poniedziałek, 8 listopada 2010

Seriale, seriale, seriale...

Godzina jedenasta przed południem. Tyci poszedł spać – póki co trzyma się swojej pory drzemki. Gucio wie, że jak Tutu śpi, trzeba być cicho. Coś tam sobie dłubie – pewnie buduje dom. Ostatnio to jedna z jego największych pasji. Mam kilka chwil dla siebie. Siadam przed komputerem, włączam kolejny odcinek Californication. Zaraz będę musiał zabrać się za obiad, ale najpierw sprawdzę, co tam u Hanka.
Fajny serial. Każdy może go sobie po swojemu interpretować. Jako opiewanie szowinistycznej, męskości, prymitywnego machoizmu; jako ukryty feministyczny manifest. Jako nihilistyczne plugastwo; jako pochwałę wartości rodzinnych. Można się uśmiać jak na dobrej komedii, albo zadumać nad zawiłościami ludzkiej egzystencji. Pewnie już pisano o świecie Hanka Moody’ego na każdy z wymienionych sposobów. Niesamowite jest to, że w Californication jest wszystkiego po trochu. Rzadko zdarzają się tak niejednoznaczne dzieła.
Hank Moody pije whisky na śniadanie. W nocy poznał[*] kolejną młodą „California Girl”. Świetnie się bawi przez większość czasu, specjalnie się nie przepracowuje, jeździ Porsche. Wszyscy go lubią, a nawet jeśli nie, Hankowi to nie przeszkadza. Polubią pewnie z czasem a jeśli nie – nie ma to znaczenia. Cudowne życie wiecznego chłopca. Ale…
Hank Moody przeżywa twórczy kryzys. Jest pisarzem, który nie może pisać. Hank Moody przeżywa kryzys osobisty. Rozstał się z kobietą, która jest dla niego wszystkim. Przestaje dogadywać się z dorastającą córką, która również jest dla niego wszystkim. I przez to nie może pisać. Niby dobrze się bawi, niby żyje bez trosk, niby każdy facet powinien mu zazdrościć i pewnie zazdrości (tego Porsche, rzecz jasna), a Hankowi jednak coś doskwiera. Niby są kumple, niby są kobiety, imprezy, brylowanie w towarzystwie, ale jest też ciągła samotność i poczucie, że się coś spieprzyło. Coś najważniejszego i to na całej linii. Nie można spokojnie żyć i pracować z takim poczuciem. W Kaliforni Hanka Moody’ego nic nie jest tak proste, jak się wydaje.
Californication to też swoiste studium przypadkowości. Zastanawialiście się kiedyś, jaką rolę w naszym życiu odgrywa przypadek? W życiu Hanka i jego bliskich i w ogóle ludzi, których spotyka na swojej drodze – ogromną. Ale czy tak nie jest i w naszym przypadku?
Pewnie się przed docenieniem naszych przypadków wzbraniamy, bo lubimy mieć poczucie sprawstwa, wierzyć, że to my decydujemy. Ale czy tak jest do końca? Moje obecne życie zaczęło się przez przypadek, kiedy osiem, tak, chyba osiem lat temu poszedłem na koncert. Akurat nie było wolnych miejsc, więc przysiadłem się do stolika, przy którym siedział jakiś facet. To długa historia i nie ma się co skupiać na szczegółach, powiem tylko, że ten facet okazał się moim przyszłym szefem, który pomógł mi dostać pracę, bo nam się fajnie gadało na koncercie (między innymi, mam nadzieję, dlatego). Przypadek. W pracy poznałem moją żonę i w wyniku tego w moim salonie powstaje teraz kolejny dom z klocków.
A może przypadek sięga głębiej? Może moje obecne życie zaczęło się jakieś dwa lata przed tym koncertem, kiedy włączyłem radio i usłyszałem piosenkę, która mnie powaliła – jak się dwa lata później pojawiła możliwość, jak na skrzydłach pobiegłem na koncert, żeby tą piosenkę usłyszeć na żywo. Przypadek. Mogłem dziesięć lat temu nie włączyć radia, albo zrobić to cztery minuty później, niż zrobiłem.
Pewnie, że sam podjąłem w międzyczasie całą masę decyzji – świadomie, z pełnym poczuciem wszelkich konsekwencji. Ale przypadek był pierwotny – to on stworzył sytuacje, które wymusiły podjęcie jakiejś decyzji. Jakiejś. Zawsze możemy podjąć decyzję taką, lub inną. I w tym sensie nasze decyzje też są przypadkowe. Odo Marquard (niemiecki filozof, o którym mówią „postmodernista”) w swojej książce Apologia przypadkowości przytacza Arystotelesowską definicję przypadkowości: przypadkowe jest to, co jest jakieś, ale równie dobrze mogło by też być inne. Jeśli mamy możliwość wyboru – konsekwencja tego wyboru będzie przypadkowa z (tej) definicji.
Pewnie życie Hanka Moody’ego wyglądało by, przynajmniej od pewnego momentu inaczej, gdyby podczas szalonej imprezy nie zgasło (przez przypadek) światło i gdyby w ciemności (przez przypadek) nie poznał oralnie pewnej damy, myląc ją ze swoją ukochaną.
A gdyby mi prąd wyłączyli dziesięć lat temu i radio by nie zadziałało?
Gucio się potknął (przypadek) o klocki. Narobił rumoru. Dom runął chyba. Tyci się obudził. Czas kończyć oglądanie i brać się za robienie obiadu. Natknąłem się ostatnio przez przypadek na ciekawy przepis…


