Święta. Dla
Polaka czas święty, niezależnie od tego, czy mowa o Polaku – katoliku, żarliwym
wyznawcy, gorąco wierzącym, czy o Polaku z grupy tych, których pewien stary
ksiądz proboszcz nazywał ale-katolikami (jestem katolikiem, ale że pewne kwestie nie do końca mi
odpowiadają, robię po swojemu, nie po katolicku), czy o Polaku – wyznawcy poglądów
księdza Natanka (choćby takiego, że w 1963 roku, w Rzymie kardynałowie i
biskupi intronizowali Lucyfera podczas tajnej uroczystości w Bazylice świętego
Pawła za Murami[1]). Świętują słuchacze Radia
Maryja i elektorat PO. Pewnie nawet elektorat SLD. Alleluja.
Święta czas
święty, bo wiadomo: wolne, nie trzeba wstawać do pracy; i z rodziną się można
spotkać i z przyjaciółmi, zawsze to jakaś okazja, by miło spędzić czas. Poza
tym Telewizja Polska znowu nie zawiedzie: pokaże ekranizacje Sienkiewicza,
Kargula i Pawlaka i w ogóle wszystkie okazjonalne hity. No i tradycja,
kwintesencja świąt, czyli malowane jajka, baranek z cukru, zajączek i biała
kiełbasa. Alleluja.
Wyczulony Czytelnik doszukał się pewnie w powyższych akapitach pewnej zjadliwości.
Słusznie. Na zjadliwe w swym tonie konstatacje naszło mnie – pośrednio – z dwóch co najmniej powodów. Pierwszym było
wysłuchanie audycji w radio, drugim to, że zepsuła mi się myszka, co
uniemożliwiło mi obsługę komputera i wymusiło konieczność wyjazdu do sklepu.
Ale po kolei i ze szczegółami.
W
poniedziałek, w audycji Za, a nawet
przeciw nadawanej w radiowej Trójce, mowa była o świętowaniu poza
Kościołem. Program jest nadawany na żywo, z udziałem słuchaczy. Padały w jego
trakcie różne głosy, wybijał się jednak szczególnie jeden wątek: tradycja.
Niewielu z dzwoniących i piszących zwracało uwagę na czysto religijny, duchowy
wymiar świąt. Ważne jest właśnie przekazywanie, ciągłość tradycji, co ma
znaczenie i w wymiarze osobistym, rodzinnym jak i patriotycznym. Ważne jest to,
że święta, to czas rodzinny, że są okazją do spotkań, zbliżenia się z krewnymi.
Ciągle jednak poruszamy się w sferze profanum,
o sacrum zaledwie się ocierając, albo
i nawet to nie.
Zepsuła mi się
myszka, to drugi ze wspomnianych powodów do niniejszych przemyśleń. Całkiem i
na amen się zepsuła, wyzionęła ducha. Wybrałem się więc do sklepu, a ściślej –
do hipermarketu. Gdy wjeżdżałem na parking dotarło do mnie, że mamy przecież
przedświąteczny czwartek. Znalazłem w końcu wolne miejsce i udałem się na
spacer, w kierunku wejścia. W środku – zgroza. Otwarte wszystkie kasy, a przed
każdą mrowie ludzi, któremu na imię Legion. Od razu sobie wyobraziłem, jak będę
stał z jedną malutką myszką w tym nie kończącym się ogonku, za tymi wszystkimi
wyładowanymi po brzegi wózkami. Okazało się, że wyobraźnia działa mi bez
zarzutów. Wybrałem myszkę i stanąłem w
najbliższej kolejce – nie było sensu szukać krótszej, bo krótszych nie było.
Stałem długo, więc miałem czas na myślenie. Myślałem…
Myślałem, że
to przecież jest nie tylko przedświąteczny czwartek. To czwartek już właściwie świąteczny, Wielki Czwartek, co więcej –
było akurat trochę przed dwudziestą. Co z tego?, zapytacie. Otóż, o ile mnie
pamięć nie myli, a nie myli na pewno, w Wielki Czwartek w godzinach
wieczornych, rozpoczyna się obchody Świętego Triduum Paschalnego. W kościołach
wspomina się moment, kiedy Jezus ustanowił dwa sakramenty: kapłaństwo i
eucharystię. Obydwa bardzo ważne. Odbywają się uroczyste msze, księża występują
w złotych ornatach – to w końcu ich święto. Pamiętam ten podniosły, uroczysty
nastrój, bo jako dzieciak w nim uczestniczyłem. Nawet dość czynnie. Byłem
ministrantem, zanim zszedłem na złą drogę, czyli zanim wierzenie (lub
powtarzanie rytuałów) zastąpiłem krytycznym myśleniem.
Stałem tak w
Wielki Czwartek w sklepowej kolejce, za mną i przede mną rzesze ludzi, którzy
pewnie należą do tych dziewięćdziesięciu iluś tam procent naszego
społeczeństwa, określających się jako wierzący i jako katolicy. Powinien mi się
pojawić dysonans: przecież ci ludzie, przynajmniej w części, zapewne w
większej, powinni być gdzieś indziej. Tymczasem robią zakupy. Do rozbieżności
między tym, co deklarowane, a tym, jak wygląda praktyka już się jednak
przyzwyczaiłem, więc dysonansu nie było. Refleksja jednak jest.
Tradycja.
Malowane jajka, cukrowe zajączki, maślane baranki, biała kiełbasa, chrzan i
lukrowane mazurki. Jednym słowem: Wielkanoc.
Jezus wypędził
podobno kiedyś handlarzy ze świątyni, by nie
robili z domu Ojca targowiska. Dziś, o ile istniał, w grobie się pewnie
przewraca (tak, słyszałem o zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu, ale nie
przemawia do mnie ta idea), bo nie dość, że świątynie nader często kojarzą się
dziś z robieniem biznesu, to jeszcze z historii jego życia zrobiono
marketingowy magnesik, pomagający wypełniać hipermarkety.
Alleluja.
Haha, z humorem i nutką sarkazmu. A ja przegapiłem tę audycje w trójce!
OdpowiedzUsuńDuchowość nie mieści się do koszyka w hipermarkecie, więc jak miałaby się dostaę do domu?
OdpowiedzUsuńEla świetnie podsumowała... ;). Ja się tylko podpiszę... I pod tekstem i pod komentarzem... Chociaż należę do tych mniej niż 10 % ;)
OdpowiedzUsuńkurcze, u mnie ze świętami jak i wiarą jest jak z Euro 2012. Ateisci nie wierzą, że jest w Polsce. Wierzący kupują bilety. A mnie cała sprawa coraz mniej obchodzi, a wręcz wkurza...
OdpowiedzUsuńAlleluja ;D jestem wyczuloną czytelniczką... od razu doceniłam tę zjadliwość :) Twoją wypowiedź mogę poszerzyć jedynie stwierdzeniem, że nie znoszę Hipokryzji! Wredna krowa ;/
OdpowiedzUsuńAlleluja :) Mimo wszystko życzę odpoczynku i spokoju :)
P.S. Twój komentarz o ciuchach odbieram jako doskonale skrojone poczucie własnej wartości :)
Muszę Ci się przyznać, że myśmy tylko po książkę dla mamy skoczyli, bo miało być bez prezentów, ale w ostatniej chwili mama nas 'wkopała':)
OdpowiedzUsuńPogodnych Świąt:)
Zjadliwe i ironiczne - to co lubię najbardziej. W idealnej dawce. :-)
OdpowiedzUsuńA ja Tobie na święta życzę by Twoje kurczaczki rosły zdrowe, a i babka była wspaniała jak dotychczas :-) buziaki!
Coż, za jakiś czas w blogosferze, o ile przetrwa, by być "po prąd" trzeba będzie chwalić święta i zachwycać się magią zakupów :)
OdpowiedzUsuńNiestety, u nas w Polsce od lat i dość powszechnie myli się dwie rzeczy - co innego katolik, a co innego człowiek ochrzczony. Katolik to - w największym skrócie - chrzest + wiara. Ochrzczony zaś to tylko chrzest (zaś "wiara bez uczynków martwa jest", czyli jej nie ma). Ochrzczonych rzeczywiście jest zapewne ponad 90%. Katolików (takich bez "ale")... czy ja wiem... może 10-15%. Ot i zagadka pełnych hipermarketów w czasie Liturgii Wielkiego Czwartku wyjaśniona.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia ze świata wierzących :-)
R.
Podzielam Twoje refleksje na temat - i to nie tylko tych świąt.
OdpowiedzUsuńMyślę, że refleksja rozleje się na większą część społeczeństwa może dopiero w chwili przesytu takich "świąt", albo i wcale, bo o wiele bardziej wygodne jest pójście do marketu po te wszystkie cudowności, niż wybranie się do kościoła - nawet dla większości katolików tzw. wierzących, ale nie praktykujących.
:) u mnie jest dobre miejsce do polecenie wszystkiego co przyjemne :) piwko chyba kojarzę :) chyba, bo należę do szczęściarek, której to piwo warzą w domu :) Bardzo Mądry Mężczyzna sam wytwarza i raczej piję jego piwka :) choć moim ulubionym jest Corona :) właśnie się robi w spiżarce... :) taki eksperyment :)
OdpowiedzUsuńTakże rozwijajmy się przytulaniem i wypiję Twoje zdrowie :)