piątek, 4 maja 2012

Marynara i fryzura, czyli matura, matura


Mam nadzieję, że będzie Wesele, bo przeczytałem, jak niewiele innych rzeczy. I w ogóle było fajne i mieliśmy dobrze omówione. Takie nadzieje towarzyszą dzisiejszym maturzystom. Wielu z nich spodziewa się też zadań związanych z literaturą współczesną. Może Dżuma, może coś z literatury wojennej… Chociaż to akurat może być za trudne jak na podstawę. Może na rozszerzeniu?
Słucham przez radio przytaczanych wypowiedzi młodych ludzi, którzy za chwilę mają wejść na salę egzaminacyjną. Słucham i… nie powiem, że uszom nie wierzę, bo wierzę, choć słowa „nie do wiary” na myśl mi się nasuwają. No bo jak to możliwe, że maturzysta z uśmiechem na ustach, który to uśmiech nawet przez radio słychać mówi, że poza Weselem to niewiele przeczytał, do tego mówi to tuż przed przystąpieniem do egzaminu? Jak to możliwe, żeby bać się tematów dotyczących literatury wojennej? Przecież to temat rzeka: tylu autorów, tyle wątków, do tego literatura, którą się czyta dość przyjemnie, mimo nieprzyjemnej tematyki. Żadnych archaizmów, hagiograficznych niedorzeczności, żadnych romantycznych rojeń ani pozytywistycznych dylematów ujętych w rozwlekłych tomiszczach. Dla młodzieży to jednak za trudne.
Jak powiedział ostatnio mój Tytus na widok robaka: to chyba jest jakiś koszmar!
Może jednak nie powinniśmy dziwić się maturzystom? Może raczej powinno nam być ich żal? Przecież są – ze swoją ignorancją, nie oczytaniem, brakiem wiedzy, lekceważącym stosunkiem do słowa pisanego – produktem systemu, który gdzieś, kiedyś strasznie się pogubił, popsuł, zamienił w karykaturę tego, czym powinien być.
Zaglądam czasem do testów oddawanych przez zdających egzamin gimnazjalny uczniów (taki przywilej członka egzaminacyjnej komisji). Zaglądam do tych ich rozprawek  (rozprawka, to forma wypowiedzi pisemnej, którą najbardziej upodobali sobie twórcy testów). Przeciętna praca mieści się na trzech czwartych strony, składa się ze zdań, których ilość można pokazać na palcach. W mojej pracy postaram się udowodnić, że… - standardowy początek, powtarzany przez piszących jak mantra przez buddyjskich mnichów. Przede wszystkim jest tak, dlatego, że – to już rozwinięcie pracy. Podobnych, jednozdaniowych argumentów pada jeszcze jeden, dwa lub trzy. Mam nadzieję, że w mojej pracy udowodniłem… - mamy i zakończenie. I tyle. Praca pisemna, wyczerpująca wypowiedź na temat, finis coronat opus, arkusz testowy można oddać.
Gimnazjaliści zdają oczywiście swoje egzaminy i dostają się do liceów. Tam rozwijają się pewnie troszeczkę, ale to tylko wtedy, jeśli najdzie ich refleksja, że czegoś nauczyć się warto, coś warto wiedzieć i potrafić. Ilu jest takich refleksyjnych i pracowitych licealistów? Nie podejrzewam, żeby była to większa część ogółu.
Niepiśmienni gimnazjaliści docierają jakoś do końca trzeciej klasy a nieoczytani licealiści do egzaminu maturalnego. Wiadomo, że muszą dotrzeć, bo gdyby tak robić odpowiednią selekcję, połowa klas stała by się w trakcie cyklu nauki za mało liczebna, by przetrwać. Do tego jak bardzo ucierpiałby wizerunek szkół, gdyby nagle oficjalne wyniki zaczęły odzwierciedlać rzeczywistość. Wszystko zaś rozbija się o finanse: klasy nie mogą się rozpadać, bo to by groziło redukcją nauczycielskich etatów. Wizerunek szkół nie może się pogarszać, bo szkoły walczą o uczniów. Rejonizacja rejonizacją, a wolny rynek wolnym rynkiem, wiadomo, co wygrywa. Do dobrej, a właściwie „dobrej” szkoły przyjdą dzieciaki z rejonu a i z tych części miasta, w których szkoły rejonowe cieszą się gorszą opinią. Za tym idzie większa liczba klas, więcej pieniążków. Jeśli o szkoły średnie chodzi, mamy do czynienia tylko z prawami rynku i konkurencji, bo ich rejonizacja nie dotyczy. Licea poszerzają więc i uatrakcyjniają swoją ofertę, tworząc profilowane klasy, które tym różnią się od zwykłych, że uczniom dorzuca się w tygodniu godzinę czy dwie zajęć z danego przedmiotu. Niewiele z tego wynika, poza tym może, że przyszli absolwenci mają nadzieję, że zwiększono im szansę zdania matury i dostania się na wybrany kierunek studiów.
Za to przed maturą mają przeczytane Wesele i może coś tam jeszcze, za to w ogóle nie wiedzą, o co chodziło w Dżumie, o Innym świecie nie wspominając. Takie to przecież trudne. To chyba jest jakiś koszmar.

