wtorek, 1 listopada 2011

O prawdziwych brylantach i plackach ziemniaczanych, czyli refleksja praktyczno - estetyczna

Zawrotne tempo zmian odbiera wartość każdej rzeczy, która mogłaby dziś uchodzić za godną pożądania, gdyby nie pewność, że jutro trafi na śmietnik…
Zygmunt Bauman, Życie na przemiał


Postanowiłem ostatnio zrobić na obiad placki ziemniaczane. Placki ziemniaczane były jedną z niewielu potraw w wykonaniu mojej mamy, której nie lubiłem jako mniejsze i większe dziecko: gumowate, słonawe (poza tym bez określonego smaku), szare coś, z uporem podawane na słodko, z cukrem (co się jakoś gryzło ze słonością). Do tego okupione za każdym razem narzekaniem mamy: że znowu musi ścierać te ziemniaki… Musi? Wcale nie – myślałem – ja tam chętnie zjadłbym kotleta…
Postanowiłem zrobić placki ziemniaczane nie dlatego, że nagle zmienił mi się gust i smak. Po prostu udoskonaliłem maminy przepis. A nawet więcej – stworzyłem zupełnie nową jakość.
Moje placki są – przede wszystkim – nie z samych ziemniaków. Poza tartymi ziemniakami zawierają marchewkę, seler, czosnek, cebulkę. Wszystko doprowadzone do konsystencji jednolitej masy mieszam z jajkiem, mąką, przyprawiam solą, pieprzem, majerankiem, czasem innymi ziłami, odrobiną ostrej papryki. Na koniec dorzucam niekwestionowany gwóźdź programu: przesmażony z cebulką, drobno pokrojony boczek. Oczywiście im więcej, tym lepiej. Potrawa jest rewelacyjna.
O plackach wspomniałem jednak jedynie tytułem wstępu. Teraz przejdę do sedna sprawy: poza tym, że udoskonaliłem potrawę mamy jako taką, ułatwiam też sobie jej przygotowanie: nie kaleczę palców o tarkę, tylko korzystam z blendera, który dzięki temu, że posiada w zestawie specjalny pojemnik i nakładkę, pozwala mi zmieniać twarde warzywa w zgrabną papkę. A właściwie pozwalał.
I właściwie teraz docieramy do prawdziwego sedna: mój piękny, poręczny i wszystko-mogący blender zepsuł się. Co gorsza – zepsuła się właśnie nakładka, dzięki której tworzyłem warzywną pulpę. Klops. Maszynka nie mieli. A przecież jest prawie nowa!
I w tym tkwi problem. Blender kupiliśmy stosunkowo niedawno. Stosunkowo, bo z jednej strony nie dawno, z drugiej zaś na tyle dawno, że zdążył się skończyć okres, w którym był objęty gwarancją. Powiem szczerze: kiedy sobie myślę, że w mojej szafce obok tego nieszczęsnego blendera stoi młynek do kawy, który pożyczyłem od rodziców, a który jest mniej więcej moim rówieśnikiem i wciąż działa, to krew mnie zalewa.
Tu pojawia się refleksja: kupujemy rzeczy na sezon, na chwilę, kupujemy wiedząc, że nie zdążymy się z nimi zaprzyjaźnić, bo zanim się do nich przyzwyczaimy, to trafi je tak zwany szlag. Dlaczego tak się dzieje? Bo producenci nas naciągają, wytwarzając rzeczy tak skonstruowane, żeby zepsuły się szybko, co wymusi konieczność kupienia kolejnego egzemplarza? Być może. Ale może problem jest głębszy, może to my przyzwyczailiśmy się do bylejakości i jest nam z nią w sumie po drodze? Bo przecież bylejakość, bezwartościowość i immanentna, rzec można, tymczasowość rzeczy ma w sobie pewien urok, czymś kusi. Leopold Tyrmand przytacza w swoim dzienniku fragment rozmowy ze swoją młodą… przyjaciółką Bogną. Zastał ją razu pewnego, jak z zachwytem przymierzała naszyjnik ze sztucznych brylancików. „Świecidełka” – skwitował, chcą dać do zrozumienia, co myśli na temat podobnej tandety. Bogna tak dalej poprowadziła rozmowę: „Świecidełka – powtórzyła. – Wolę od brylantów. Na brylanty trzeba uważać, nie można się nimi bawić. Ja chcę się napatrzeć, nabawić…” „Niezbyt pocieszające – uśmiechnąłem się. – Nigdy nie wiadomo, co zrobisz dla jakichś bezwartościowych szkiełek.” „Tak sądzisz? – zamyśliła się Bogna. – Mnie się wydaje, że to bardzo pocieszające. Świecidełka nudzą się po krótkim czasie, odrzuca się je nie wiadomo dokąd, zapomina o nich i już po wszystkim.” „To straszne, co mówisz, Bogusiu…”
Tyrmand reprezentuje tradycyjne podejście. Jego Bogna, wyprzedzając swoje czasy, malując obraz myślenia konsumenta, także tego dzisiejszego. Podczas, gdy Tyrmand docenia ponadczasowość, Bogna patrzy na rzeczy, jako na zaspokojenie zachcianki, z definicji chwilowej.
Niestety – podejście Bogny zwyciężyło. Otaczają nas dziś świecidełka zamiast klejnotów. Tandetne blendery, zamiast solidnych młynków do kawy.  To smutne, że na pewnie kwestie przestaliśmy zwracać uwagę. To się odbija też znacząco na estetyce naszego życia. Wystarczy porównać stuletnie kamienice z dzisiejszym architektonicznym standardem. Gdzie te ornamenty, płaskorzeźby, ozdobne gzymsy? Dziś króluje nijaka prostota, bo prostota jest łatwiejsza. Na okładce retro – kryminału, który stoi u mnie na półce czytam: Pamięci wieku XIX, kiedy to literatura była wielka, wiara w postęp – bezgraniczna, a zbrodnie popełniano i wykrywano ze smakiem tudzież elegancją. Dziś nikt nie myśli o smaku i elegancji – nie tylko popełniając i wykrywając zbrodnie oczywiście. Dziś mamy takie czasy, że tylko  alleluja i do przodu. Smak nie ważny, elegancja tym bardziej. Ważne, że do przodu.

9 komentarzy:

  1. A wiesz, ja to samo zauważyłam w książkach - pisze się je dla zysku, na modne tematy. Co zostanie z nich za 10 czy 100 lat? Do Cervantesa, Dostojewskiego, Prusa wraca się - co ja mówię - nigdy się od nich nie odeszło! A teraz? Wymień mi za choćby dwadzieścia lat jakiegoś pisarza współcześnie modnego, na 85 % będziemy się ostro zastanawiać, co to za jeden.

    Jeśli chodzi o domowe sprzęty, to też mnie zdziwiło, że mamy odkurzacz i telewizor z PRLu (mielibyśmy sokowirówkę/ekspres/suszarkę i żelazko, ale mieliśmy coś z prądem i popaliło), a czajnik elektryczny kupujemy średnio co rok. Zresztą tak jest ze wszystkim - od zabawek do samochodu.
    Nawet dzisiejsze pokolenia, to już nie to co kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację z tymi książkami. Ale można to rozciągnąć na sztukę w ogóle, a przynajmniej na tą, z którą na co dzień możemy obcować: film, muzykę... "Robi się" dziś filmy (bo nie "tworzy") właśnie - jak mówisz - modne. O wampirach, o zombie, o samochodach. I to są rzeczy w najlepszym wypadku do obejrzenia. I zapomnienia. Bo nie oszukujmy się - 'Zmierzch', to nie 'Nosferatu', nawet nie 'wywiad z wampirem'; 'szybcy i wściekli', to nie 'Znikający punkt'. Pozostanie po nich takie wspomnienie (i to na krótko): 'coś o wampirach', 'coś o samochodach' - nic poza tym.
    Wczoraj oglądałem 'Drive'. I to był pierwszy film od dawna, o którym pomyślałem, że będę chciał go zobaczyć raz jeszcze. Bo mnie zaskoczył, bo był świeży, choć ani temat nowy, ani forma nie wiadomo jaka. Ale jednak coś w nim ujmuje. To niestety wyjątek.
    Z muzyką też tak trochę jest - wielkie gwiazdy mają dziś sześćdziesiątkę na karkach. Młodzi, to gwiazdeczki kilku sezonów, nie robią nic rewolucyjnego. Żyjemy w czasach, w których pieje się z zachwytu nad samplem. Czyli nad dziełem kogoś, kto chce robić muzykę, ale że nie umie na niczym grać, śpiewać i tekstów pisać, to siada przed komputerem i skleja kawałki czyichś dokonań w "nowe" coś.

    I można się tm wszystkim "nabawić, napatrzeć" i zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, zły pieniądz wypiera dobry. Także w dziedzinie kulinariów...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś tak pobrzmiewa mi tu słynne: panie dzieju, co za czasy... to nie to, co co za naszej młodości...
    :))))

    OdpowiedzUsuń
  5. No bo czasy się zmieniają i coś mi się widzi, że w wielu dziedzinach nie koniecznie na lepsze. Takie jest moje zdanie i ja je podzielam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. W zasadzie, to ja się z Tobą zgadzam. Zastanawiam się tylko, czy to czasy gorsze, czy to ja coraz starsza:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Obawiam się, że jedno i drugie. Chociaż i tak myślę, że czasy zmieniają się szybciej, niż my się starzejemy :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. I brylanty i szkiełka mają urok. Szkiełka przepięknie wyglądają na Bognach, brylanty na damach. Ciągle o tym rozmyślam. Jak pięknie moim studentkom w filcu i sztucznościach, jak nieodpowiednio wyglądałoby na nich złoto i filigran? Im dalej w las z tym większym rozmysłem dobieram biżuterię i blendery.

    A placki to z dynią i kolendrą ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie lubię, gdy "prostotę" myli się z "prostactwem". Naprawdę, nie lubię.

    OdpowiedzUsuń