czwartek, 18 lipca 2013

Część trzecia i ostatnia




Jednym z plusów pobytu nad morzem było to, że na tydzień odcięliśmy się od komputera i Internetu. Wiedziony nie wiadomo jakimi pobudkami, zabrałem nawet ze sobą tablet, ani razu nie przyszło mi jednak do głowy, by go włączyć. Całe szczęście. Ile czasu zabieramy sobie każdego dnia siadając przed monitorem, widać właśnie w takich chwilach – gdy przed monitorem zasiąść nie można. Czas zaczyna wtedy płynąć zupełnie inaczej.
Ale to jeszcze nie wszystko. Bo i z telefonami był problem. Zasięgu nie było, albo, gdy już na chwilę się pojawił, to słabiutki – rozmówcy prawie nie było słychać a rozmowę przerywało w pół zdania. Była to niezwykle sprzyjająca okoliczność. Ani rodzice, Anie teściowa nie dzwonili, by wysłuchać codziennego raportu. Anie ciotki, chcąc się dowiedzieć, czy Chłopakom się podoba i co robili na plaży. Nikt, ale to nikt nie zawracał głowy, nikomu nie trzeba było opowiadać jak jest, jaka pogoda, co porabiamy. Błogi spokój, żadnego zawracania głowy. Piękna sprawa! I znowu – cała prawda o tym, jak upierdliwym urządzeniem jest telefon objawiła się, gdy telefonu na chwilę zabrakło. Każdemu polecam takie doświadczenia, od czasu do czasu, tak dla zdrowotności.
Prawdę mówiąc, większość plusów i niuansów nadmorskiego wczasowania odkrywałem po raz pierwszy (czy raczej po prostu odkrywałem, bo po raz drugi trudno chyba coś odkryć). Leżenie na plaży w tłumie podobnie leżących ludzi i płacenie horrendalnych pieniędzy za rybę typu ‘świeża panga’ nigdy mnie zanadto nie pociągało. Tym razem po prostu tak wyszło. Samo plażowanie na przykład, ten specyficzny fenomen, to działanie, do którego nie do końca byłem przygotowany. W drodze na plażę mijali nas ludzie niosący zgrabne torby albo plecaczki, do których przytroczyć można parawan, by nie zawadzał. Ja niosłem torbę, torebkę, wiaderko wypełnione foremkami, łopatkami i grabkami, parawan (do niczego nie przytroczony) oraz śpiwór mający robić za kocyk. Wyglądałem jak juczny osioł i takoż się czułem. W życiu bym nie pomyślał, że żeby wyłożyć się na piasku, trzeba się tak wyekwipować i przytachać nad wodę taki majdan. To rozstawienia parawanu przydaje się młotek. Odkryłem to już na plaży, parząc na profesjonalistów stukających młoteczkami gumowymi lub drewnianymi. Musiałem ustawić nasz wiatrochron przy pomocy, jedynie, siły własnych mięśni, że pozwolę sobie użyć tego sformułowani. Udało się, ale z młotkiem byłoby szybciej.
Idąc na plażę warto też zabrać coś do jedzenia. Na tym słońcu wszystko się z człowieka wytapia w tempie dużo większym, niż zazwyczaj i ledwo ostatni palik parawanu osiągnie niewzruszony pion, już jest się głodnym. Można coś niby kupić na miejscu. nie jest to jednak tak proste, jak by się mogło wydawać. Wiem, bo sprawdziłem. Wybrałem się po frytki do plażowej knajpy. Zamówiłem miła pani powiedziała, żebym czekał aż wywoła mój numerek. Miałem numer sześćdziesiąt. Ledwie odszedłem od kontuaru usłyszałem jak wołają: Pięćdziesiąt sześć! Dobra nasza, pomyślałem, zaraz moja kolej. Niestety. Po pięćdziesięciu sześciu przyszła kolej na dwadzieścia jeden, później trzydzieści cztery, siedemdziesiąt… Żadnej chronologii, żadnego systemu, ładu ani porządku. Chaos. Czekałem i czekałem. Dwanaście, pięćdziesiąt osiem, czterdzieści trzy… Czekałem, czekałem i czekałem. Miałem wrażenie, że pani za ladą za chwile doliczy, niby Chuck Norris, do nieskończoności, tylko moje nieszczęsne sześćdziesiąt nie zostanie wykrzyczane. Może dopiero sadzą ziemniaki na te moje frytki – zastanawiałem się. Tyle to trwało! Czekałem coś około godziny i gdybym się nie upomniał i nie zaczął zielenieć ze złości niczym Hulk, pewnie czekał bym drugie tyle. Zdecydowanie na plażę należy zabierać własny prowiant. No, ale człowiek uczy się całe życie, następnego dnia już wiedziałem.
A później nagle się okazało, że tydzień minął i trzeba wracać. Niestety, nie tylko my mieliśmy taką potrzebę. Lasy otaczające Wejherowo obejrzeliśmy dokładnie, jadąc 20 na godzinę w sznurze samochodów wiozących innych wysmażonych plażowiczów.
W skrzynce na listy czekał na mnie pliczek rachunków.
Koniec.

1 komentarz: