wtorek, 23 listopada 2010

Jak nie zrozumiałem filmu akcji, i co to oznacza

Ostatnio zdarzyło mi się, że oglądając film akcji, nie wiedziałem o co chodzi. Stan niezrozumienia śledzonej intrygi pogłębił fakt, że w pewnym momencie przysnąłem, ale z kolei fakt przyśnięcia wynikał z faktu niezrozumienia. (Wyobraźcie sobie, że jako laicy siedzicie na wykładzie, dajmy na to, z filozofii Kanta albo fizyki kwantowej. Łatwo zaliczyć drzemkę, wierzcie mi.) Zastanawiałem się, z czego wynikało to, że nie pojąłem treści filmu z gatunku, który jest wręcz synonimem fabularnej prostoty. Wnioski mogą być dwa: albo, że ze mną źle, albo że twórcy coś pokręcili. Postawiłem na odpowiedź drugą.
Film opowiadał o agentce służb specjalnych (oczywiście amerykańskich), która nagle okazuje się być agentką podwójną, później – być może – potrójną, albo i poczwórną, albo działającą tylko na własną rękę i realizującą własny zagmatwany plan. To się chyba nie wyjaśniło. Przez cały film naszą bohaterkę ścigają: obecni pracodawcy, dawni pracodawcy (przy czym nie wiadomo, którzy są którzy), być może ktoś jeszcze (być może byłbym wstanie powiedzieć więcej, gdyby nie ta drzemka). Film kończy się tak, że już zapomniałem zakończenie (filmy ogólnie dzielą się na zapadające w pamięć i takie, których nie pamięta się w środę, choć się je widziało w poniedziałek – omawiany należał do drugiej kategorii). Tu znajduję błąd twórców – za bardzo kombinowali! Złamali zasady gatunku. Mogło wyjść w wyniku takiego posunięcia arcydzieło lub gniot. Wyszedł gniot.
Kino akcji powinno być proste. O czym powinien być dobry film akcji? Na przykład: o komandosie/byłym komandosie/oddziale najemników, wyruszających z niebezpieczną misją w jakieś stosunkowo egzotyczne miejsce. Komandos powinien być wyborowym strzelcem (strzelać z małych i dużych, czasem wielkich karabinów, pistoletów, miło, jeśli też z łuku i trafiać zawsze w dziesiątkę lub między oczy), powinien świetnie walczyć w ręcz, rewelacyjnie władać nożem i być mistrzem kamuflażu. Jeśli bohater jest zbiorowy, czyli przyjmuje postać oddziału, wówczas kompetencje dzielą się między jego członków. Jest snajper, spec od wybuchów, nożownik, mistrz karate i oczywiście super inteligentny charyzmatyczny dowódca. Misja powinna polegać na odbiciu zakładników, odnalezieniu wykradzionej tajnej broni lub uwolnieniu porwanej córki lub innego członka rodziny, ewentualnie może mieć charakter zemsty, na przykład za śmierć przyjaciela lub wymordowanie najbliższych. Bohaterowi lub bohaterom powinien być przeciwstawiony odpowiednio antypatyczny wróg. Wojskowa junta z psychopatycznym generałem jako dowódcą, zorganizowana grupa przestępcza z socjopatą na czele, ewentualnie armia jakiegoś małego kraiku w Azji lub Ameryce Południowej, ślepo oddana samozwańczemu władcy-dyktatorowi. Generał, szef przestępczej organizacji lub dyktator powinni mieć zawsze w pobliżu mrocznego osiłka w charakterze prawej ręki, gdyż sami są najczęściej skarlałymi pokrakami. Osiłek za to jest wielki i zna karate prawie tak dobrze jak nasz bohater. W finałowym pojedynku prawie go pokonuje, stosując nieczyste zagrania i oddając się z upodobaniem sadystycznym praktykom, w końcu jednak ulega i ginie, najlepiej nadziany na coś ostrego, co akurat sterczało nieopodal miejsca pojedynku. Może to być kotwica – antagoniści mogą wszak walczyć na łodzi, może szczęść jakiegoś pojazdu czy innej maszyny, a może i coś naturalnego: konar, korzeń lub stalagmit. Albo stalaktyt. Najbardziej widowiskowe nadziania następują w wyniku upadku w dużej wysokości.
Ewentualnie – to jest drugi wariant klasycznego podejścia do kina akcji – bohaterem może być policjant walczący z mafią. Włoską cosa nostra, chińską triadą, czy rosyjską… ruską mafią – to nie ma większego znaczenia, bo i tak wszyscy znają karate. W takim przypadku zamiast egzotycznych krajobrazów mamy wielkomiejską dżunglę, zamiast odbijania zakładników – udaremnienie handlu narkotykami lub kradzioną bronią; zemsta się sprawdza w obu przypadkach. Policjant – najlepiej po przejściach: rozwodzie, stracie partnera-przyjaciela, jednym i drugim połączonym z jakimś nałogiem – powinien połączyć siły z nowym współpracownikiem, zupełnie różnym od niego pod względem fizycznym i charakterologicznym, co da możliwość wprowadzenia elementów humorystycznych. Reszta pozostaje bez większych zmian.
I taki film akcji na pewno bym zrozumiał. Dobrze bym się na nim bawił, nie zasnął bym. Wniosek z tego taki, że jak się uprawia sztukę, to trzeba do niej podchodzić z pokorą i szacunkiem – nawet, jeśli to jest sztuka filmowa realizowana na poletku gatunkowym, jakim jest kino akcji. Bo umówmy się: nie każdy jest van Goghiem czy Salwadorem Dali, lub braćmi Wachowskimi, żeby się porywać na rewolucje w sztuce.

5 komentarzy:

  1. Kiedyś na taką twórczość trudnopojętną mówiono "czeski film, nikt nic nie wie". Wtedy było to kino nowej fali. Może pewni twórcy nadal na niej serfują?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha :) ależ się uśmiałam :) nie widziałam filmu, o którym piszesz ("Salt"?), bo założyłam, że będzie denny... ale! Założyłam tak, bo nie lubię prostych filmów... nie lubię wszystkiego z góry wiedzieć w filmie... przekombinowanie też nie jest dobre, jak widzę :)

    I tak się zastanawiam... czy aby na takim filmie akcji, który opisujesz... nie usnąłbyś.... z nudów! Bo byś wiedział, co zaraz będzie :) hm?

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że teraz to jest jeszcze nowsza fala, która niesie przede wszystkim przerost formy (czytaj: efektowności w hollywoodzkim wydaniu) nad (wszelką) treścią. Albo i eliminację treści, bo czasem to tak wręcz wygląda.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mała Mi, trochę się na takich filmach wychowałem, więc z sentymentu traktuję je jako dobrą rozrywkę i wspomnienie starych czasów. Pod warunkiem, że są dobre. 'Salt', bo faktycznie o nim mowa, dobry nie był. Za to widziałem też ostatnio 'Niezniszczalnych' - do bólu zgodny z (opisanymi) prawidłami sztuki. Setnie się ubawiłem. Panowie mieli dystans, trochę wyśmiali siebie samych sprzed 20 lat i zapewnili dobrą rozrywkę. I o to chodzi. Wiadomo, że Stalone, to nie Bergman, ale też nie w tym rzecz :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale bym do kina sobie poszła na coś głośnego i z dużą ilością strzelaniny i pościgów. Może niekoniecznie z nabijaniem się na coś ostrego, bo teraz nawet złoczyńców mi żal, bo każdy jest przecież czyimś synkiem :)) A tu w kinie dla mam same romantyczne komedie i cichutko... Poczekać mi trzeba.

    OdpowiedzUsuń