środa, 20 października 2010

Wielkie gotowanie

Szykuje się rodzinna impreza a ja zgłosiłem się na ochotnika do przygotowania wszelkiego jadła. Kucharz ze mnie całkiem niezły – takie jest moje zdanie i ja je podzielam, jak podobno mawiał J. P. Sartre. Na szczęście podzielają je też inni. Spotkanie jest w sobotę, więc wielkie gotowanie od sobotniego poranka, ale wcześniej należy poczynić pewne przygotowania.
Menu jest już z grubsza opracowane. Potraw będzie kilka plus dodatki, bo osób całkiem sporo – około dwudziestu. Robi się z tego przedsięwzięcie skomplikowane pod względem planistycznym.
Jedzenie musi być świeże, nie żadne tam odgrzewane klopsy. Tu pojawiają się problemy: odpowiednia ilość naczyń, ustalenie odpowiedniej kolejności przygotowania i podawania, bo dysponował będę niestety standardową kuchenką, czyli cztery palniki i jeden piekarnik.
Podstawowe dania przygotowywać mam zamiar bezpośrednio przed podaniem, ale pewne rzeczy można, a pewne nawet należy przygotować z wyprzedzeniem. I tak dziś zaczniemy – od bigosu. Ogólnie będzie tradycyjnie, ale postaramy się złamać trochę tradycję. O tym później.

Bigos. Potrawa najbardziej tradycyjna z tradycyjnych, jeśli o polską kuchnię chodzi. Najlepszy bigos gotowała oczywiście moja mama. Gotowała najlepszy – do czasu, kiedy ja zacząłem to robić, przejmując palmę pierwszeństwa. Takie jest moje zdanie i ja je podzielam.
I mam świadomość, że takie samo zdanie o sobie i swoim bigosie ma każdy, kto go kiedykolwiek przyrządzał. Bigos to potrawa paradoksalna i to jest w niej wspaniałe. Niby prosta i nieskomplikowana, ale dająca równocześnie prawie nieograniczone pole do kulinarnych popisów.
Bigos, to wiadomo, kapusta. U mnie kiszona i świeża w proporcji mniej więcej 1/1. Ale nie tylko, oczywiście kapusta. Mięso i to w dużej ilości. Znawcy piszą nawet, że prawdziwy bigos charakteryzuje się ilościową przewagą mięs różnych gatunków nad kapustą. Ważna jest różnorodność. Zaczynam od surowego boczku, który podsmażam. Dodaję boczek wędzony, kiełbasę – ważne, żeby to nie był wyrób typu „promocja! kiełbasa za 9.99!”. Chudsze mięso wieprzowe – może być karkówka. I jeszcze chudsze – schab. Kupuję schab z kością i gotuję na nim wywar, którym później podleję duszącą się kapustę. Ugotowane mięso kroję i dodaję do pozostałego.
Mięso smaży się.  Dodaję przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, jagody jałowca, trochę majeranku, pieprz, sól (taki sam zestaw trafi raz jeszcze do gara, gdy połączę w mim mięso z kapustą). Wrzucam posiekaną cebulę. Później dodam ją również do kapusty. Całość podlewam odrobiną czerwonego wina.
Kapustę, jak napisałem, duszę w wywarze z mięsa i warzyw. Dodaję przecier pomidorowy, cebulę, przyprawy, suszone grzyby. Dorzucam mięso. Całość podlewam czerwonym winem, na koniec trochę suszonych śliwek.
Dusimy, dusimy, dusimy. Następnego dnia odgrzewamy, później odgrzewamy znowu i podziwiamy, bo potrawa staje się coraz lepsza. Do soboty będzie idealna.

Dziś będzie można delektować się gotowaniem w spokoju. W międzyczasie mam jeszcze jeden plan do wykonania, mianowicie przygotować klopsiki z mielonego mięsa w zalewie octowej. Zimna przekąska, która się wyjątkowo dobrze sprawdza na imprezach przy stole.
Klopsiki robi się z mięsa mielonego z dodatkiem siekanej cebulki, czosnku, natki pietruszki, przyprawionego solą, pieprzem, majerankiem i w sumie – czym kto lubi. Masę formujemy w małe kulki, można je ugotować lub usmażyć. Następnie zalać marynatą z octu i wody (w proporcji 1/3) którą to mieszankę podgrzewamy dodając ziele angielskie, liść laurowy, cukier, cebulę pokrojoną w piórka.
Na sobotę planuję mieć kamienny gar klopsików. Robię je dziś, bo muszą swoje odstać. Później – tylko patrzeć jak znikną.

Dziś będzie się można delektować gotowaniem, w sobotę zacznie się nerwowa atmosfera. Będę donosił na bieżąco, albo opiszę post factum, zobaczymy, na co czas pozwoli.
Przygotujcie się na golonkę, pieczeń z piersi indyka, jak dobrze pójdzie i zaopatrzenie nie zawiedzie – królika. I coś dla przełamania, jak obiecałem, listy tradycyjnych smaków – miodowy kurczak curry, mój pomysł autorski. Podamy z czerwonym ryżem.
Zapraszam!

6 komentarzy:

  1. Super pomysł z potrawami, które spokojnie można zrobić wcześniej, nie wściekając się w dniu imprezy, że masz jeszcze 5 pomidorków, słoiczek oliwek czy inne ingrediencje do posiekania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie potrawy przygotowane z wyprzedzeniem, to tylko część przedsięwzięcia. Większość była przygotowana bezpośrednio przed podaniem - dużo lepszy efekt, chociaż strategicznie bardziej skomplikowane.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no, zgadzam się. Bo na przykład sałatek nie da się przygotować wcześniej. Ja siekam niemal do ostatniej chwili, lubię jak coś jest w miarę "świeże" ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie - odgrzewanie zawsze psuje efekt. A sałatki... Pamiętam, jak mama robiła sałatkę warzywną, z majonezem, taką jak najbardziej tradycyjną. Zawsze była micha, więc na drugi dzień zostawało. Za każdym razem czekałem tego drugiego dnia, aż ktoś się poczęstuje pierwszy i zgarnie ten majonez, który się na wierzchu zrobił żółty... Takie dziwactwo ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale zrozumiałe!

    Wróciłam do Twojego posta, żeby przeegzaminować przepis na bigos, może się odważę????

    Niestety, nie miałam czasu przejrzeć pozostałych postów, a interesują mnie smakowitości, o których napisałeś miodowy kurczak curry. Oczywiście, copyright zapewnione ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczak jest bardzo prosty, bardzo.

    Kroi się w kawałki filet - takie kostki 2 na 2, może większe - wedle uznania. Mięso się marynuje w miodzie zmieszanym z curry i odrobiną ostrej papryki. Nie podam proporcji, bo zawsze leję (miód płynny, żeby dobrze wymieszać z przyprawą) i sypię na oko. Powiedzmy, ze na filet jakieś 5 łyżek miodu i ze 3-4 łyżeczki curry. Powiedzmy. Najlepiej, żeby kurczaczek trochę postał w marynacie, nawet przez noc, ale nie koniecznie. Później się go smaży, soli już na patelni. I to wszystko. Miód karmelizuje, wszystko się robi piękne-złote. Podaje się z ryżem.

    OdpowiedzUsuń