28 komentarzy:

  1. To jest koszmar, fakt, ale gdyby młodzież dzielnie poznawała Wesele i inne narodowe ramoty, koszmar nie byłby mniejszy. Po co tłuczemy latami te oderwane od rzeczywistości teksty? A wojna? Jak długo można się nią onanizować?
    I po cholerę matura? Czu coś wynika z tego, że ktoś gładko złoży ze sloganów wystarczająco długa pracę? Ja złożyłem, nie wiem, po co. To znaczy wiem, żeby mieć papier upoważniający do studiów. To zawracanie głowy, czcze rytuały. Maturę powinno się spuścić w klozecie i przywrócić egzaminy wstępne na wyższe uczelnie. To przynajmniej do czegoś służy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oderwane??? Ove, aleś się popisał. "Wesele" jest wciąż aktualne. A "Ferdydurke"? To muzeum? A "Opowiadania" Borowskiego? A Szekspir?

      Stary, gdzieś Ty się chował?

      Usuń
    2. Antku,
      Chowałem się w Polszcze. Na Weselu nawet w teatrze byłem i czytałem (chyba). Wesele jest wciąż aktualne? Tak? No więc powiem Ci, co mi zostało w pamięci ze szkolnych lat w temacie Wesela: chochoł (Siemion) odprawiał swój taniec, Wernyhora gdzieś tam leciał, Chińcyki trzymali się mocno, Hanuszkiewicz chodził po obrotowej scenie i palił papierosa, przez co nigdzie nie mógł dojść, bo choć się spieszył, to scena ciągle mu odjeżdżała. Wszytko to bardzo mi się podobało (naprawdę), ale jako widowisko, natomiast przesłanie do mnie nie trafiło. Nie ten język, nie ta scenografia.
      Fredydurke. To jest dla młodzieży? Oni mogą to zrozumieć? Nie wierzę. Mogą uczenie o tym dyskutować, ale nie poczuć. Na to trzeba mieć trochę lat.
      Opowiadania Borowskiego owszem, dobre, może ich bym się nie czepiał.
      Szekspir? Niestrawny przez archaiczny język i rymy.
      To są wielkie dzieła, nie przeczę, mają swoje miejsce w kulturze, ale upieranie się przy nich w szkole jest dla mnie czymś takim, jak odprawianie nabożeństwa po łacinie, bo tak jest szlachetniej.

      Usuń
    3. Nie mierz swiata swoją miarą.

      ;-(

      Usuń
    4. Kto był Twoim polonistą, Ove? Pomszczę Cię!

      Usuń
    5. Tak się przyglądam dyskusji i muszę trochę kolegę Ove wziąć w obronę (choć pewnie obrony nie wymaga). Prawdą jest (przynajmniej moim zdaniem) że szkolne lektury nie są przystające do dzisiejszych czasów. Ja rozumiem, że trzeba, albo przynajmniej wypada znać pewne rzeczy, klasykę. Ale też pamiętam doskonale, jak się męczyłem nad 'Nieboską komedią', 'Dziadami', 'Nad Niemnem', 'Granicą'... coś bym jeszcze pewnie znalazł, żeby wymienić. Nudne to dla mnie było, jako dla dzieciaka, do tego w nieciekawy sposób podawane. Bo umówmy się, co mnie mogły obchodzić dylematy pół-romantyka, pół-pozytywisty Wokulskiego? Może 'Lalka' to wielka powieść, ale omawiane zagadnienia, podkreślane wątki już ani wielkie, ani pasjonujące.
      A gdyby tak zabrać się za literaturę współczesną (i nie mam ty na myśli Mrożka), dzisiejszą, bo w niej przecież też można odnaleźć zagadnienia mówiące o moralnej kondycji i życiowych rozterkach i trudnych wyborach - tyle, że ludzi takich, jak my, a nie chodzących we frakach i gorsetach i marzących o niepodległości czy liżących popowstaniowe rany. Nie byłoby to wartościowe? A nie zachęcało by do czytania ździebko może skuteczniej?
      Ale nie, my musimy o patriotyzmie przez duże 'P', koniecznie z wielką historią (przez duże 'H') w tle. Inaczej się u nas nie da. Pewnie najbardziej współczesną literaturą, która ma szansę wejść do kanonu, będzie jakaś książka o Smoleńsku. I tak od rozdartej sosny przejdziemy do skoszonej brzozy, a wszystkie 'P' i 'H' zostaną na swoim miejscu...

      Usuń
    6. Antku, może Ty jesteś polonistą zarażającym pasją, mimo programowych przeszkód - chwała Ci za to. Ale, stary, stanowisz, w takim razie, cząstkę promilu. Niestety.

      Usuń
    7. Ech, ja ani razu nie twierdziłem, że kanon jest raz na zawsze. Wszystko się zmienia lub zmieniają się optyki. Kanon bym przewietrzył, odświeżył, przemalował.

      Ale są pewne figury święte, których się nie da ominąć. jak słyszę, że Szekspir jest archaiczny, to odsyłam do tłumaczeń Barańczaka lub ekranizacji Kennetha Braghana. Ale widocznie kolega Ove ani o jednym, ani o drugim nie słyszał.

      A "Lalka"? Prus stworzył docenianą na całym świecie realistyczną powieść, która konkuruje z Balzacami i Proustami. A widzieć w niej tylko dylemat: romantyk/pozytywista to czysta herezja/ignorancja/niedojrzałość? Niepotrzebne skreślmy.

      A "Granica"? Nie żartujmy. Jedno z lepszych studiów upadku, upodlenia, ślepego lotu kogoś, kto chciał bardzo nie być jak ojciec, a powtórzył wszystkie jego błędy.

      Kurcze... ja rozumiem klimaty romantyczne i niestrawność, jaką wywołują. Ale od pozytywizmu "w górę" nie mamy się czego wstydzić.

      Usuń
    8. Problem jest taki, że Szekspira się omawia, nie koniecznie interpretując w świeży sposób - po belfersku (bez urazy) i szkolnemu omawia się tekst, świetne ekranizacje pozostają na uboczu.
      W 'Lalce' nie ja widzę te 'tylko', świadczące o ignorancji i niedojrzałości - wspominam po prostu tematy z zeszytów i nagłówki z wypracowań, które musiałem pisać; a teraz, swoją drogą, niewiele widzę, bo czytałem dawno i patrzyłem na powieść przez pryzmat tematów lekcji. A te były, jakie były.
      Czytając 'Granicę' męczyłem się do tego stopnia, że nie doczytałem. Być może byłem niedojrzałym ignorantem, ale też nie byłem uczniem poniżej (intelektualnej) przeciętnej; ergo: być może to za poważna lektura, by ją docenił szesnastolatek? Niestety, mając na uwadze wspomnienia, nigdy nie zapałałem chęcią powrotu do lektury. Czyli - szkoła w tym przypadku uczyniła krzywdę literaturze, zniechęcając do niej skutecznie. I o to chodzi, o to cały krzyk.

      Usuń
    9. Ech, to co proponujemy? Dobrze wiesz, że nawet najprzyjemniejsza rzecz wykonywana z obowiązku staje się mordęgą.

      W polskiej szkole słowo "kanon" brzmi wybitnie złowieszczo. Bo to przymus, bat w postaci sprawdzianów z treści, sztampowe tematy. Ale czy byłoby inaczej, gdyby teksty były inne? Nie dam głowy, czy nawet najatrakcyjniejsze powieści na przykład Lema, Redlińskiego etc nie zamieniłyby się z czasem w teksty poznawane ze streszczeń i opracowań.

      Problem jest nielichy, bo NIEMAL WSZYSTKO sprowadzone do poziomu "musienia" zamienić się może w podłą namiastkę czegoś, czym było wcześniej.

      Zgodzisz się?

      Usuń
    10. Szkoła mieli w swoich trybach wszystko. Nawet tak wywrotowy tekst jak "Ferdydurke" (partie o szkole wiecznie żywe) są omawiane w taki sposób, że wyparowuje z nich wszelka anarchia, a zostaje smęt i nuda.

      Usuń
    11. Ale jakiś kanon musi być. Josif Brodski, wielki rosyjski poeta, Noblista, powiedział: "Po co czytać wiersze innych poetów? By wiedzieć, co zostało już napisane."

      I w tej z pozoru tylko banalnej odpowiedzi tkwi cała idea kanonu. Istnieje po to (między innymi), byśmy oglądając przygody młodego chłopaka, który mści się na stryju-zabójcy swojego ojca, nie krzyknęli: "Ja pierniczę! Ale jazda! Jak oni to wymyślili?!"

      pzdr

      Usuń
    12. Z tym 'muszeniem' zgoda, ale tylko częściowa. Były książki, to znaczy lektury, które czytałem z przyjemnością, mimo, że musiałem. I sprawdziany mnie z nich czekały i sztampowe interpretowanie... Czyli to jednak kwestia książek, a nie przymusu. Choć fakt, przymus sam w sobie jest zniechęcający, z natury.

      Ale przykłady: czytałem 'Inny świat' i czytałem z zapartym tchem, choć to była kolejna książka z kolejki obozowo-łagrowej. A że mi się podobała, to szybciutko podreptałem do biblioteki po 'Wspomnienia z domu umarłych', o których Grudziński wspominał. Jedna 'udana' lektura pociągnęła za sobą kolejną.
      Do 'Mistrza i Małgorzaty' wróciłem po kilku latach, choć za pierwszym razem przeczytałem 'z musu'.
      Pamiętam jak dziś, kiedy w szóstej klasie okazało się, że zmieni nam się polonista. O nowym słuchy chodziły, że wariat, że postrach, że pogromy uskutecznia. Zebrał nas ten pan pod koniec roku, tuż przed wakacjami i podał listę lektur. Poza obowiązkowymi pozycjami (nie pamiętam już jakimi) na liście był Alister MacLean i Ludlum. I od tych książek - 'Tożsamości Bourne'a' i 'Mrocznego krzyżowca' zaczęła się moja literacka pasja. Owszem, wcześniej czytałem różne rzeczy, niektóre mi się podobały, inne nie. A w wakacje między szóstą a siódmą klasą zostałem stałym klientem biblioteki, wychodzącym za każdym razem z pokaźnym sztapelkiem.
      Niestety, w siódmej klasie nie ruszyliśmy niczego spoza lektur obowiązkowych. Nasza gwiazda polonistyki okazała się pozerem, ale to już inna historia.
      To taka opowieść na marginesie.

