnych fajnych rzeczy, które mieli koledzy i nie było mi z tym dobrze. Z drugiej strony - każdej zachcianki młodzieży nie można spełniać. Z trzeciej strony (to złożone zagadnienie, jak widzisz) - Chłopaki są jeszcze na tyle mali, że nie koniecznie warto inwestować w drogie sprzęty dla nich. Jak napisałem - Batman szybko poszedł w odstawkę, a przynajmniej przestał być hitem. Z tym drogim byłoby tak samo.

      Usuń
    2. Wiesz... z okazji tych trzech stron (pewnie dałoby się naliczyć ich więcej) ja nie mam dzieci... Za dużo tego...

      Usuń
  6. Ku pocieszeniu - chłopcy są ponoć najbardziej nieznośni jako małe dzieci. Kiedy dorastają przechodzą, owszem, okres "burzy i naporu", lecz przebiega on dużo łagodniej niż u dziewczyn. A dziecko nastoletnie potrafi o wiele mocniej "dopiec" rodzicom niż kilkuletni maluch. Piszę z autopsji, bo mam dwie nastoletnie córcie (chłopaka też, ale małego) i również sporo siwych włosów z powodów pozagenetycznych. :-) Niestety, rola ojca czasem polega też na tym, żeby robić za worek treningowy, w szerokim tego słowa znaczeniu.
    Wytrwania i cierpliwości życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że prawdziwe burze i napory jeszcze przede mną. Jakoś damy radę :-)Cierpliwość ćwiczę i szlifuję, pewnie kiedyś to zaowocuje.

      Usuń