piątek, 19 listopada 2010

Zły

Wspomniałem ostatnio o Lepoldzie Tyrmandzie i jego dzienniku (Dziennik 1954 – tak brzmi tytuł), cytując fragment o bałaganiarskiej Bognie. Tyrmand zaczął pisać dziennik z braku lepszego zajęcia, popadł przy tym w niewielką obsesją, do której jednak podchodził z dystansem (przytacza w pewnym miejscu słowa jednego ze swoich znajomych, który śmieje się, zwracając uwagę na niezwykłe zaangażowanie w pisaninę, że Tyrmand przestanie w końcu wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi, robić cokolwiek, bo będzie pisał dziennik). Dziennik urywa się nagle. Jest wpis urwany w pół zdania i koniec. We wstępie do pierwszego pełnego polskiego wydania, autor tłumaczy, dlaczego tak się stało. Otóż – pojawiło się lepsze zajęcie. Tyrmand dostał zlecenie na napisanie powieści. Wywiązał się, i to jak!
Właśnie o tej powieści chciałbym słów kilka. Zabrałem się za czytanie jakiś czas temu i zostałem powalony, ogłuszony, wciągnęło mnie bez reszty. Mówię tu o Złym – dziele niezwykłym, jednej z lepszych książek, przynajmniej tych należących do szeroko pojętej beletrystyki, jaką zdarzyło mi się czytać.
Oto mamy powojenną Warszawę. W sumie to ona – miasto – jest głównym bohaterem książki. Jest zniszczona, brudna, pełna  zrujnowanych kamienic, zakazanych knajp, ciemnych uliczek i niebezpiecznych zaułków. Jeżdżą po niej przepełnione do granic, spóźniające się tramwaje i autobusy, w których co rusz wybuchają awantury. Chodzą po niej ludzie, którzy starają się jakoś funkcjonować w nowej rzeczywistości, którzy by jakoś wyglądać, polują na okazje „na ciuchach”, robią lewe interesy – by jakoś żyć. Którzy się boją, że w każdej chwili mogą dostać po mordzie od chuligana, czy innego bikiniarza – to nowa plaga, zakała społeczeństwa.
W tym malowniczym mieście, które zawzięcie walczy z własną szarością, pojawia się Zły, by walczyć z występkiem. Widzimy go po raz pierwszy, gdy ratuje z opresjo Martę. Dwoma silnymi uderzeniami uzbrojonej w  ozdobiony wielkim diamentem pierścień ręki posyła do szpitala nocnych napastników. Wszystko obserwuje ze swojego stanowiska Janusz Kalodont, stary kioskarz z wybuchową przeszłością konspiratora. Obserwujemy i my, czytelnicy, z zapartym tchem, a później, podobnie jak uczestnicy zajścia, zastanawiamy się, co właściwie się stało. Pojawił się znikąd, i nagle zniknął, pozostawiając po sobie wspomnienie niesamowitych, lśniących oczu i lśniącego łuku zarysowanego przez diament, zmierzający celnym sierpem ku twarzom napastników. I tyle. Nikt nie widział właściwie, jak wygląda, skąd się wziął, dokąd odszedł.
To dopiero początek. Tropem Złego podążamy wraz z lekarzem pogotowia, doktorem Witoldem Halskim, który zauważył podczas jednego z nocnych dyżurów pewną prawidłowość, w postaci regularnie trafiających na oddział zakapiorów, nieprzytomnych, z twarzami pokiereszowanymi uzbrojoną w coś ostrego i twardego, pewnie sygnet, pięścią. Śledzimy nocnego mściciela wraz z porucznikiem Michałem Dziarskim, funkcjonariuszem MO, któremu nie podobają się mnożące się samosądy; z tajemniczym panem w staromodnym meloniku, który układa jakąś swoją tajemną układankę; z redaktorami „Ekspresu Wieczornego”, Edwinem Kolanko i Kubusiem Wirusem. Poznajemy mieszkańców Warszawy, oraz jej podziemie, rządzone przez strasznego Obywatela Kudłatego, niekwestionowanego herszta półświatka, którego oglądać, a właściwie wysłuchać, bo twarz skrywa zawsze w cieniu, mają okazję nieliczni wybrańcy, wykonawcy najpoważniejszych przestępczych misji. Poznajemy zaufanego Kudłatego – Filipa Merynosa, który planuje największy przekręt w dziejach powojennej stolicy. W końcu poznajemy i samego Złego oraz jego przeszłość i mroczny sekret, leżący u podstaw całej historii. Przy okazji przewija się przed naszymi oczami korowód przebarwnych postaci – chuliganów, pijaczków, przedsiębiorców (na miarę czasów), cwaniaczków, mrocznych typków, kobiet, które spotkały złych mężczyzn, mężczyzn, którzy pokochali nie te kobiety, obywateli, którzy tęsknią za przygodą i heroicznymi czynami, zasłuchanych w zakazanym jazzie bikiniarzy z wyczesanymi plerezami, w marynarkach z „ciuchów”.
Tyrmand pisze tak barwnie, tak porywająco, że aż dech zapiera. Splata ze sobą historie życia bohaterów, tworząc z nich perfekcyjny wieniec, wieniec w którym każdy listek jest idealnie na swoim miejscu. I aż dziw, że nikt tego jeszcze nie przerobił na scenariusz. A może i dobrze, bo choć mógłby z warszawskiej historii powstać film, przed którym musiałby klęknąć i Tarantino, mimo swojego Pulp Fiction, i Guy Ritchie, mimo Przekrętu, i większość polskich twórców, z powodu tego, co do tej pory stworzyli, to równie dobrze, znając talenty polskich scenarzystów, reżyserów, hojność producentów i wyobraźnię specjalistów od castingów – mogli byśmy otrzymać mdłego gniota w styropianowej scenografii rodem z osławionego Quo Vadis, z „zabójczo przystojnym” Maciejem Zakościelnym w roli głównej. A to by była profanacja i zniewaga gorsza od tych, które spotkały wszystkich Sienkiewiczów, Mickiewiczów, Fredrów i kogo tam jeszcze razem wziętych.

