Kiedy jest zima, jest zimno. Nie lubię,
kiedy jest zimno, ergo: nie lubię, kiedy jest zima. Ten prosty sylogizm
dowodzi po raz kolejny mocy logicznego myślenia, prostego i nie
pozostawiającego wątpliwości. Ale co ważniejsze, pokazuje dobitnie, jaki jest
mój stosunek do pory, która właśnie nam nastała. Pokazuje dobitnie, ale nie
odsłania całej prawdy. Bo ja nie tylko zimna nie lubię zimą.
Nie lubię na
przykład jeździć zimą samochodem. I to nie dlatego, że jest ślisko, że śnieg i
lód pokrywają ulice. Słyszę często, że zima
znów zaskoczyła drogowców. Prawdę mówiąc, kiedy padają te słowa, zaczyna
mnie boleć głowa. Nie dlatego, że nagle uderza mnie jakaś wielka, bolesna
Prawda. Dlatego, że banalność tego powtarzanego do znudzenia frazesu stała się –
przez to ciągłe powtarzanie właśnie, mantrowanie wręcz – tak ciężkostrawna. I
ta radość osoby wymawiającej „porzekadło” – jakby sama ten żart wymyśliła. No nie
mogę!
Nie wiem, czy
zima zaskakuje drogowców. Drogowcy mówią: nie
odśnieżamy, kiedy pada śnieg. Na pozór głupota i absurd, ale kiedy się
głębiej zastanowić… Odśnieżyłem ostatnio chodniczek, prowadzący od drzwi mojego
domu do furtki. Zrobiłem to, gdy zmierzałem w stronę samochodu. Przez furtkę
wyszedłem na ulicę, tam też co nieco zmiotłem i zabrałem się za usuwanie
warstwy śniegu z auta. Kiedy skończyłem i zamierzałem wrócić do domu,
chodniczek znów był przysypany śniegiem. Trudno, namachałem się miotłą na
próżno, ale nic mnie to nie kosztowało, trochę ruchu pewnie nawet dobrze mi
zrobiło. Drogowcy zaś, gdy wysyłają na drogi pługi, ponoszą konkretne koszta. Po
co? Pług przejedzie a po kilkudziesięciu minutach nie widać efektu. Może to
dobrze, że nie wyrzucają naszych pieniędzy w (pośniegowe) błoto? Odśnieżą, gdy
przestanie padać, przynajmniej przez czas jakiś asfalt będzie się nam czernił
pod kołami.
Nie lubię,
kiedy jest zimno, nie lubię nudnych tekstów, które bawią tylko tych, którzy je
wygłaszają, ale to jeszcze nic. Może konieczność odśnieżania daje mi pretekst,
by zażyć trochę ruchu, ale mimo to nie lubię odśnieżania.
No i samochód.
Nie lubię jeździć zimą, bo żeby to robić, trzeba najpierw doprowadzić do porządku
i uruchomić samochód. Obmiatanie go ze śniegu, to jeszcze nie taki problem, ale
drapanie szyb – no, po prostu nie znoszę. A to przecież dopiero początek, bo
obmiatanie i drapanie, to przecież tylko czynności wstępne!
Nie dysponuję
niestety nowym samochodem o wysokim standardzie. Ten fakt powoduje liczne zimowe
komplikacje i z każdym porankiem przyprawia mnie o coraz większą zimową
frustrację. Bo najpierw jest problem z wejściem do samochodu. Czasem pomaga
odmrażacz do zamka, ale nie zawsze. I tak, z włożeniem kluczyka w otwór przy
klamce mam czasami problem, nie mówiąc już o jego przekręceniu. Ostatnio zamek
w drzwiach od strony kierowcy ostatecznie skapitulował i… złamał się w środku,
w związku z czym wyciągnąłem go razem z tkwiącym w nim kluczykiem. Od tej pory
wsiadam do auta od strony pasażera. Czekam, aż mój mechanik sprowadzi
odpowiedni zamek i dokona naprawy.
Bywało tak, że
wszystkie drzwi miałem zamarznięte. Samochód mógł posłużyć jako eksponat. Nie można
było dostać się do środka. Ale trudności z wejściem do auta, to przecież nie
jedyny problem. To, że się siedzi na fotelu nie oznacza, że można zacząć
świętować sukces. Bo samochód trzeba jeszcze odpalić. Z tym też bywają
problemy. Przekręcam kluczyk, słyszę dyszenie, stękanie i nic. Może to trwać
dowolnie długo.