      Usuń
    13. To ja też na marginesie (zamykając wątek kanonów). Podsłuchana rozmowa dwóch maturzystów. Autentyk:

      - O co cię pytali?
      - O Lady Makbet.
      - No i co?
      - Nic. Przecież my tylko "Makbeta" czytaliśmy...

      Usuń
    14. O matko, dobre...
      Choć wygląda na to, że 'czytaliśmy', to tutaj za duże słowo :-)

      Usuń
    15. Pięknie sobie pogadaliście :)
      Na początek powiem, że "Lalka" jest moją ulubiona powieścią, ale to dlatego, ze to jest powieść o człowieku, o ludzkiej duszy, a to jest zawsze ciekawe i nigdy się nie starzeje. Szekspir też opowiada o ludzkiej duszy, tyle, że archaicznie. Tematy nie są nieaktualne, forma jednak jest archaiczna, no jakże nie? Oczywiście, nie widziałem Szekspira w niezliczonych z pewnością inscenizacjach, ale co z tego? Czyżby porzucono jego wiersze i styl? Jeśli tak, to już nie Szekspir.
      Desperate mnie rozumie, jak widzę, a Antek jest chyba zbyt wielkim entuzjastą swojego zawodu, by spokojnie słuchać moich obrazoburczych opinii.
      Z perspektywy czasu stwierdzam, że pewne treści były dla mnie niedostępne,kiedy miałem 18 lat. Na przykład Anna Karenina to genialna powieść o ludzkiej naturze, ale gdybym czytał ją dwadzieścia lat temu, pewnie uznałbym za rozciągłe romansidło.
      Chodzi nie o to, że dzieła serwowane w szkole są bezwartościowe, tylko o to, że są archaiczne, albo niestrawne dla młodych ludzi, ze względu na to, że nie mają oni jeszcze życiowych doświadczeń, które pozwoliłyby im czuć, o czym to naprawdę jest. Powtarzają więc slogany, formułki z podręczników. Po co?

      Info dla Antka: polonistkę miałem beznadziejną, tępą i ograniczoną. Może to dlatego tak... :)

      Usuń
    16. 'Ale od pozytywizmu "w górę" nie mamy się czego wstydzić.'

      Szkoda tylko, że najczęściej do tej 'góry' już uczniowie nie dochodzą. Współczesność maturzyści muszą najczęściej przerabiać we własnym zakresie, bo w szkole nie ma nawet czasu na dokończenie dwudziestolecia międzywojennego. Może gdyby okroić materiał z pozycji mniej przydatnych (a jest ich kilka) łatwiej byłoby zdążyć i porządniej go przerobić.

