czwartek, 21 października 2010

Poranek

Stawiam przed sobą duży kubek kawy, którą właśnie wlałem z zaparzacza – gorąca, parująca, o czarności węgla, przejrzystości bursztynu i w ogóle cud - miód.  Włączam płytę. Za oknem wiatr, szaro, liście lecą, coś tam chyba nawet kapie z nieba, jakoś tak lepko jest… Z głośników płyną pierwsze dźwięki Say Hello 2 Heaven z płyty Temple of the Dog. Nastrojowy, smutny album, grunge’owe połączenie rzewności i rockowego pazura w najlepszym wydaniu. Pasuje do tego, co widać za szybą.
Otwieram książkę, siadam wygodnie w bujanym fotelu. Kawa, książka, muzyka – piękny poranek. Cisza i spokój. Zauważyliście, że muzyka może czasami podkreślić ciszę? Nie wiem, jak to działa, ale bardzo mi się podoba.
No nic: siadam, piję pierwszy łyk kawy, czytam pierwsze zdanie, Chris Cornell zawodzi, a pięknie to kiedyś robił, kiedyś, zanim Timbaland zaczął mu pomagać w nagrywaniu Krzyków…
Tak czy inaczej – cudowny poranek. Miło sobie pomarzyć...

A naprawdę…

Po dywanie przemyka radiowóz ze zgrzytem napędowej sprężyny. Za nim z piskiem gna Gucio, za Guciem z donośnym okrzykiem pędzi na czworakach Tytus, z tylnymi odnóżami gumowej żabki wystającymi z buzi. Pisk, krzyk i zgrzytanie. A ja tak bardzo kawy bym się napił, tylko nie mam kiedy zrobić. Może się rano przerzucę na rozpuszczalną? Jak odpadnie mielenie, cały rytuał z zaparzaczem – będzie szybciej, to się może udać.
Huk. Oj, któryś w coś walnął. Chyba na szczęście nic nie spadło. No tak – trzeba pocałować i podmuchać. Dobrze, że ta terapia działa w dziewięćdziesięciu procentach przypadków.
Idę sprawdzić, co się stało. Potykam się o coś. O! To moja książka. Znowu zniknęła zakładka.
Tytus zjada śmiecia. Niesamowite, jak wciągać może zbieranie paprochów. Gucio dobiera się do telewizora. Znowu będzie baja. Zaraz usłyszę radosne „Bob Budowniczy zawsze da radę, Bob Budowniczy nie jest sam!”. Co za głębia. Odechciało mi się kawy.
I już to czuję. I już wiem, co mnie czeka. Biorę małego na ręce, żeby skacząc po podłodze na tyłku nie pogorszył sprawy i nie wycisnął zawartości z pieluchy. Bo jak wyciśnie i wszystko wylezie górą… Nie wycisnął, tym razem się udało.
Może jednak kawka? Nie, w tej chwili też nie: jeden piszczy, chyba radośnie, drugi płacze. Czyli braterska miłość w pełnym rozkwicie.
Słyszę kolejny huk, kolejny pisk, czuję, że kolejny włos nad moim prawym uchem zrobił się siwy.

3 komentarze:

  1. Ooooo, przepraszam, że płaczę teraz ze śmiechu i przepraszam, że cieszę się, że to... już za mną, zwłaszcza to nieustanne "BOB BUDOWNICZY", i to razy dwa w odstępie 5 lat!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie też będę płakał ze śmiechu... za jakiś czas.

    Miło, że się 'zagłębiłaś' i zajrzałaś do starszych postów.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście, że tak! Będziesz się uśmiechał do wspomnień i zobaczysz, trochę będzie żal takich lat, że tak szybko minęły....

    Oj, zagłębiłam się z przyjemnością! Na razie przystopowałam, dziatwa w domu chorująca, więc jakoś rozkojarzona jestem...

    I ja pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń