piątek, 18 maja 2012

Heurystyczne znaczenie miejskiej przestrzeni, czyli o korzyściach ze spacerowania


Dla ludzi wykonujących mój zawód jest czymś normalnym myśleć w czasie chodzenia o czymś innym, o artykule do napisania, o wykładzie, który trzeba wygłosić, o relacjach między Jednostką a Wspólnotą, o rządzie Andreottiego, o tym, jak rozwiązać problem Zbawienia, czy istnieje życie na Marsie, o ostatniej piosence Celentana, o paradoksie Epimenidesa…
Umberto Eco, Filozofia lędźwi



Mieszkam w mieście idealnym. To jest oczywiście mój punkt widzenia, ale prezentuję go od zawsze, a przynajmniej odkąd jako dziecko spędzałem w Toruniu wakacje u wujka. Miasto, ze swoimi czerwonymi, gotyckimi budynkami, Wisłą płynącą za obronnym murem, Krzywa Wieżą i wieżą ratuszową wznoszącą się nad rynkiem mnie urzekło. Studiować chciałem właśnie tu, podczas studiów postanowiłem, że stąd nie wyjadę. I nie wyjechałem.
Podczas studiów odkryłem też kolejną zaletę mojego (tak, teraz już z całą pewnością mojego) miasta: przestrzenny rozkład wszelkich ważnych jego punktów. Odkąd zamieszkałem w Toruniu, poruszam się po nim głównie pieszo. Kilka razy zmieniałem miejsce zamieszkania, ale zawsze mogłem dotrzeć tam, gdzie chciałem, na piechotę w ciągu góra pół godziny. Jakieś trzydzieści zajmował mi spacer z akademika na starówkę. Na wydział miałem żabi skok. Po przeprowadzce, z nowego mieszkania około pół godziny szedłem na zajęcia, po nich, po niespełna półgodzinnym spacerze mogłem znaleźć się na Starym Mieście. Stamtąd pół godziny szedłem do wynajmowanego lokum. Rzadko jeździłem autobusami czy tramwajami – musiało mi się bardzo spieszyć. Teraz jeżdżę samochodem, ale tylko wtedy, gdy muszę. Czasem nie da się tego uniknąć. Nadal lubię przejść się po prostu. Codziennie chodzę sobie bo pracy – jedną trasą i wracam z niej – inną. Bardzo jest to przyjemne. Rano pozwala się rozbudzić, po południu – odprężyć.
Takie chodzenie ma też inne plusy. Pomijam kwestie zdrowotne, że spacer na świeżym powietrzu dobrym jest dla zdrowia, rozumie się samo przez się. Chodząc mogę sobie posłuchać muzyki, mogę się na niej skupić, nikt mi jej nie zakrzyczy, nie każe ściszyć, nie przerwie ani nie zakłóci słuchania w żaden inny sposób.
Ale chodzenie sprzyja też myśleniu. I takiemu, które się podejmuje, gdy ma się konkretny problem do rozwiązania i takiemu, kiedy się pozwala myślom płynąć swobodnie: a nuż podryfują w jakieś ciekawe rejony.
Gdybym mniej chodził, zdecydowanie rzadziej bym pisał, to pewne. Podczas przechadzki tu coś wpadnie w oko, tam coś zainteresuje, coś się podejrzy, z czymś to skojarzy i tak rodzi się pomysł. Nawet gotowe zdania pojawiają się, jakby same, podczas tych przechadzek – wystarczy je zapamiętać.
Skąd w ogóle taki temat? Tym razem przyszedł mi do głowy nie podczas spaceru, a w czasie lektury. Bohaterka Rzek Hadesu, nowej powieści Marka Krajewskiego chwali zalety topografii innego miasta, Lwowa, ale jej słowa bardzo pasują do miejsca, w którym mieszkam.
Lwów to metropolia europejska, – tłumaczy Leokadia Tchorznicka swemu kuzynowi, Edwardowi Popielskiemu – a jednocześnie swojska i przytulna. To miasto pełne życia a jednocześnie skłaniające do refleksji i do namysłu. A wiesz dlaczego? Otóż dlatego, mój drogi, że tutaj mimo wielkomiejskości odległości między ważnymi punktami są tak niewielkie, że wszędzie możesz poruszać się na piechotę! A co może, by się nie nudzić podczas miejskich wędrówek, robić tak refleksyjny człowiek jak ty? Uprawiać właśnie refleksję! Myśleć, myśleć, nieustannie zastanawiać się nad ważnymi i intrygującymi kwestiami! W małym Stanisławowie nie zdążysz dobrze rozwinąć swych myśli, a już będziesz u celu wędrówki. A Lwów ma takie odległości, jak należy. Na tyle długie, by nie przerwać toku myśli, na tyle krótkie, by się nie zmęczyć. To miasto racjonalne, wprost wymarzone dla ciebie.
Prawda,  że to ciekawe spojrzenie na miejską przestrzeń? Ja się z nim w pełni zgadzam. A zalety chodzenia doceniam ze zwielokrotnioną siłą, gdy mi się czasami przytrafi konieczność przedostania się w odleglejszy rejon miasta i gdy w tym celu korzystam z auta. Szczególnie, jeśli dzieje się to w czasie, kiedy – mam wrażenie – wszyscy mieszkańcy miasta poczuli nagle, w tym samym momencie, potrzebę przemieszczania się. Stanie w korku czy lawirowanie w ulicznym ruchu absolutnie rozmyślaniom nie sprzyjają. Nie to, co spacery po moim racjonalnym i przytulnym mieście.

4 komentarze:

  1. Kiedy jeszcze mieszkałem w Podkowie Leśnej to długie spacery były dla mnie codziennością. Tam po prostu nie chodzić było grzechem. Piękne miasto no i wspaniały las 200 metrów od mojego domu. Teraz tu gdzie mieszkam nie mam za bardzo gdzie się przejść i bardzo źle na mnie to wpływa. Wniosek jest taki, że chodzenie to jedna z najważniejszych czynności w życiu, wręcz fizjologiczna czynność, że tak sobie pozwolę zaczerpnąć pomysł z poprzedniego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo spacer to podróż. A podroż to nawet nie tyle przestrzeń, co czas: na myśli, wrażenia, obrazy...

    OdpowiedzUsuń
  3. A najlepiej mają w Warszawie. Tam się tak zagina przestrzeń, że wystarczy pójść na spacer i już się jest na Krakowskim Przedmieściu...

    OdpowiedzUsuń
  4. To prawda, ze chodzenie pozwala myśleć, człowiek chodzi bowiem automatycznie, a samochodem jechać, myśląc o czymś innym, nie należy. Niestety, w czasie chodzenia przychodzą też tzw. głupie myśli, które mogą nieźle namieszać w życiu. Miej się na baczności! :)

    OdpowiedzUsuń