      Usuń
  2. Co do egzaminów na studia - zgadzam się w stu procentach. A co do poznawania lektur z kanonu - częściowo. Sam się męczyłem nad wieloma z nich, wiele sobie też odpuściłem. Ale czytałem inne rzeczy. A dziś nie czyta się z klucza, programowo i totalnie - ani lektur, ani nie-lektur. Poza tym nie uważam, żeby poznawanie tradycji, historii od razu musiało równać się onanizmowi. O ile podawane jest w odpowiednich proporcjach.
    No i umówmy się - literatura wojenna, to jednak literatura współczesna, wcale zresztą nie najgorsza w wielu przypadkach. Chyba nie warto jej z klucza skreślać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to jakiś koszmar. Nawet matki maturzystów chwalą się na fb między sobą: "mój to czytał streszczenia, da sobie radę". To już od pokoleń się ciągnie, że matura niczemu nie służy. Wszyscy biorą się za nią w marcu, a czasem nawet kwietniu, by tylko prześlizgnąć się jakoś. Mało komu już literatura naprawdę sprawia radość i czerpie z niej mądrość życiową. A potem nawet "ham i guwno" na murze źle. Nie jestem jakąś nawiedzoną polonistką, i nawet kilka lektur bym już oddała do muzeum, ale nasza w tym rola, rodziców, by w jakiś sposób jednak od małego uczyć, że książka to wielkie dobro i piękno tego świata. Ach, westchnąć jedynie pozostaje i być dobrej myśli :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako odpad, a może jednak owoc (dość nieświeży, dwudziestotrzyletni) reformy oświaty, chciałbym nieco rozjaśnić ten ponury obraz pokolenia nowej matury, do którego się zaliczam.
    Przyznam, że lektur w liceum, gimnazjum i podstawówce czytałem niewiele, a gdy mi się zdarzyło, była to zwykle katorga. Zdarzało mi się czytać książki z ciekawości, dla przyjemności, ale nigdy nie były to lektury. Może chodziło o sam przymus, może to była ta łyżka dziegciu w potencjalnej beczce miodu. Moim przygotowaniem do matury była obecność na lekcjach języka polskiego i matura ustna, której temat szczęśliwie wspomógł mnie w części pisemnej. Koszmar, prawda?
    Na szczęście nie sama szkoła człowieka kształtuje. Jeszcze w czasach liceum moje zainteresowanie Japonią, poprzez wiele krętych ścieżek doprowadziło mnie do filmów Kurosawy, które zmieniły mój odbiór filmu, a z czasem i książki. Po liceum zdecydowanie więcej czytam i robię to inaczej, wymagam też więcej od książki. Często zdarza mi się czytać z potrzeby, szukam w książce jakiejś odpowiedzi, wsparcia, ale nigdy nie sięgam po szkolne lektury, mam do nich wstręt, może powodowany tym, że narzucono mi w szkole, jak należy taką książkę odbierać.
    Mój brat kończy w tym roku osiemnaście lat. To dopiero musi być koszmar! Pokolenie niewolników portali społecznościowych i jutuba. Rzeczywiście, grzęźnie w tym gównie jak większość jego i moich rówieśników, ale książką nie gardzi, choć niełatwo przychodzi mu czytanie, kiedy czas, umysł i święty spokój rozrywane są przez "dobrodziejstwa współczesności". Podam cieszący przykład, że Kafkę przeczytał dzięki rekomendacji swojego kolegi z klasy. Zatem nie jest chyba tak źle z młodzieżą, jak z samym systemem edukacji.


    A szkole dziękuję za to, że zostawiła w spokoju kino.

    Syn Michała


    PS Kij tam szkołę, zazdroszczę wszystkim tym, którzy za młodu nie bombardowali sobie codziennie twarzy fotonami monitora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obraz wyżej przedstawiony, to oczywiście uogólnienie i jako takie niektórych traktuje pewnie niesprawiedliwie.
      Tak czy inaczej nasza szkoła, to porażka. Wiedzą o tym nauczyciele, odczuwają wykładowcy wyższych uczelni (i niestety się dostosowują, obniżając wymagania w stosunku do studentów). Kulejący system, który przegrywa z atrakcjami, o jakich wspominasz, 'dobrodziejstwami współczesności', myślę, że ze szkodą dla wszystkich.
      O skamieniałej liście szkolnych lektur można dyskutować. Jedni powiedzą, że to bzdury nie przystające do dzisiejszej rzeczywistości, inni, że jednak część kultury i tradycji, którą trzeba znać. Ja jestem gdzieś pośrodku. Ale to, że szkoła do czytania zniechęca, że czytania nie wymaga, w rezultacie nie uczy pisania, formułowania myśli - to jest dramat.

      Usuń
  5. Ja nie wiem, ten obraz i tak nie taki najgorszy... Ja też jestem dzieckiem tego cudownego systemu (drugi rocznik nowej matury) i miałam kolegów w klasie, którzy byli dumni, że, cytuję: czytają tylko program telewizyjny. Wesele?! Przecież to trudna lektura.

    A tak serio - dramat. Moja siostra za rok pisze test gimnazjalny. Na szczęście czytać umie i lubi i pisze też nie najgorzej. Ale potem pójdzie do liceum dokształcać się na przedmiotach "Woda - cud natury" - i co dalej?

    Żyję nadzieją, że zanim moje dziecko dorośnie do gimnazjum/liceum, ktoś się wreszcie zorientuje, jaki mamy porąbany system edukacji.