[*] „Poznał” w takim sensie, jaki kojarzymy na przykład z Biblii, choć się nad nim nie zastanawiamy. Jak myślicie, co miała na myśli Maria mówiąc do Archanioła: „Jakże mogę mieć syna, skoro NIE ZNAM męża?” Przecież Józefa kojarzyła już wtedy doskonale, chyba nawet razem pomieszkiwali…  „Poznać” znaczyło w tym kontekście tyle, co fizycznie się zbliżyć. Bardzo się zbliżyć. Ot, taka ciekawostka.

17 komentarzy:

  1. ciekawy tekst.

    Do tej pory wydawało mi się , ze nie wierzę w przypadek. Wierzę, że ludzie swoimi myslami, nastawieniem, które w niewytłumaczalny sposób z nas emanuje, ściągaja na siebie sytuacje, momenty z których w następtwie cos wynika. To coś jest w jakis sposób zdeterminowane przez nasze wybory. Wybory następuja jeden po sobie, niektóre sa bardzo świadome i nie wydaje mi się by przypadkowe.
    Nie lubię mysleć, że przypadek rządzi moim życiem.

    pozdrawiam Tutu i Gucia;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholerka... :) tego serialu też nie oglądam (też, bo przed chwilą pisałam, że Housa nie oglądam ;p). Ale słyszałam sporo o tym serialu :) jednak zdania nie mam wypracowanego... także cóż mogę napisać? :) Polecam "Detektywa Monka", "Przyjaciół", "Seks w wielkim mieście" i "Ally McBeal" ;) to jedyne seriale, które oglądałam w życiu :) oczywiście nie na raz! :)

    Miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Magda, może być i tak - w sumie zależy jak się "to" nazwie. Dla mnie coś, na co nie mam wpływu, jest przypadkiem. A na swoje "emanacje", nawet, jeśli istnieją, chyba wpływu nie mam. No i jest jeszcze to drugie rozumienie przypadku: coś, co mogło by być też inne, też jest przypadkowe. I tu - nawet, jeśli ściągasz na siebie sytuację, albo przyciągasz ludzi swoim nastawieniem, to w tych sytuacjach różnie możesz się z różnych względów zachować. Pewnie długo się można zastanawiać.

