poniedziałek, 7 listopada 2011

Z cyklu ‘Zakupy z filozofami’ – Arthur Schopenhauer, czyli świat jako Wola i… kupowanie

Życie nasze, to według Schopenhauera, nic wesołego. Przede wszystkim, niewielki mamy wpływ na to, co się z nami dzieje – przynajmniej w najistotniejszych kwestiach. Bo nie my kierujemy swoim życiem, robi to za nas bezmyślna Wola, która pcha nas naprzód. Każe podejmować co chwila kolejne wysiłki, nie pozwala jednak nigdy na osiągnięcie satysfakcji: ledwie osiągamy podsunięty przez Wolę cel, ta już wyznacza nam kolejny. Znowu zaczynamy gonić za czymś, nie mamy czasu na to, by cieszyć się z chwilowego sukcesu.
Teoria Schopenhauera opisuje być może całość naszej egzystencji. Trzeba by się w nią zagłębić, żeby sprawdzić, na ile przystaje do naszego życia jako całości. Może przystaje, może nie. Bez wątpienia jednak jak najtrafniej opisuje nas, jako konsumentów, klientów, łowców wszelkich oferowanych przez rynek towarów.
Patrząc na to, jak staramy się nadążyć za „ofertą”, ogarnąć nowości, być na czasie, Wola mogłaby mieć wielki ubaw, gdyby nie była taka bezmyślna (więc i pozbawiona poczucia humoru). A tak, być może nie ma ubawu, za to po tym, jak dobrała sobie partnera do działania w postaci Niewidzialnej Ręki Rynku, ma nieograniczone pole do działania.
Podjęliśmy jakiś czas temu decyzję: kupimy sobie aparat fotograficzny. Nie, żebyśmy wcześniej nie mieli. Nie, żeby ten wcześniejszy nie działał, zepsuł się, zdjęć nie robił. Wszystko z nim było w porządku. Chcieliśmy jednak mieć aparat lepszy, bo przecież zbyt długo utrzymujący się stan usatysfakcjonowania posiadanym aparatem byłby sprzeczny z zasadami działania Woli. Pojawił się problem wyboru konkretnego modelu. Najpierw, po licznych konsultacjach ze znającymi się na rzeczy wybraliśmy producenta. Powiedzmy (żeby nie uciekać się do reklamy), że nasz wybór padł na firmę C. Należało wybrać model. Tu pojawiły się trudności. Braliśmy pod uwagę aparat, powiedzmy, Cn lub Cn+1. Oba spełniały nasze wymagania, jednak w ogólnych opisach model Cn+1 górował nad konkurentem, jeśli chodzi o wybrane parametry. Nie do końca wiedziałem, na czym polegają różnice (i czego w ogóle te parametry dotyczą), ale Wola podszepnęła: lepiej wybrać to, co lepsze! Szala powoli przechyliła się na stronę Cn+1, choć był on trochę droższy, co stanowiło mimo wszystko istotną zmienną. Całą sprawę skomplikował sprzedawca. Proszę państwa – powiedział – to są dobre aparaty, jednak wychodzą już ze sprzedaży, firma C już ich nie produkuje. Tu za to mamy następcę Cn, model Cnn. A tu – Cnn+10. Półka wyżej… I tak dalej. Wola podpowiadała oczywiście: nie ma co inwestować w przestarzały sprzęt. Zdrowy rozsądek mówił, że przecież zarówno Cnn jak i Cnn+10 też za chwilę będą przestarzałe, zyskają następców. Do tego różnice między Cn a Cnn były praktycznie żadne. Mimo wszystko uległem. Stałem się posiadaczem nowiutkiego aparatu Cnn (wygrałem z Wolą i odpuściłem Cnn+10).
Gdy wybieramy dziś nowy telefon, wiemy, że za rok czy dwa, kiedy skończy się nam umowa i dostaniemy nowy aparat, ten nowy dziś będzie już obiektem muzealnym. Gdy kupujemy komputer, nowiutki i całkiem na czasie, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że za kilka miesięcy pojawi się na rynku gra, w którą nie zagramy na naszym sprzęcie, bo będzie ona miała co do sprzętu zbyt wysokie wymagania. I tak dalej. Ciągle więc musimy coś uaktualniać. Wola podsyła coraz to nowe obiekty pragnień, czasem perfidnie przebierając je w stroje potrzeb.
I nie jest tak tylko ze sprzętem i innymi gadżetami. Dowiedziałem się, kilka dni temu, że właśnie ukazał się trzeci tom powieści Haruki Murakamiego 1Q84. Wola od razu obudziła we mnie potrzebę posiadania. Dokonałem zakupu i czekam na dostarczenie przesyłki. Być może otrzymam ją dzisiaj. Czy będę mógł oddać się beztrosko lekturze, w spokoju, z poczuciem zaspokojenia? Mogłoby się wydawać, że tak. Tu jednak uśmiecha się złośliwie Schopenhauer: A Wola? – pyta. No właśnie. Bo zaraz po tym, jak zamówiłem Murakamiego, przeczytałem, że jest już polski przekład najnowszej powieści Umberto Eco. Na Cmentarz w Pradze czkam od wiosny, kiedy to przeczytałem artykuł o ukazaniu się książki na zachodzie. I gdy zerkam w stronę regału, kłuje mnie w oczy luka (choć fizycznie jej tam nie ma) obok Imienia róży, Baudolina, esejów i innych dzieł Eco. I wiem, że kiedy usiądę w fotelu z książką Murakamiego, to z tej nieistniejącej luki będzie się dobywać tchnienie Woli, które nie da mi spokoju.
Jakby tego było mało, wysłuchałem ostatnio wywiadu z Mario Vargasem Llosą i wiem, że jego Marzenie Celta też muszę mieć. I miejsce na regale już dla niego wybrałem. No i do tego wszystkiego pan prokurator Szacki prowadzi nowe śledztwo, z przebiegu którego Zygmunt Miłoszewski zdaje sprawę w kontynuacji swojego Uwikłania. Obok Uwikłania Wola uczyniła mi więc kolejną niewidzialną, ale odczuwalną i irytującą lukę na półce z książkami.
Z myśli Schopenhauera zaczerpnął co nieco Nietzsche, który jak wiadomo pisał też o filozofowaniu młotem. Nie mam jeszcze sprecyzowanego obrazu robienia zakupów przy pomocy młota, choć czasem miałbym ochotę go użyć, gdy płacę za kolejne skutki poddania się bezmyślnej, konsumenckiej Woli. Jak użyć? Ot, tak choćby:
Ja chcę naciskać! – mówi Tytus na widok klawiatury terminala obsługującego karty płatnicze w sklepie. Zaraz wbijesz numer, tylko pani musi nam skasować… – tłumaczy Tytusowi mama. Wbiję! – Tyci na to, kierując się językową logiką dwulatka. Ale ja chcę młotkiem!

2 komentarze:

  1. Młotek jako przedstawienie Woli.
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wola idzie na smyczy Przyjemności, hihihi, mam tak samo przy kupnie kolczyków ;D
    Marzenie Celta też marzeniem mym ;F

    OdpowiedzUsuń