    OdpowiedzUsuń
  6. I właśnie dlatego nie zdecydowałam się na specjalizację nauczycielską...

    Lektury to nie zło i katorga, pod warunkiem, że przed dzieciarnią młodszą i starszą pojawi się osoba, która wprowadzi gawiedź w świat słowa pisanego z pasją i sercem.
    Sama miałam farta do kilku doskonałych polonistów, dzięki którym Dostojewski nie był okrojony jedynie do "Zbrodni i kary", a Kafka do "Procesu".
    A matura? Obecna forma mnie śmieszy. Po prostu. Wpisywanie się w klucz, to ograniczenie kreatywności. Do tego rozprawka powstaje na bazie podanego fragmentu. Czy tylko moim zdaniem ogranicza to piszących, którzy piszą pod egzamin, fundując sprawdzającym kolejnego gniota-klona?

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, chyba tak!... A z pozycji nauczyciela akademickiego dodam, że na studia techniczne (kończące się tytułem inżyniera) przychodzą dzieci, które nie wiedzą co to sinus, nie mówiąc o napisaniu poprawnie zdania w formie bezosobowej (to już dyplomanci)... I też kończą studia z dyplomami...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako tegoroczna maturzystka mogę się na ten temat choć w części wypowiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze - wszystko zależy od szkoły do której się uczęszcza. Widzę to po mnie i moich znajomych, gdzie mój standardowy wynik próbnych matur z matematyki u nich jest szczytem marzeń. Jeśli chodzi o lektury - ideałem nie jestem, jest kilka, których po prostu nie mogłam znieść ('Nie-boska komedia' Krasińskiego. Co to za brednie?!), ale żeby od razu wywalać z kanonu Szekspira i literaturę wojenną?!
    Jest także kilka rzeczy, które uważam za głupotę naszego systemu szkolnictwa. Największą jest chyba gimnazjum. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że w gimnazjum nie nauczyłam się NIC, kompletnie NIC, mimo że należało do czołówki. Powtórka z podstawówki, a potem przygotowywanie się do testu, który i tak mi się na wiele nie przydał. Ale cóż, tego się zmienić i tak nie da. Jeśli chodzi o liceum, to nadciągające zmiany w profilach wydają mi się w pewnej części dobre. Co konkretnie? Będąc w klasie o profilu humanistyczno-lingwistycznym wiele bym dała by zamiast biologii czy chemii mieć lekcje pt. 'Woda- cud natury'. I nie mówię tu o odmóżdżaniu młodzieży, bo to zafundowała mojej klasie nauczycielka prowadząc nam rozszerzenie (niezrozumiałe dla nikogo) zamiast podstawy. Podobnie z matematyką. Ja rozumiem, że są rzeczy, które każdy dorosły człowiek powinien wiedzieć, ale one zawierają się właśnie w podstawie programowej, na którą żaden nauczyciel nie zwraca uwagi, bo to jego przedmiot jest najważniejszy. Nie po to szłam do klasy lingwistycznej, żeby mieć tyle samo godzin niemieckiego co biologii czy chemii. To jakiś absurd. Dlatego to, że za niedługo uczniowie będą się skupiać na swoich wybranych rozszerzeniach a dokształcać na 'Cudach natury' uznaję za plus.
    Wracając jeszcze do czytania i pisania, bo przecież o tym jest ten post, ilość przeczytanych lektur nie zawsze odzwierciedla poziom ucznia. Tak jak anonimowy kolega kilka postów wyżej mam uprzedzenia do niektórych autorów z kanonu, ale czytam niewyobrażalne ilości innych książek (do których typ 'Zmierzchu' raczej się nie zalicza) i znam wiele osób, którzy robią podobnie. Dlatego zamiast narzekać i krytykować licealistów za nieprzeczytanie Wesela czasami watro spytać ich czy czytają coś spoza kanonu. A ręczę, że czytają. Czasami osoba nie znająca większości lektur może napisać własny tekst na poziomie wyższym niż ktoś to przeczytał wszystko. Gorzej z tym, że ten absurdalny klucz i tak wie swoje...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja naprawdę mam nadzieję, że młodzi ludzie czytają coś więcej, niż szkolne lektury. Piszesz o sobie i swoich znajomych - świetnie, myślę, że własne czytelnicze poszukiwania i kształtowanie swojego gustu i wrażliwości zaprocentuje i to wysoko. Niestety, mam do czynienia - na co dzień - z młodzieżą, fakt, że gimnazjalną. Z przerażeniem patrzę na dzieciaki, dla których książka może się kojarzyć ze wszystkim, tylko nie z przyjemnością, sposobem na miłe spędzanie czasu i na rozwój. A takich dzieciaków jest większość, przytłaczająca.
      I ci młodzi ludzie później nie potrafią się wypowiedzieć; poglądów nie mają, albo jakieś mętne, schematyczne, właśnie jakby pod klucz; refleksji zero. Nawet filmów nie oglądają, albo tylko takie, co to akurat w modzie. A jak oglądają, to też bezrefleksyjnie. I jak się pyta, o czym był film, to nic poza nakreślenie fabuły nie przychodzi im do głowy.
      Mam porównanie - w tym roku to porównywanie boleśnie odczuwam: prowadzę zajęcia z filozofii. Dodatkowe, dla chętnych. Droga przez mękę. Nie tłukę formułek, nie mówię o faktach, nie każę rozumieć skomplikowanych teorii, chcę za to nauczyć myślenia, bardziej otwartego spojrzenia na to, co dookoła. Ale z myśleniem i otwartością właśnie jest problem. A porównanie mam bo w zeszłorocznej grupie miałem dziewczyny, które i oczytane były i 'naoglądane' i to aż miło było z nimi rozmawiać. Zajęcia o przypadku: tytułami książek (może mniej) i filmów (całkiem sporo, do tego ciekawych obrazów) sypały jak z rękawów. One (a i reszta grupy) wiedziały, o czym rozmawiamy, ja wiedziałem, jak do nich mówić. Ale dziewczyny miały jakiś fundament, który im dało refleksyjne uczestniczenie w kulturze, że się tak poważnie wyrażę. Szkoda, że reprezentowały procent, może promil ogółu.
      I tak teraz tęsknię za nimi strasznie, bo co tydzień czuję się, jakbym mówił po chińsku.
      A że udział w dojściu do takiego stanu rzeczy i to udział spory ma system - to jest najbardziej przykre.

