poniedziałek, 19 marca 2012

Trening czyni mistrza, a okazja podsłuchiwacza


Człowiek musi coś mówić, żeby nie wyjść z wprawy. Trzeba mieć sprawnie funkcjonujące narządy głosowe, na wypadek, gdyby się miało coś naprawdę ważnego do powiedzenia – napisał Kurt Vonnegut w Kociej kołysce. Prześmieszne zdanie. Bawi mnie tym bardziej, że nie należę do osób nadmiernie gadatliwych. „Nie należę do osób nadmiernie gadatliwych” można uznać za wyrażenie eufemistyczne. W gruncie rzeczy jestem, a przynajmniej bywam mrukiem. Do tego stopnia, że ludzie się czasami dziwnie czują w moim towarzystwie, kiedy tak siedzę i nic nie mówię. Bo ludzie są przyzwyczajeni do rozmawiania, nawet, jeśli nie za bardzo jest o czym. Na szczęście moja żona ma zdolność mówienia silnie rozwiniętą, co nas, jako parę, ratuje w sytuacjach towarzyskich. Ja się ładnie uśmiecham i potakuję, oraz kiwam głową marszcząc brew, którą to umiejętność nabyłem na jakimś kursie, na którym mowa była o aktywnym słuchaniu. Potrafię aktywnie słuchać, mam na to papier.
Czasem zdarza mi się nie tyle słuchać, co podsłuchiwać. Nie, żebym wdzierał się w czyjąś prywatność, wykradał tajemnice czy robił inne tego typu, karygodne rzeczy. Ale w takiej, dajmy na to, kolejce w sklepie. Trudno nie posłyszeć, gdy ktoś obok głośno rozmawia. I tak na przykład, jakieś trzy dni temu, stałem w kolejce, a za mną stało dwóch panów. I rozmawiali, a właściwie jeden z nich opowiadał drugiemu o swojej koleżance z pracy. No, może „koleżanka” to za dużo powiedziane. Pani przyszła do firmy mojego kolejkowego sąsiada na staż i została po nim, bo tego wymagał urząd pracy, który ją wcześniej na staż kierował. Choć to akurat nieistotny szczegół. Pani stażystka, a właściwie była stażystka, jest osobą dość specyficzną, a to za sprawą sposobu, w jaki się wysławia. Siedzimy, słuchamy jej – opowiada pan w kolejce swojemu koledze, gdy tymczasem ja podsłuchuję – i czasami musimy się bardzo starać, żeby nie parsknąć głośno, jak coś palnie. „Jak się pan na to  zaopatruje”, pyta na przykład ostatnio szefa. Albo mówi: suma sumarów... Tu już nie wytrzymałem i zrobiłem to, czego unikał opowiadający i jego koledzy z pracy, czyli głośno parsknąłem. Wydało się oczywiście, że podsłuchiwałem, więc żeby wybrnąć jakoś z sytuacji – suma sumarów, ciekawa postać – powiedziałem.
Podsłuchiwanie może byś ciekawe. Co więcej, może być inspirujące. Jakiś czas po tym, jak podsłuchałem rozmowę w sklepie, przeczytałem wywiad z Arturem Andrusem. Pan Andrus mówi o tym, że też lubi podsłuchiwać (choć używa słowa „słuchać”) ludzi. Na przykład do empiku – opowiada – przyszedł pan i zapytał: „Dzień dobry, czy jest przewodnik po Górnym Śląsku?”. A sprzedawczyni: „Nie, ale jest po Dolnym”. Już się można zachwycić takim dialogiem. A puenta była taka, że ten pan chwilę postał i mówi: „mmm… to  poproszę”. Świetna historia, prawda? A żeby było jeszcze świetniej, Andrus kontynuuje: Kiedy opowiedziałem o tym w radiu, słuchaczka przysłała rozmowę zasłyszaną w wypożyczalni DVD. „Czy jest Szósty zmysł? – Nie, ale mamy Piąty element”.
Co to ma jednak wspólnego z aktywnym słuchaniem i mówieniem, w celu nie wyjścia z wprawy? Na pierwszy rzut oka może niewiele, teraz jednak zepnę mój tekst zgrabną klamrą i raz jeszcze wrócę do wspomnianego wywiadu, nawiązując jednocześnie do cytatu z Vonneguta. Wracając do wywiadu: Na przykład piszę co tydzień teksty na blog – mówi Artur Andrus – nie po to, by przejść do historii literatury, tylko by mieć coś gotowego, jak poproszą, żebym się wypowiedział w programie telewizyjnym. Czyli – choć to już moja interpretacja – trochę na zapas i trochę, by nie wyjść z wprawy.
A że ja na moim tym oto blogu nie zamieściłem niczego od jakiegoś czasu, to – żeby nie wyjść z wprawy, nie zaniedbać się, nie rozleniwić – gdy pojawiła się okazja, złapałem kilka wątków i proszę, 3888 znaków ze spacjami.
Mam nadzieję, ze taki trening sprawi, że gdy będę miał coś naprawdę ważnego do napisania, będę wiedział, jak to zrobić.