    Pozdrawiam, Chłopaki też pozdrawiają :-)

    Mała Mi, "Przyjaciół" też bardzo lubię, przerobiłem ze trzy razy pewnie. A "Californication" co taki dobór według męskiego klucza. Z "Ally McBeal" najbardziej pamiętam żabę pana Ziółko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ładnie piszesz o tych...przypadkach.
    Nigdy nie oglądałem "Califarnication", ale myślę, że udało mi się Ciebie zrozumieć.
    Kiedy tak pisałeś o pożądanym przez nas uczuciu sprawstwa oraz o przypadkach, nie dostrzegłem między tymi elementami jeszcze jednego.
    Może same przypadki nie rządzą się własnym widzi mi się?
    Może to ktoś tym wszystkim zawiaduje?
    Nie stwierdzam, a jedynie pytam.

    Bardzo chciałbym się dowiedzieć, jaka piosenkarka była sprawczynią "przypadków"?

    Zasugeruję Ci coś dla Gucia.
    Jeżeli będzie Tobie z jakichś powodów zależało, ażeby Gucio bardzo szybko zbudował kolejny dom i żeby go skończył przed jakimś zaplanowanym przedsięwzięciem i mam tu na myśli przejażdżkę na rowerku np., a pozostawienie w domy rozgrzebanego placu budowy nie bardzo by się Guciowi podobało, to zasugeruj zbudowanie szkockiego cottage'a.
    Przy okazji Twój synek się dowie, że istnieje kraj w którym żyje wielu fanatyków wręcz twórczości Tolkiena, bowiem wszyscy tu budują domy dla Frodo Bagginsów i nie mam pojęcia czy to jest PRZYPADEK :)))

    Moja interpretacja przytoczonego przez Ciebie fragmentu z NT jest identyczna z przedstawiona przez Ciebie.

    Pozdrawiam serdecznie i łączę pozdrowienia dla chłopców z krainy gdzie buduje się domy jakby wszyscy byli Hobbitami, ale gdy się wyjdzie z domu na zewnątrz, to zapiera dech :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Swoim pytaniem o zawiadywanie przypadkami sugerujesz nową definicję mianowicie, że przypadkowe jest [dla nas] to, czego przyczyny nie znamy. Można i tak - pewnie często tak jest. Osobiście mam problem z wierzeniem w 'Wyższe Siły' i 'Wyższe Istoty'. Dla mnie przypadek, to raczej zbieg okoliczności - każda okoliczność ma swoją przyczynę i jak się odpowiednio głęboko kopie, można pewnie zbliżyć się do jakiejś przyczyny pierwotnej. Grunt, że się na całokształt tych przyczyn i wielość okoliczności nie ma wpływu. W tym sensie rządzi nami przypadek. Analizować można dopiero po fakcie.

    Co do naszej piosenki (nie piosenkarki) - pewnie to mało romantyczne, ale były to "Butelki z benzyną" Cool Kids Of Death. Dużo rockowego pazura - polecam, jeśli lubisz takie krzyki.

    Aaha, Smutny Clownie - w pierwszym zdaniu Twojego komentarza wypatrzyłem wielokropek. Nie wierzysz w przypadki?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jestem filozofem z wykształcenia i może być mi trudno przekazać swój punkt widzenia, nie mniej jednak spróbuję.
    Wielokropek o którym wspominasz faktycznie sugeruje, iż w przypadki nie wierzę.
    Powiem tak, jeżeli człowiek usilnie dewastuje środowisko w sposób bezpardonowy zatruwając je, to czy przypadkiem będzie choroba pana X, który mieszka nieopodal fabryki azbestu i wie o trujących związkach wpuszczanych w atmosferę przez ten zakład, a następnie jego śmierć?
    Wiedząc, że azbest truje, mógł się przeprowadzić, a więc miał jakiś wpływ na następstwa wynikające z zamieszkiwania na tym nieprzyjaznym terenie.
    Może bardziej obrazowo, zabrzmi ten przykład-
    -czy przypadkiem będzie śmierć żołnierza w dżungli, który ginie od jakiejś zabłąkanej kuli, gdy wiemy, że tocząca się wojna jest skutkiem długoterminowych przygotowań?
    Żołnierz miał wpływ na sytuacje, bowiem dwa dni wcześniej mógł zdezerterować, a tego nie zrobił.
    To jest przypadek?

    Pomimo tego, że masz problem w wiarę w "Wyższe Siły i Istoty", to nie wyklucza to istnienia przeznaczenia.