      Usuń
  9. Ja rozumiem, że spory udział ma w tym system, ale mi chodzi o samo postrzeganie maturzystów. Nie jesteśmy znowu takimi nieoczytanymi ignorantami jak wynika z Twojego posta. Nasze pokolenie nie jest wbrew pozorom takie głupie, potrafimy rozróżnić to, co przydatne w życiu (w tym także znajomość określonych książek i filmów) a co nie. W sumie to sama nie wiem skąd ci dziennikarze radiowi i telewizyjni biorą takich głąbów do wypowiadania się na temat matur. Często słyszę (i to już nie tylko w moim otoczeniu), że literatura wojenna jest jedną z bardziej lubianych, łatwiejszych i preferowanych do pisania na maturze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jeszcze raz podkreślam, że tekst jest, siłą rzeczy, uogólnieniem. I przepraszam wszystkich, których przez to uogólnienie traktuję niesprawiedliwie.
      Niestety, z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że spora część młodych ludzi wpisuje się w odmalowany wyżej obraz. Przytoczone wypowiedzi to potwierdzają.
      A 'przydatne' nie zawsze równa się wartościowe (choć trudno mówić w tym kontekście o wartościach, bo trudno dziś wskazać takie, które by były uniwersalne; mówię o takich, które są dla mnie istotne).
      Tak czy inaczej, czuję się pocieszony tym, co piszesz. Obyś miała jak najwięcej racji :-)

      Usuń