11 komentarzy:

  1. Słyszałam. Strasznie mi się takie chlapnięcia podobają. To znaczy do pośmiania, nie tak ogólnie. Moja koleżanka nagminnie mówiła o aronii zamiast ironii, a pani w liceum przez godzinę omawiała zalety internatu, zamiast internetu w szkole.
    A pos(d)łuchać najwięcej można w pociągu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piąty element :) hahahaha :) dobre :) Ja ostatnio trenuję zmniejszenie ilości wypowiadanych słów... odkrywam, że częściej warto milczeć... niestety...
    Różnie mi to wychodzi... w domu w ogóle ;) my też się uzupełniamy...

    P.S. Czyli jednak praca... i koniec weekendu... ale wiesz, że można sobie czasem przedłużyć weekend? :) Poza tym czy w tygodniu nie masz spokoju nawet przez chwilę? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W razie czego można jeszcze zobaczyć, gdyby akurat 'Szóstego zmysłu nie było', 'Siódmą pieczęć' albo 'Dziewiąte wrota' :-)

      Usuń
  3. Podsłuchane w rozmowie dwóch panów (nie licząc psa):
    "No to mówię do tego lekarza, że może by mnie chociaż osłuchał? A lekarz: no słucham pana!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne!
      Mi się przypomina dialog (a właściwie jego fragmencik, co właśnie jest kluczowe), który słyszałem dawno już temu na ulicy. Może nie śmieszny, ale dość interesujący. Szedłem na poranne (poranne!) zajęcia, z naprzeciwka chwiejnym krokiem zbliżało się dwóch panów. Wzrok mieli zamglony, wygląd mało elegancki. Nie chcę użyć słowa 'żule', choć by tu pasowało. I Kiedy tak mnie mijali, roztaczając stosowne aromaty, jeden akurat powiedział do drugiego: 'Bo najważniejsza, Stachu, jest, kurwa, tolerancja...'. Prawda, że głębokie? Musiała się tam toczyć ważna dysputa ;-)

      Usuń
  4. Ja uwielbiam podsłuchiwać. Zostało mi ze starych dziennikarskich czasów, taki nawyk, którego pozbywać się nie chcę, bo go lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie każde pisanie podtrzymuje zdolność mówienia, albo nawet pisania. Przez dwanaście lat szkoły pisałem wypracowania i nie czułem, ni cholery, żeby mnie to rozwijało. Udowadnianie, ze Mickiewicz patriotą był, a Szopen strzelał kwiatami z armat, czy coś w tym stylu, wygładzało mi zwoje mózgowe. Dobrze, że takie oporne są i do końca się nie udało.
    Wczoraj Andrus opowiadał te same dykteryjki u Kuby Wojewódzkiego. Ten dorzucił jeszcze:
    - Czy są "Chłopcy z ferajny"?
    - Nie, ale mamy "dzieci z Bullerbyn"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że pisanie pisaniu nie równe, podobnie jak mówienie mówieniu. Z tymi szkolnymi wprawkami, to w ogóle sprawa szczególna. Choć i tak myślę, że nasze wypracowania były lepszą szkołą, niż te dzisiejsze ('pod klucz', wypowiedź na minimum pół strony, by dostać punkty niezbędne do zaliczenia testu - tak jest na egzaminie gimnazjalnym).

      Ale już pisanie z własnej inicjatywy, przemyślane, zaplanowane - to już jest trening.

      Usuń
  6. Ja wciąż nie mogę uwierzyć własnemu szczęściu, gdyż kiedyś do mojego biurka, przy którym pilnie coś sprawdzałem dobiegł taki okrzyk zdesperowanego faceta:

    "To jest kur$%^^*&**&@! ważniejsze?! Solarium czy jedzenie?!!"

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, gdyby to było takie proste ;). Nie mniej gratuluję pisania o słuchaniu, aby mówić ;)... :D. Pozdr. (ps. dodaję bloga u siebie do ulubionych)

    OdpowiedzUsuń