    Przepraszam za tę "piosenkarkę".
    Piosenkę wysłuchałem w całości i potwierdzę Twoje obawy, iż nie jest ona romantyczna, przynajmniej dla mnie :)
    Nie przepadam za taką muzyką, choć jej nie neguję.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. W przykładach, o których piszesz, poszkodowani byli świadomi ryzyka. Ale wydaje mi się, że nie wszyscy mający kontakt z azbestem umierają, a już na pewno - nie wszyscy biorący udział w wojnie giną. Śmierć ludzi z Twoich przykładów była o tyle przypadkowa, że nie musiało o niej dojść, obaj mogli przeżyć, gdyby inaczej splotły się wydarzenia.

    Przykładem przypadku, na który nie mamy wpływu, jest na przykład wypadek samochodowy, który powoduje inna osoba. Oczywiście ma on zwykle swoje jasne przyczyny - w mój samochód mógł uderzyć ktoś pijany, ktoś niedoświadczony, ktoś, kto wpadł w poślizg i tak dalej - ja nie miałem jednak na to żadnego wpływu.

    A piosenka - to cały urok przypadków! Kto by pomyślał, że taki utwór spowoduje (albo współspowoduje) taki rozwój wypadków... :-)

    Pozdrawiam i przekazuję pozdrowienia dla Hobbitów, jeśli jakichś spotkasz...

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tym wypadkiem samochodowym, to też nie przemawia do mnie zbytnio, bo wszak samochodu mogłem nie kupić.
    Być może marudzę, ale jak wspomniałem filozofem nie jestem, a świat staram się odbierać w sposób dla mnie zrozumiały.

    Co do piosenki, to racja.
    Co to by było, gdyby muzyka Cool Kids of Death nie spodobałaby się Tobie.

    Hobbitów oczywiście pozdrowię, jeżeli zaistnieje taki przypadek, że ich spotkam :)

    Pozdrawiam również.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę się zgodzić z Twoim argumentem. Idąc tym tropem myślenia, powinienem zaszyć się w głuszy, najlepiej wykazywać minimum aktywności, żeby nie prowokować niebezpiecznych dla mnie sytuacji. Tylko co to za życie?

    Jesteśmy skazani na przypadki - nie na wszystko mamy wpływ nie nie uda nam się całkowicie wyeliminować ryzyka z naszego życia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak to może wyglądać z tą "głuszą".
    Nie tak jednak jest.
    W jednym ze swoich wpisów na swoim blogu, opisałem żywot św.Cuthbert'a.
    Ostatnie lata swojego życia, spędził on na bezludnej wyspie w swoim eremie, a zmarł stosunkowo młodo.
    Pustelnia go nie uchroniła przed śmiercią.

    Piszesz, że "nie na wszystko mamy wpływ" i ja się z tym oczywiście zgadzam.
    Jeśli my nie mamy na coś wpływu, to ja się skłaniam ku teorii, że rządzi przeznaczenie i nie ma tu znaczenia fakt Twojej czy mojej wiary.

    Nie mam najmniejszego zamiaru przekonywać Ciebie do wiary, a jedynie chcę wytłumaczyć na swoim przykładzie dlaczego skłaniam się ku przekonaniu, iż istnieje przeznaczenie.

    W Starym Testamencie prorocy zapowiadają przyjście na świat Chrystusa.
    Ja jestem wierzący i wiem, ze Chrystus przyszedł, a więc w oparciu o wizje proroków, stwierdzam, iż nie był to przypadek.
    Nie przypadkowa była również śmierć Chrystusa, którą także wcześniej przepowiedziano.
    Ja tak rozumuję.
    Nie poczytuj tego jako próby wpłynięcia na Twój stosunek do wiary.
    Po prostu bronię swojego punktu widzenia.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem, czy wiara ma znaczenie w odniesieniu do tego, o czym pisałem. Przypadki w rozumieniu, jakie przytoczyłem, dotyczą wierzących i niewierzących.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak więc wypadają sytuacje przytoczone przeze mnie?

