środa, 20 marca 2013

Wiosna, wiosna, wiosna gdzieżeś ty?



Spadł kiedyś w maju śnieżek niebieski… Niechby i spadł, nawet i fioletowy, żeby tylko przy tym, jak w wierszyku świeciło z nieba słonko, a łąki były modre, a nie białe, albo gorzej, szaro-brunatne.
Breja pod nogami, breja oblepia mi samochód, idąc ulicą boję się, żeby mi ta breja nie spadał z dachu na głowę. Póki co na głowę kapie mi tylko woda, bo breja niby topnieje (stąd i woda, brejowata), choć, co niezwykłe, wcale jej od tego nie ubywa.
Wróżbici od pogody wieszczą, że będzie tak jeszcze tydzień, a najpewniej dwa. Później nie wiadomo. Od jakiegoś czasu wróżbici się nie mylą, więc z rosnącą do tej wszechobecnej brejowatości i szaro-brunatności niechęcią im wierzę.
Skoro jutro zaczyna się wiosna, to od pewnego czasu powinniśmy mieć przedwiośnie. Ono też bywa szare i brejowate, ale z czasem szarość zanika a breji ubywa, taka natura przedwiośnia. Bo przedwiośnie powinno się przecież kończyć wybuchem wiosny. A tymczasem wiosny, poza oczywiście kalendarzem, ani widu, ani słychu.
Bywało tak już w historii, o czym można wnioskować z literatury. Poeta pisał w roku czterdziestym którymś na przykład: A wiosny nima. Zawsze grudzień. Nie rozpraszajmy jednak złudzeń. I u nas teraz też, gdy się za okno spogląda pomyśleć można, że to grudzień, taki co to właśnie przyszedł po paskudnym listopadzie i przyniósł pierwsze, nieśmiałe jeszcze ataki zimy. Tak to wygląda, choć mamy marzec! Nie rozpraszajmy więc złudzeń, w końcu się to ponurstwo rozpaćkane skończy.
Pamiętam, że kiedy byłem uczniem wczesnych klas szkoły podstawowej, bywały takie Pierwsze Dni Wiosny, w które odziać się można było w krótkie spodnie. W najgorszym razie w koszulkę z krótkim rękawem i coś na wierzch, ale to tylko rano, póki słońce nie przygrzało – później się można było rozebrać. Najwięksi twardziele zrywali się z lekcji i szli się kąpać nad jezioro. Ze szkoły, mieliśmy nad nie rzut kamieniem. Czasem, w związku z tym, próbowaliśmy dorzucić. Mało komu się udawało, ale czasami ktoś dał radę. W każdym razie pod koniec marca można już było próbować, bo każdą przerwę spędzaliśmy na szkolnym boisku – była przecież wiosna!
Nie było breji, nie było brunatno ani szaro, za to zaczynało się robić zielono. Z piwnicy można było wyciągnąć rower, zrobić mu wiosenny przegląd i rozpocząć sezon.
Kap, kap, kap… Breja spływa z dachu a dach wcale nie mniej zabrejony. Chyba ta breja funkcjonuje w jakimś obiegu zamkniętym – przemieszcza się z góry na dół i z powrotem, wcale przy tym nie tracąc na objętości, w myśl zasady, że w przyrodzie nic zginąć nie ma prawa. Ale żeby nawet na wiosnę? Na wiosnę to brzydkie, mokre i bure powinno właśnie ginąć!
Na razie nie ginie. Dlaczego? Może ktoś za tym stoi? Inny wszak poeta, sam Kochanowski Jan, taką się kiedyś fraszką popisał: Jakoby też rok bez wiosny mieć chcieli,
Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli.
Czyżby więc zmowa starych nudziarzy? Nie, to chyba zbyt spiskowa teoria.
Pozostaje czekać. Nadziei nie tracić. W breji nie utonąć.

4 komentarze:

  1. No ja nie sądziłam, że śnieg mi się znudzi,a le jednak. Marzy mi się ciepło, brak kurtki, słońce. Gdzie to globalne ocieplenie???

    OdpowiedzUsuń
  2. A największa patologia pierwszego dnia wiosny to sytuacja, gdy w szkołach organizuje się jakieś Dni Talentów etc, zamiast pozwolić młodych wziąć sprawy w swoje spracowane ręce i dać im pójść na stare dobre wagary!

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. No... kiedyś to wszytko było lepsze - jabłka słodsze, kotlety większe, ludzie mądrzejsi i pogoda stosowna do kalendarza. I to niedawno, cholera :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy tak myślisz, czy to taka złośliwostka :-) Bo mi się tak czasem wydaje - że kiedyś, to ho ho! a dziś... tak jakoś ;-)
      Ale - tak czy inaczej - pierwszego dnia wiosny, takiego jak dziś, to jak żyję nie pamiętam!

      Usuń