Kiedy więc już
ruszę, jestem wniebowzięty. Śnieg pod kołami mi nie przeszkadza, nie klnę na
drogowców, cieszę się tym, że w ogóle jadę. Chyba, że jadę z żoną, która na
każdym zakręcie i przy każdym hamowaniu krzyczy, żebym uważał. Jakbym nie
wiedział, że trzeba uważać. Kolejny zimowy koszmar… Choć nie, to jest akurat zmartwienie całoroczne…
Zimowe kłopoty
z samochodem, to jednak nie wszystko. W sumie częściej chodzę pieszo, niż
jeżdżę. Ale z chodzeniem też są problemy. Wynikają one na przykład stąd, że u
nas śnieg pada często tylko po to, żeby zaraz stopnieć. Temperatura dodatnia, a
tu sypie z nieba. Po co? Chyba tylko po to, żeby nas, mnie, utopić w brunatnej
breji, która oblepia buty i zostawia na nich solny nalot.
Albo ubieranie
się. Nie dość, że dłużej trwa, to jeszcze efekt jest taki, że w tych wszystkich
swetrach, grubych kurtkach, rękawiczkach, czapkach i wszystkich innych
warstwach, człowiek czuje się jak zawodnik sumo wciśnięty w skafander
kosmonauty.
Do tego
jeszcze wcześnie robi się ciemno, za to jasno robi się późno, ja zaś lubię,
kiedy świeci słońce.
No nie lubię
zimy. Z każdym rokiem coraz bardziej.
A może ja się
po prostu starzeję?
Nie starzejesz się, tylko marudzisz, jak sam trafnie spostrzegłeś. To nie znaczy, że nie masz racji, masz, zima jest paskudna i oby było jej jak najmniej.
OdpowiedzUsuńJestem Ci wdzięczny za tę notkę. Przypomniałeś mi bowiem, że mam garaż oraz samochód, który nie zamarza i zawsze odpala, dzięki czemu poczułem się szczęśliwszy, bo nic tak nie poprawia humoru jak świadomość, że komuś jest gorzej od nas ;) Choć w czymś tam.
Cieszę się, że się zgadzamy w kwestii 'paskudy' za oknem. I że Cię mogłem uszczęśliwić własnym nieszczęściem, też się w sumie cieszę - niech ktoś ma chociaż z całej tej sytuacji jakiś pożytek - zimie na przekór.
UsuńJa dla odmiany pławię się w szczęściu chłodnych dni. Uwielbiam śnieg i lekki mrozek. Nienawidzę lipcowych upałów. :-)
OdpowiedzUsuńW sumie szczęściara z Ciebie - nasz klimat bardziej jest Twój, niż mój...
UsuńTo mnie właśnie wkurza w naszym kraju. jak coś się notorycznie sypie, wali, pierdoli (przepraszam za łacinę), to ułożymy z tego ładną maksymę, zabawny aforyzm i jakoś to pójdzie...
OdpowiedzUsuńJa pierniczę...
Alez mnie to wkurza!
Moim zdaniem to nie ma nic wspólnego z wiekiem :) tylko z tym, że strasznie sobie obrzydzasz tę Zimę. To wszystko co wymieniłeś jest prawdą. Ale po co to tak omawiać??? Pogarszasz sprawę. Ja nie lubiłam Zimy dopóki nie zaczęłam jeździć na nartach. Jeżdżę niewiele, bo nie mogę, ale za to jest światełko w tunelu :) polecam poszukać swojego własnego :) Bardzo Mądry Mężczyzna miał takie same objawy mendzenia ;p zaczął biegać i już mu lepiej. Ruch! Endorfiny :) i wiem, że się nie chce, ale kiedy się wpadnie w rytm... wymienianie negatywów nie pomaga... szukanie pozytywów owszem :) Proszę się wysilić i wymienić choć trzy ;D czekam!
OdpowiedzUsuńP.S. Spieszę z wyjaśnieniami :) po pierwsze: nigdy nie używałam owoców z nalewki, więc nie wiem jak się zachowają w kontakcie z ciepłą czekoladą, na przykład czy nie spłyną... po drugie: maczam śliwki za pomocą dwóch wykałaczek, a następnie od razu układam (bardzo delikatnie) na pergaminie. Pergamin jest sprawdzony i pod śliwką zrobi się płaska powierzchnia, ale czekolada nie przyklei się do niego, i kiedy będziesz podnosił śliweczkę, nie odpadnie. Kiedy już mam wszystkie śliwki (ozdobione), wynoszę to do spiżarki, tam jest w miarę chłodno. Nie pamiętam dokładnie ile trwało zastyganie, ale jeśli w chłodnym zostawisz na noc, powinno być ok :) dość szybko im to idzie :) jeśli się za to zabierzesz - daj proszę znać jak Ci poszło :)
P.S. P.S. Odpowiedziałam także na inne Twoje komentarze, gdybyś chciał poczytać :)
I jeszcze raz ja:
UsuńPróbuj próbuj :) Będę trzymała kciuki! Mnie się nie przyklejały do pergaminu, dlatego tak zaznaczam, żeby właśnie na niego układać :)
Byle do wiosny!
OdpowiedzUsuń