Potrafię
zasnąć i spać w różnych warunkach. Sypiałem na dworcach, na siedząco, z
plecakiem na plecach – spałem i nie przeszkadzał mi gwar dookoła. Zdarzało mi
się spać w kościele i na wykładzie, dziś potrafię się zdrzemnąć na kanapie,
przy włączonej muzyce, nie budzą mnie drapieżna riffy i perkusyjne salwy. Za to
w nocy… Wystarczy najmniejszy stukot dobiegający z pokoju Chłopaków, ich
najcichsze mruczenie przez sen, pierwsze odgłosy nadchodzącego płaczu, i budzę
się od razu. Czasami mam wrażenie, że budzę się, zanim jeszcze cokolwiek
usłyszę. Otwieram oczy, leżę chwilę, wokół cisza, ale ja wiem, że za chwilę
coś, a właściwie ktoś ją przerwie. Zwykle się nie mylę. Po chwili nadchodzi
desant z dziecięcego pokoiku albo rozlega się krzyk domagający się czegoś do
picia.
Śpię więc,
można powiedzieć, czujnie jak Indianin na wojennej ścieżce, który w każdej
chwili może spodziewać się napaści łowców skalpów. Śpię z jednym okiem
otwartym. A właściwie z uchem.
Kiedyś mnie to nie dotyczyło, dziś i owszem. Dlaczego? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że za sprawą
zmian w moim mózgu, które wywołało pojawienie się Chłopaków. Na razie możemy
stwierdzić, na podstawie przeprowadzonych przez poważnych naukowców badań, że
zmiany takie zachodzą u mysich tatusiów. Gdy rodzą się małe myszki, mózgi ich
ojców przechodzą nagły rozwój: zmieniają się połączenia neuronalne, a nawet
pojawiają się nowe, w ośrodkach odpowiedzialnych za odbiór bodźców węchowych
oraz za pamięć. Warunkiem koniecznym jest jednak, by tata małych myszek został
z nimi i jakoś tam – po mysiemu – pomagał mysiej mamie. Bo kiedy się go za ogon
wyciągnie z laboratoryjnego rodzinnego akwarium i przesadzi do innego, to
móżdżek jakim był, takim pozostaje – żaden rozwój nie nastąpi.
Informacje o
mysich mózgach wyczytałem w artykule drukowanym w najnowszym numerze Charakterów, dotyczącym relacji ojców z
synami. Oczywiście ojców należących do gatunku homo sapiens – wzmiankę w tym miejscu o myszach potraktowałem więc
jako sugestię, że na mój mózg powinienem patrzeć per analogiam: co u myszek, to i, przynajmniej potencjalnie, u mnie.
Warunek
konieczny spełniłem. Z Chłopakami byłem od samego początku, to znaczy od
chwili, gdy zaczęli się wyłaniać z miejsca, z którego zwykle wyłaniają się
dzieci przychodząc na świat. Przewijałem ich, ubierałem i usypiałem już w
szpitalu (dziwiąc się, że kupa niemowlaka pachnie bardziej jak niemowlak, niż
jak kupa i naiwnie myśląc, że może ten stan rzeczy się utrzyma; rozczarowanie
było dość przykre). Nosiłem w nosidełku na spacerach, drzemałem, służąc im za
materac, gdy oni również drzemali, zajmując przestrzeń od mojej klatki
piersiowej do paska spodni. Bawiłem się z nimi, karmiłem, wygłupiałem i tak dalej.
Czyli dałem, w tym ważnym okresie, kiedy Chłopacy byli jeszcze całkiem malutcy, swojemu mózgowi szansę na odpowiedni rozwój.
Indiański sen świadczy być może o tym, że poskutkowało.
Mózg mózgiem
jednak – całkiem niezgorzej funkcjonuje, niezależnie od tego, czy zmiany w nim
zaszły i jakie, a to przecież najważniejsze. Cały szkopuł w tym, że bycie tatą,
to coś więcej, niż tylko czujny sen i dodatkowe neurony. Zmagam się ostatnio z
Chłopakami w różnych sytuacjach, moja cierpliwość bywa wystawiona na ciężkie
próby, które, niestety, nie zawsze przechodzę tak, jak bym chciał. Zawsze się
wtedy zastanawiam, co zrobiłem nie tak i dlaczego, oraz podejmuję silne
postanowienie poprawy na przyszłość. Powtarzalność tego procesu świadczy o tym,
że z dotrzymywaniem postanowień bywa różnie.
I tak sobie
myślę: czy, żeby być dobrym tatą, trzeba mieć nerwy ze stali? Anielską cierpliwość
(a może jeszcze jakieś inne super moce)? I jak się takiej cierpliwości nauczyć,
jak nerwy zahartować? Optymistycznie, mimo wszystko, nastroił mnie fragment
wspomnianego artykułu. Naginam się, negocjuję z Chłopakami, ustępuję im,
oczywiście poza tym, że często stawiam na swoim i nie popuszczam. Czyli jestem
raczej stanowczy, niż despotyczny. A że czasem się złoszczę? Zdarza się, ale i
to tłumaczy autor: gdy sytuacja ojca przerasta, gdy nie bardzo wie, co zrobić i
jak nad nią zapanować, reaguje w sposób najprostszy: złością.
A mogłoby być
przecież tak, że zamiast ośrodka odpowiedzialnego za nocną, ponadprzeciętną
czujność, mój mózg rozwinął by się w miejscu, gdzie niweluje się złość, uaktywnia
spokój oraz cierpliwość i gdzie się poskramia nerwy, czy tworzy rozwiązania
kryzysowych sytuacji.
To taka
sugestia, odnośnie możliwych dróg naszej ewolucji. Na wszelki wypadek, gdyby
jednak istniał ktoś, odpowiedzialny za powstanie i nadzór nad Inteligentnym
Projektem.
Ja - Matka ich Dwóch - przeczytałam to z ogromną sympatią i uśmiechem. I z nutą zamyślenia, Panie Ojcze. Akurat tak się zdarzyło, że sen zasypuje mnie swoją mocą i co mądrzejsze wywody (o ile takie mam - a to przecież nie jest oczywiste) pozostawię sobie na później (czyt. inne dni).
OdpowiedzUsuńNie jest łatwo mieć nerwy ze stali. Ja ich nie mam nawet po ... spowiedzi ;). Ale warto hartować czasem tą stal. I chyba hartujesz ją w najznakomitszym stylu. Bo hartujesz sercem.
Fajowy blog... Pozdrawiam miło.
Jo
Z przyjemnością do Ciebie zaglądam :)... A co do akurat takich a nie innych ośrodków rozwiniętych w wyniku ojcostwa - może ważniejsze jest bezpieczeństwo, zwłaszcza nocą i szybkie reagowanie, niż niezłoszczenie się? Zresztą ostatnio mądra osoba mi tłumaczyła, że lepiej, że na dziecię ojciec własny i kochający pokrzyczy, dogada, opierdzieli itd. bo to dla chłopaków hartujące, a odbywa się mimo wszystko w poczuciu bezpieczeństwa...?
OdpowiedzUsuńdziękuję Paniom za miłe słowa :-) Staram się tak pisać, żeby się przyjemnie czytało, miło, jeśli mi się udaje.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że te nerwy, nie do końca zahartowane, to nie jest wielka tragedia. Ale odrobina samo-nie-zadowolenia chyba się przydaje, jakoś pomaga nad sobą pracować. Choć nie jest to łatwe.
Pozdrawiam i zapraszam ponownie.
ja ciut z innej bajki: proszę o adres do wygranego konkursu :) przynadziei@wp.pl i zapraszam do kolejnej rozdawajki - tym razem coś wyjątkowego właśnie dla ojców!
OdpowiedzUsuństanowczość jest potrzebna i warto tylko nie dać się wpędzić w rolę tego "złego" dla dziecka, którym mam straszy. A złość? cóż mamy do niej prawo, podobne jak nastolatki mają do niej prawo wobec nas. u mnie już się zaczyna... Może jak Sabach sprawię sobie worek treningowy :)
OdpowiedzUsuńJestem wprawdzie matką, a nie ojcem, ale to, że od 7 roku życia jestem za córkę odpowiedzialna praktycznie samodzielnie, przekłada się na konieczność bycia matką i ojcem w jednym.
OdpowiedzUsuńZ tym warunkiem nie do spełnienia w realnym życiu borykam się i czasem przegrywam, a czasem wygrywam.
Miernikiem jest dla mnie Jej błysk w oku, kiedy akurat wszystko jest ok i przychodzi mi coś opowiedzieć :)
Jeśli Twoi synowie też mają ten błysk w oku, to jest dobrze :)
pozdrawiam!
Ożesz, a myślałam, że o mózgu wiem już wszystko...
OdpowiedzUsuńLubię jak blogerzy piszą o najważniejszych organach ( a nie jest to serce! ;)
Jakby co, to zapraszam do siebie, np tu: http://omnipotencja.blogspot.com/2012/03/kwestia-mozgu.html