niedziela, 27 listopada 2011

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli tak dla odmiany...

Znowu piszesz o tym samym. Fajnie, ale trochę to już nudne… Żona bezlitośnie oceniła mój ostatni wpis. Że znowu te książki i cytaty i w ogóle, że monotematyczny jestem i jeśli o formę chodzi i treść również. Napisz o czymś innym, o modzie na przykład – taka sugestia. Takie wyzwanie – jak rękawica rzucona pod nogi: nie można udać, że się nie widziało.
 Ale o modzie? I do tego bez cytatów? A co ja wiem o modzie? I jak tu się nie wesprzeć celnym zdankiem kogoś innego?
Szyller wstał gwałtownie (…). Taki typ, na którym nawet garnitur z hipermarketu będzie dobrze leżał. Szacki pozazdrościł, jego musiały być szyte na miarę, żeby nie wyglądały jak powieszone na kiju od szczotki. Będzie jednak cytat. Na temat mody i w ogóle ubierania się, a może nawet bardziej na temat ubierania się, niż mody, mam pewną teorię. I przytoczone zdanie (z Ziarna prawdy, nowej powieści Zygmunta Miłoszewskiego) pasuje jak ulał do sytuacji, w której będę się starał  niniejszą wyłożyć. Jaka to teoria? Być może banalna: że, mianowicie, są osoby, które zawsze wyglądają dobrze i są takie, które zawsze wyglądają na jakieś takie… niedopracowane w kwestii stroju. I to niezależnie od tego, co na siebie włożą.
Ja na przykład – mam tą świadomość  - raczej nie błyszczę elegancją. Gdy zdarzy mi się być na imprezie, na którą muszę się wbić w garnitur, zawsze mam wrażenie, że wszyscy faceci dookoła wyglądają lepiej. I nie o to chodzi, że wyglądają świetnie, że każdy jeden jak z żurnala. Raczej o to, że oni wyglądają normalnie, ja natomiast, jakby się przebrał. Moja teoria wyjaśnia również przyczyny takiego stanu rzeczy. Uważam, że nasz styl ubierania się staje się częścią nas. To jest istotny element teorii: nasze podejście do strojów staje się, w pewnym momencie, częścią naszej osoby. I to zlanie się tego, kim jesteśmy z tym, jak wyglądamy, jest raczej nieodwracalne.
Żeby wyjaśnić – opowiem na własnym przykładzie. Na etapie, kiedy dojrzewałem, dorastałem i ogólnie wyrastałem na ludzi, mój strój był pochodną fascynacji muzyką z deszczowego Seatle. Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, niech znajdzie sobie w Google zdjęcia Kurta Cobaina. Łaziłem w wytartych spodniach, kurtkach z demobilu, swetrach wyciągniętych tak, że czterech takich jak ja by się pomieściło. I właśnie ta niedbałość do mnie przyrosła. Teraz nie potrafię wyglądać precyzyjnie (nie wiem, czy to najszczęśliwsze określenie, ale lepszego nie znajduję, mam nadzieję, że rozumiecie w czym rzecz) nawet w garniturze.
Inna rzecz, to ta nieszczęsna moda. Mam z nią taki problem, że jakoś ona do mnie nie przemawia. Kojarzy mi się z uniformizacją. Kojarzy mi się z takim paradoksem, że kiedy wszyscy chcą wyglądać oryginalnie, to w rezultacie wszyscy wyglądają tak samo. Poza tym jak patrzę na tych, co są modni, pierwszą myślą jest zwykle: kurde, w życiu bym się tak nie ubrał.
Dziś na przykład bardzo modne (mówimy o modzie męskiej) jest pewne zjawisko. Kiedy moi koledzy i ja, jakieś piętnaście, dwadzieścia lat temu, obserwowaliśmy podobne zjawisko w najbliższym otoczeniu, zwykle kwitowaliśmy je, zadając złośliwe pytanie osobie, której ono dotyczyło: co, piwnicę zalało? Wtedy to były po prosty za krótkie spodnie. Dziś, jak zajrzę na stronę The Sartorialist, Style Salvage czy jakiś inny opiniotwórczy blog, to jak nic znajdę tam zdjęcia facetów w spodniach przed kostkę, z których pewnie każdy uważa, że jest taki strasznie oryginalny. No i nie chcę być modny, nic na to nie poradzę.
Nie chcę, ale być może będę, pewnego dnia, czy może raczej sezonu. W końcu moda wraca, więc gdy style grunge znów będzie w łasce, będę modny. W myśl zasady, że dwa razy na dobę i zepsuty zegar dobrze wskazuje godzinę.

6 komentarzy:

  1. Moda jak moda. Ale najważniejszy jest styl:)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko, myślałam, że tylko ja tak mam! Wiesz, gorzej jeśli się jest dorosłą, poważną (ekhem, ekhem) kobietą, która POWINNA wyglądać modnie, pięknie etc. Niestety - znam ten ból: jesteśmy z tego samego rocznika, więc dobrze wiem o jaką modę chodzi;), i mnie do tej pory zostały przyzwyczajenia sprzed nastu lat. Najlepiej czuję się w wygodnych dżinsach, dużym swetrze, jakiejś hipisowskiej bluzce i marynarce z RFNu. Na nogach albo adidasy albo coś glanopodobnego. Czasami z zazdrością patrzę na koleżanki ubrane od stóp do głów jak gwiazdy telewizyjne. Ale kiedy jestem ubrana jakoś tak BARDZIEJ, wtedy czuję się przebrana i jest mi niekomfortowo.
    Na szczęście zauważyłam, że wróciła moda na obszerne swetry:D Dobra nasza!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Martą :) styl! To jest to :) i obserwuję u siebie taką prawidłowość jak Ty. Często wydaje mi się, że inni wyglądają lepiej... :) Może za mało w siebie wierzymy? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedź na Twój komentarz u mnie:

    DH :) tak właśnie sobie myślałam przy tym zdjęciu ;p że Ty docenisz ;)

    OdpowiedzUsuń