Spadł kiedyś w maju śnieżek niebieski…
Niechby i spadł, nawet i fioletowy, żeby tylko przy tym, jak w wierszyku świeciło z nieba słonko, a łąki były modre, a nie białe, albo gorzej,
szaro-brunatne.
Breja pod
nogami, breja oblepia mi samochód, idąc ulicą boję się, żeby mi ta breja nie
spadał z dachu na głowę. Póki co na głowę kapie mi tylko woda, bo breja niby
topnieje (stąd i woda, brejowata), choć, co niezwykłe, wcale jej od tego nie
ubywa.
Wróżbici od
pogody wieszczą, że będzie tak jeszcze tydzień, a najpewniej dwa. Później nie
wiadomo. Od jakiegoś czasu wróżbici się nie mylą, więc z rosnącą do tej
wszechobecnej brejowatości i szaro-brunatności niechęcią im wierzę.
Skoro jutro
zaczyna się wiosna, to od pewnego czasu powinniśmy mieć przedwiośnie. Ono też
bywa szare i brejowate, ale z czasem szarość zanika a breji ubywa, taka natura
przedwiośnia. Bo przedwiośnie powinno się przecież kończyć wybuchem wiosny. A
tymczasem wiosny, poza oczywiście kalendarzem, ani widu, ani słychu.
Bywało tak już
w historii, o czym można wnioskować z literatury. Poeta pisał w roku czterdziestym
którymś na przykład: A wiosny nima.
Zawsze grudzień. Nie rozpraszajmy jednak złudzeń. I u nas teraz też, gdy
się za okno spogląda pomyśleć można, że to grudzień, taki co to właśnie
przyszedł po paskudnym listopadzie i przyniósł pierwsze, nieśmiałe jeszcze
ataki zimy. Tak to wygląda, choć mamy marzec! Nie rozpraszajmy więc złudzeń, w
końcu się to ponurstwo rozpaćkane skończy.
Pamiętam, że
kiedy byłem uczniem wczesnych klas szkoły podstawowej, bywały takie Pierwsze
Dni Wiosny, w które odziać się można było w krótkie spodnie. W najgorszym razie
w koszulkę z krótkim rękawem i coś na wierzch, ale to tylko rano, póki słońce
nie przygrzało – później się można było rozebrać. Najwięksi twardziele zrywali
się z lekcji i szli się kąpać nad jezioro. Ze szkoły, mieliśmy nad nie rzut
kamieniem. Czasem, w związku z tym, próbowaliśmy dorzucić. Mało komu się
udawało, ale czasami ktoś dał radę. W każdym razie pod koniec marca można już
było próbować, bo każdą przerwę spędzaliśmy na szkolnym boisku – była przecież
wiosna!
Nie było
breji, nie było brunatno ani szaro, za to zaczynało się robić zielono. Z
piwnicy można było wyciągnąć rower, zrobić mu wiosenny przegląd i rozpocząć
sezon.
Kap, kap, kap…
Breja spływa z dachu a dach wcale nie mniej zabrejony. Chyba ta breja
funkcjonuje w jakimś obiegu zamkniętym – przemieszcza się z góry na dół i z
powrotem, wcale przy tym nie tracąc na objętości, w myśl zasady, że w
przyrodzie nic zginąć nie ma prawa. Ale żeby nawet na wiosnę? Na wiosnę to
brzydkie, mokre i bure powinno właśnie ginąć!
Na razie nie
ginie. Dlaczego? Może ktoś za tym stoi? Inny wszak poeta, sam Kochanowski Jan,
taką się kiedyś fraszką popisał: Jakoby
też rok bez wiosny mieć chcieli,
Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli. Czyżby więc zmowa starych nudziarzy? Nie, to chyba zbyt spiskowa teoria.
Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli. Czyżby więc zmowa starych nudziarzy? Nie, to chyba zbyt spiskowa teoria.
Pozostaje czekać.
Nadziei nie tracić. W breji nie utonąć.
No ja nie sądziłam, że śnieg mi się znudzi,a le jednak. Marzy mi się ciepło, brak kurtki, słońce. Gdzie to globalne ocieplenie???
OdpowiedzUsuńA największa patologia pierwszego dnia wiosny to sytuacja, gdy w szkołach organizuje się jakieś Dni Talentów etc, zamiast pozwolić młodych wziąć sprawy w swoje spracowane ręce i dać im pójść na stare dobre wagary!
OdpowiedzUsuńpzdr
No... kiedyś to wszytko było lepsze - jabłka słodsze, kotlety większe, ludzie mądrzejsi i pogoda stosowna do kalendarza. I to niedawno, cholera :)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy tak myślisz, czy to taka złośliwostka :-) Bo mi się tak czasem wydaje - że kiedyś, to ho ho! a dziś... tak jakoś ;-)
UsuńAle - tak czy inaczej - pierwszego dnia wiosny, takiego jak dziś, to jak żyję nie pamiętam!