    OdpowiedzUsuń
  13. Oj, kroi się poważniejsza dyskusja... Popróbujmy.. Po pierwsze - jakie sytuacje?

    1. Ta z azbestem: elementem przypadkowym może tu być na przykład sytuacja materialna człowieka, o którym piszesz - może on nie mieć, z różnych powodów możliwości zmiany miejsca zamieszkania. Splot wydarzeń mógł go doprowadzić do momentu, w którym zamieszkał nieopodal fabryki.

    2. Żołnierz: Na wojnę oczywiście wyrusza się ze świadomością ryzyka. Ale wielu ludzi z wojny wraca w dobrym zdrowiu. Twój wojak z przykładu mógł na przykład chwilę później podnieść się z ziemi - kula by go ominęła; mógł dostać rozstroju żołądka i zostać w bazie i przez to - przy życiu. Być może do wstąpienia do armii skłonił go przypadek. Może jego matka uległa wypadkowi i musiał zdobyć pieniądze na leczenie. Na wypadek nie miał wpływu. Można wymyślać setki hipotetycznych sytuacji. W każdej będzie element przypadku. Gdyby nad głową przeleciał mu spłoszony ptak, chłopak zatrzymał by się, albo nachylił - kula by go ominęła. Przypadek uratował by mu życie. A może ptak przeleciał, a gdyby żołnierz zrobił jeden krok więcej, albo nie schylił głowy, nie został by trafiony... I tak dalej.

    3. przykład św.Cuthbert'a. niczego w tym kontekście nie dowodzi - nie napisałem że izolacja może uchronić przed śmiercią, tylko że może zminimalizować pewne czynniki ryzyka. Na bezludnej wyspie raczej trudno o pędzące samochody czy zabłąkane kule...

    4. Dla mnie Jezus jest postacią historyczną. Uwikłaną w historię. Akurat to nie jest dobry przykład do tej dyskusji - dla mnie to najlepszy dowód, na istnienie przypadkowości i jej wielką rolę (oglądałeś 'Żywot Briana' Monty Pythona?), dla Ciebie - wręcz odwrotnie. Żaden z nas nie przyjmie argumentów drugiej strony.

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak czy owak dziękuję za rozmowę.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja również dziękuję!
    pozdrawiam i zapraszam ponownie - możemy porozmawiać o czyś mniej metafizycznym.

    OdpowiedzUsuń
  16. Czytam moje dawne posty i dawne komentarze. Głównie wtedy gdy na chwilę brakuje mi weny - po to by przypomnieć sobie, że kiedyś komuś moje notki się podobały i warto spróbować napisać kolejną. To było poza tematem.. ;>

    Po pierwsze - Californication to jeden z moich ulubionych seriali. Wiele ludzi uważa właśnie, że to serial łatwy i przyjemny, o facecie z kasą i urokiem osobistym. Ja jednak dostrzegam w nim podłoże psychologiczne, mnóstwo świetnych kreacji, zaczynając od Hanka, niby egoistycznego, szowinistycznego, a jednak tak bardzo pragnącego szczęścia bliskich, poprzez fajtłapowatego, a jednocześnie zorganizowanego Charliego, po oddaną matkę z duszą hippiski - Karen. Wspaniałości! :-)

    Po drugie - o smutne, a jednocześnie niesamowite, że tak ogromną rolę w naszym życiu odgrywają owe przypadki. Okazuje się, że nasze to nie nasze starania mają największy wpływ, a właśnie to co przyniesie nam los. Jednak widzisz - przyniósł Ci pracę, cudowną Żonę i piękne dzieci. To o czym myślę, że większość ludzi marzy :)

    OdpowiedzUsuń
  17. No właśnie - najciekawsze jest drugie dno. W ogóle najciekawsze są rzeczy niejednoznaczne, takie, w których można pogrzebać i się doszukać czegoś w głębi. 'Californication' taki potencjał ma.

    A o przypadkach, to można rozmawiać i rozmawiać... Są tacy, którzy twierdzą, że zawsze przede wszystkim to my wybieramy.

    OdpowiedzUsuń