Dla ludzi wykonujących mój zawód jest czymś normalnym myśleć w czasie
chodzenia o czymś innym, o artykule do napisania, o wykładzie, który trzeba
wygłosić, o relacjach między Jednostką a Wspólnotą, o rządzie Andreottiego, o
tym, jak rozwiązać problem Zbawienia, czy istnieje życie na Marsie, o ostatniej
piosence Celentana, o paradoksie Epimenidesa…
Umberto Eco, Filozofia lędźwi
Mieszkam w
mieście idealnym. To jest oczywiście mój punkt widzenia, ale prezentuję go od
zawsze, a przynajmniej odkąd jako dziecko spędzałem w Toruniu wakacje u wujka.
Miasto, ze swoimi czerwonymi, gotyckimi budynkami, Wisłą płynącą za obronnym
murem, Krzywa Wieżą i wieżą ratuszową wznoszącą się nad rynkiem mnie urzekło.
Studiować chciałem właśnie tu, podczas studiów postanowiłem, że stąd nie
wyjadę. I nie wyjechałem.
Podczas
studiów odkryłem też kolejną zaletę mojego (tak, teraz już z całą pewnością
mojego) miasta: przestrzenny rozkład wszelkich ważnych jego punktów. Odkąd zamieszkałem
w Toruniu, poruszam się po nim głównie pieszo. Kilka razy zmieniałem miejsce
zamieszkania, ale zawsze mogłem dotrzeć tam, gdzie chciałem, na piechotę w
ciągu góra pół godziny. Jakieś trzydzieści zajmował mi spacer z akademika na
starówkę. Na wydział miałem żabi skok. Po przeprowadzce, z nowego mieszkania
około pół godziny szedłem na zajęcia, po nich, po niespełna półgodzinnym spacerze
mogłem znaleźć się na Starym Mieście. Stamtąd pół godziny szedłem do
wynajmowanego lokum. Rzadko jeździłem autobusami czy tramwajami – musiało mi
się bardzo spieszyć. Teraz jeżdżę samochodem, ale tylko wtedy, gdy muszę.
Czasem nie da się tego uniknąć. Nadal lubię przejść się po prostu. Codziennie
chodzę sobie bo pracy – jedną trasą i wracam z niej – inną. Bardzo jest to
przyjemne. Rano pozwala się rozbudzić, po południu – odprężyć.
Takie
chodzenie ma też inne plusy. Pomijam kwestie zdrowotne, że spacer na świeżym
powietrzu dobrym jest dla zdrowia, rozumie się samo przez się. Chodząc mogę
sobie posłuchać muzyki, mogę się na niej skupić, nikt mi jej nie zakrzyczy, nie
każe ściszyć, nie przerwie ani nie zakłóci słuchania w żaden inny sposób.
Ale chodzenie
sprzyja też myśleniu. I takiemu, które się podejmuje, gdy ma się konkretny
problem do rozwiązania i takiemu, kiedy się pozwala myślom płynąć swobodnie: a
nuż podryfują w jakieś ciekawe rejony.
Gdybym mniej
chodził, zdecydowanie rzadziej bym pisał, to pewne. Podczas przechadzki tu coś
wpadnie w oko, tam coś zainteresuje, coś się podejrzy, z czymś to skojarzy i
tak rodzi się pomysł. Nawet gotowe zdania pojawiają się, jakby same, podczas
tych przechadzek – wystarczy je zapamiętać.
Skąd w ogóle
taki temat? Tym razem przyszedł mi do głowy nie podczas spaceru, a w czasie
lektury. Bohaterka Rzek Hadesu, nowej
powieści Marka Krajewskiego chwali zalety topografii innego miasta, Lwowa, ale
jej słowa bardzo pasują do miejsca, w którym mieszkam.
Lwów to metropolia europejska, –
tłumaczy Leokadia Tchorznicka swemu kuzynowi, Edwardowi Popielskiemu – a jednocześnie swojska i przytulna. To miasto
pełne życia a jednocześnie skłaniające do refleksji i do namysłu. A wiesz
dlaczego? Otóż dlatego, mój drogi, że tutaj mimo wielkomiejskości odległości
między ważnymi punktami są tak niewielkie, że wszędzie możesz poruszać się na
piechotę! A co może, by się nie nudzić podczas miejskich wędrówek, robić tak
refleksyjny człowiek jak ty? Uprawiać właśnie refleksję! Myśleć, myśleć,
nieustannie zastanawiać się nad ważnymi i intrygującymi kwestiami! W małym Stanisławowie
nie zdążysz dobrze rozwinąć swych myśli, a już będziesz u celu wędrówki. A Lwów
ma takie odległości, jak należy. Na tyle długie, by nie przerwać toku myśli, na
tyle krótkie, by się nie zmęczyć. To miasto racjonalne, wprost wymarzone dla
ciebie.
Prawda, że to ciekawe spojrzenie na miejską
przestrzeń? Ja się z nim w pełni zgadzam. A zalety chodzenia doceniam ze
zwielokrotnioną siłą, gdy mi się czasami przytrafi konieczność przedostania się
w odleglejszy rejon miasta i gdy w tym celu korzystam z auta. Szczególnie,
jeśli dzieje się to w czasie, kiedy – mam wrażenie – wszyscy mieszkańcy miasta
poczuli nagle, w tym samym momencie, potrzebę przemieszczania się. Stanie w
korku czy lawirowanie w ulicznym ruchu absolutnie rozmyślaniom nie sprzyjają. Nie
to, co spacery po moim racjonalnym i przytulnym mieście.
Kiedy jeszcze mieszkałem w Podkowie Leśnej to długie spacery były dla mnie codziennością. Tam po prostu nie chodzić było grzechem. Piękne miasto no i wspaniały las 200 metrów od mojego domu. Teraz tu gdzie mieszkam nie mam za bardzo gdzie się przejść i bardzo źle na mnie to wpływa. Wniosek jest taki, że chodzenie to jedna z najważniejszych czynności w życiu, wręcz fizjologiczna czynność, że tak sobie pozwolę zaczerpnąć pomysł z poprzedniego wpisu.
OdpowiedzUsuńBo spacer to podróż. A podroż to nawet nie tyle przestrzeń, co czas: na myśli, wrażenia, obrazy...
OdpowiedzUsuńA najlepiej mają w Warszawie. Tam się tak zagina przestrzeń, że wystarczy pójść na spacer i już się jest na Krakowskim Przedmieściu...
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze chodzenie pozwala myśleć, człowiek chodzi bowiem automatycznie, a samochodem jechać, myśląc o czymś innym, nie należy. Niestety, w czasie chodzenia przychodzą też tzw. głupie myśli, które mogą nieźle namieszać w życiu. Miej się na baczności! :)
OdpowiedzUsuń