3 komentarze:

  1. Na dzień dzisiejszy "Zły" jako lektura beletrystyczna może być ciężko niestrawny. Nie ma już powojennej Warszawy. Nie ma już atmosfery tamtych lat. Kto jeszcze te czasy pamięta? Wspominanie o nich jest zwykłym wywoływaniem duchów. Dzisiejsi mieszkańcy stolicy już dawno zapomnieli jak wygladały tramwaje obwieszone winogronami gapowych pasażerów. Jak wyglądała dzielna milicjantka Lodzia, kerująca ruchem na głównym skrzyżowaniu w mieście.

    Zanim się weźmiesz za "Złego", najpierw powinieneś (czytelniku!) przeczytać "Boso ale w ostrogach", oraz "Kafe pod minogą". Inaczej powstanie sporo problemów z komunikatywnością.
    "Zły" na swoje czasy był hitem i jego świetność potrafią cenić jedynie koneserzy.
    Zjawisko przestępczości na tle warszawsiego półświatka, kiedyś było problemem społecznym. Za krótko to trwało i zbyt mały miało zasięg, aby przetrwało tak jak np. "Ojciec Chrzestny".
    A może to Tyrmand miał kiepskiego agenta, który nie potrafił go odpowiednio wykreować?
    Ja myślę, że talent Tyrmanda zwyczajnie urodził się nie w tym kraju, do tego bardzo nieprzyjaznych czasach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgodzę się. Przede wszystkim, idąc tym tropem można dojść do wniosku, że skoro świat wygląda dziś zupełnie inaczej, niż 20 lat temu, zmieniły się systemy, zmieniły realia, to nie warto czytać niczego, co powstało przed rokiem 1990. Bo kto dziś pamięta, co to były bony do Pewexu?

    Poza tym - "Zły" to świetnie napisana powieść i poza wartką akcją, żywymi, rewelacyjnie sportretowanymi bohaterami, bogatym, ale lekkim językiem (a to nie są składniki prozy ciężkostrawnej), można się z niej uczyć "historii" w tym sensie, że się czasy dla nas historyczne ogląda oczami bacznego obserwatora, żyjącego w tych czasach. Nie trzeba jakoś wyjątkowo przed lekturą studiować powojennej historii - klimat czasów z łatwością można wyczytać albo wydedukować ze "Złego".

    OdpowiedzUsuń
  3. OK! Mimo wszystko, dla mnie jest to powieść na jeden raz. W życiu nie sięgnę po "Złego" po raz drugi.

    OdpowiedzUsuń