środa, 9 stycznia 2013

Negocjowanie z umiarem, czyli jak nie przekombinować



Ręce opadają. Nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo, sam sobie też tego nigdy nie próbowałem wmówić. Ale nie zakładałem też, że czasami będzie tak trudno i to z tak wielu powodów.
No bo jak ma się do czynienia z cztero i trzylatkiem, kiedy każdy z nich obdarzony jest całkiem niezłych charakterkiem, i kiedy do tego są to charakterki skrajnie różne, to trudno, żeby ręce czasem nie opadały i nie dopadało człowieka poczucie bezsilności.
Chłopaki mają najróżniejsze sposoby na nadwerężanie mojej cierpliwości oraz na szarganie moich nerwów, jak też na przyspieszanie mojego, i tak od kilku lat nieubłaganie postępującego siwienia. Jedną z tych metod jest nieposłuszeństwo. Choć nie, to nie jest nieposłuszeństwo. To raczej coś na kształt symulowania częściowej utraty słuchu a czasem – całkowitej głuchoty. Używałem w życiu takich określeń, jak rzucać grochem o ścianę, czy mówi chłop do obrazu, a obraz ani razu, ale dopiero teraz odkrywam ich prawdziwe znaczenie. Czasem myślę sobie, że jeszcze trochę, to odkryję też sens powiedzenia rwać sobie włosy z głowy. No bo ile można mówić do kogoś z takim założeniem, że to mówienie wywoła jakąś reakcje, najlepiej pożądaną, i patrzeć, jak żadnej, ale to żadnej, nawet najmniejszej reakcji nie ma? Ile można powtarzać, prosić o to samo i w kółko to samo tłumaczyć? Ja nie wiem, ile można, może są tacy, co mogą dłużej i więcej, ale ja docieram czasami do granic. Kiedy zaś granicę przekroczę, dojść może do rwania włosów z głowy. Albo też będzie płacz i zgrzytanie zębów. Nie wiem, kto mógłby płakać i zgrzytać, ale spora jest, tak myślę, szansa, że będę to ja.
Sposobem Chłopaków na testowanie mojej cierpliwości są też próby forsowania swojego zdania. W każdej sytuacji. Czasami to forsowanie przyjmuje postać dramatycznego uporu. Uporu, którego nie można przemóc, którego nie można zwalczyć ani przezwyciężyć w żaden sposób. Bardziej wyrafinowaną formą stawiania na swoim, są negocjacje. Mistrzem w nich jest Tytus. Ostatnie słowo musi należeć do niego. Zjedz jeszcze trzy łyżki – próbujemy go na przykład przekonać do dokończenia obiadu. Nie, dwie. Pozbieraj zabawki. Nie, ty pozbieraj. I tak dalej. Ja mówię ‘dwa’, on ‘jeden’. Ja ‘jeden’, on ‘pół’. Ostatnio młody negocjator zapętlił się jednak i przekombinował.
Zabieraliśmy się akurat do wieczornego mycia zębów. Myjemy Chłopakom ząbki w myśl zasady mówiącej, że jak coś ma być zrobione dobrze, należy to zrobić samemu. Chłopaki też oczywiście operują szczoteczkami, muszą się w końcu nauczyć. Kiedy więc ostatnio chciałem Tytusowi uzębienie doprowadzić do porządku przed spaniem, zawołałem go do łazienki. O dziwo przyszedł. Choć Tytus, umyję ci ząbki – mówię. Nie, ja umyję. No dobra, to ty umyjesz, a ja ci poprawię. Chwila zastanowienia i oczywiście nowa propozycja, obowiązkowo przeciwna do mojej: nie, ja poprawię. Tu negocjacje przerwałem i zabrałem się za szczotkowanie. Wyszło na moje.
Jaki morał płynie z tej  historii? Pewnie taki, że trzeba uważać, czego się żąda i za daleko się posuwać nie należy, bo można przesadzić i zostać z niczym. Pewnie też taki, że warto parcie na siłę do osiągnięcia własnego celu, do postawienia na swoim za wszelką cenę, może być zdradliwe. Warto mieć na uwadze zasadę złotego środka.
Ja wyciągam jeszcze jeden wniosek: że, mianowicie, ćwiczyć muszę własną cierpliwość, bo te dzisiejsze batalie, to przecież dopiero początek.
No i może jeszcze częściej powinienem powtarzać sobie określenie szlachetna siwizna. Lepiej będę się czuł patrząc w lustro za jakiś, pewnie niezbyt długi czas. Szlachetniej.

4 komentarze:

  1. Czuję, ze jesteś miękki facet :) Ale to fajnie.
    I wcale nie musisz osiwieć. Czasem szybciej się łysieje, jeśli to Cię pocieszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szlachetna siwizna to wciąż lepiej brzmi (i wygląda) niż szlachetna łysina.

    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam - na szczęście - predyspozycje wrodzone do siwienia, do łysienia zaś nie. Tu jestem wygrany :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niektóre teksty dzieci potrafią powalić na łopatki :-) A jak już coś chcą to potrafią dążyć do swojego celu na różne sposoby, ale i tak są kochane. Swoich pociech nie posiadam, ale zdążyłam się przekonać jak to jest podczas wakacji, kiedy to pilnowałam siostrzenicy.

    Oj tam, od razu "szlachetna siwizna", nie będzie tak źle. Marcinie jesteś młody, więc dasz radę jeszcze wyćwiczyć swoją cierpliwość ;-)

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń