wtorek, 12 kwietnia 2011

Pudło pełne muzyki

Odkopałem w szafie pudło z kasetami magnetofonowymi. Dawno do niego nie zaglądałem, teraz zdałem sobie sprawę z tego, jaka masa wspomnień wiąże się z każdą prawie kasetą. Tymi oryginalnymi, z kolorowymi, rozkładanymi okładkami i tymi przegrywanymi, z ręcznie spisaną listą utworów.
Vision Thing Sisters Of Mercy – jedna z pierwszych kupionych przeze mnie kaset. Słuchałem tego albumu spędzając wakacje u kuzynów i coś mnie wciągnęło w tych mrocznych brzmieniach. W pudełku charakterystyczna okładka – pojedyncza, w środku tylko spis utworów. Wydana w czasach, kiedy nie przejmowano się chyba zanadto kwestią praw autorskich.
Dwa podwójne pudełka: Garage inc.  i S&M Metalliki. Cała masa muzyki. Pierwszy album z coverami, drugi to zapis niesamowitego koncertu z orkiestrą symfoniczną. Pamiętam, jak na jego zakup namówiłem tatę. Miał to być gwiazdkowy prezent. W Bydgoszczy, przy ulicy Gdańskiej, obok Domu Towarowego Rywal stała kiedyś budka, w której sprzedawali płyty i kasety. Kupiłem Metallikę i zaraz musiałem ją oddać tacie, bo do wigilii zostały jeszcze dwa tygodnie. Długi okres oczekiwania, ale warto było. Tamtego roku nie zabrzmiały kolędy – królował rock’n’roll.
Równym rzędem stoi dyskografia Pearl Jamu – od Ten po Riot Act, ostatniej kasety, jaką kupiłem. Ten, Vs., No Code, Yield i Riot Act właśnie, to oryginały. Oprócz tego Live On Two Legs, Vitology i Binaural poprzegrywane od kolegów. Szczególnie lubię No Code. Kaseta z białego plastiku, w charakterystyczny sposób opisana i ozdobiona rysunkami. W pudełku okładka, ale poza nią mała książeczka z tekstami i zdjęciami wykonanymi przez członków zespołu. I co to był za zakup! Za grosze, w sklepie z używanymi kasetami, na bydgoskim starym rynku. Prawdziwa gratka.
Obok dwa pudełka z muzyką bardzo miło mi się kojarzącą. Byliśmy w czwartej klasie liceum, czekaliśmy na maturę i w poczuciu, że kończy się pewien etap, bardzo przecież dla nas miły, zbliżyliśmy się do siebie – kilku kolegów i kilka koleżanek z klasy mojej i równoległej –  zaczęliśmy spędzać więcej czasu wspólnie. Wizyty u znajomych sprzyjały przeróżnym pożyczkom – w końcu jak się już u kogoś było, to trzeba było przejrzeć książki na półkach, płyty i kasety. My Own Prison zespołu Creed to dla mnie album zimowy. Przegrałem sobie kasetę od koleżanki chyba w grudniu i słuchałem w kółko. Melodyjne, ale i mocne granie. Z melancholią i „pazurem” jednocześnie. Za to na wiosnę – kolejna zdobycz. Na okładce własnoręcznie wykonany napis Vile Vicious Vision, który miał imitować wzór oryginału, nad nim starannie wykaligrafowane literki: Acid Drinkers. Nastały pierwsze ciepłe, słoneczne dni, miałem sporo nauki, więc wynajdowałem sobie różne powody, żeby wyjść z domu i coś załatwić. I tak chodziłem, okrężnymi drogami a do ucha wrzeszczał mi Titus: You know, who you are? One big zero!! Nie do końca się zgadzałem, chłonąłem muzykę i słońce.
Gdzieś na dnie pudła jest i taka ciekawostka: okładka powielona na ksero, w pudełku kaseta z naklejkami, na których ktoś napisał: strona A: Deuter, strona B: TZN Xenna. Nie ma spisu utworów, jedynie informacja, że kaseta stanowi zapis działalności legendarnych warszawskich składów, materiał powstał w latach 1981-86. Za jakość nagrań nie przepraszamy, ponieważ jest OK.. Z tym się początkowo nie zgadzałem. Kasetę kupiłem w dość specyficznym miejscu. W Toruniu, przy ulicy Podmórnej znajdował się przybytek zwany Undergroundem. Do sklepu wchodziło się przez wielkie jak wrota od obory dwuskrzydłowe drzwi. W środku – kasety, koszulki, budziki, naszywki z nazwami kapel, akcesoria do – nie bójmy się tych słów – palenia trawy. Kupiłem Xennę, bo nazwa mi się obiła wcześniej o uszy i Deutera, bo znałem niektóre kawałki w wykonaniu Dezertera. Nie mogłem zrozumieć, o czym śpiewają. Trochę trwało, zanim z całego tego brudu i hałasu wyłoniły mi się słowa.
Są i inne skarby. Kupione w pakiecie, z kosza w hipermarkecie The Ritual Testamentu – pełnokrwisty thrash metal z czasów, kiedy metale nosili obcisłe czarne spodnie i białe adidasy, oraz dołączony na nie wiadomo jakiej zasadzie Piece of Cake Mudhoney – klasyka grania z deszczowego Seatle. Testamentu słuchałem grając z kumplem w kosza u niego na podwórku. Mudhoney polubiłem po jakimś dopiero czasie.
Jest i Marilyn Manson, w tym Holy Wood z kontrowersyjną okładką, o której wszyscy mówili, nawet w Teleekspresie, bo wydanie płyty zbiegło się w czasie z koncertem Mansona w Polsce. Spali Biblię, czy nie spali – oto było pytanie nurtujące opinię publiczną.
Jest Nirvana, Red Hot Chili Peppers, Dinosaur Jr., The Doors, King Crimson. Pudło pełne muzyki,  pełne wspomnień. Pełne odczuć, bo z każdym albumem wiąże się cień dawnych emocji.

9 komentarzy:

  1. Przepiękne wspomnienia pudelkowe! Przepraszam, pudełkowe.
    Tez mamy takie dwa pudełka z czasów panieńskich. Jedną taką kasetę nawet musiałam pieczołowicie przegrać, nagrywając na niej ciszę, gdyż znajdował się zapis śpiewu dawnej narzeczonej mojego męża. Poza tym tylko oszczędziłam ludzkości jej wątpliwej angielszczyzny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, to były czasy, era kaset magnetofonowych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wspaniała wycieczka sentymentalna.. wskazana, potrzebna, konieczna ;]

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję, że ten wpis ma w sobie tyle wspomnień, że aż nimi ocieka. To niesamowite, że każda okładka, każda wykaligrafowana literka, każda minuta nagrana na kasecie ma swoją historię. I wiesz.. Piękna jest jedna rzecz. Ja też chodzę często jak najdłuższymi drogami by móc przesłuchać jeszcze jeden kawałek, by móc wysłuchać głosu artysty jeszcze kilka minut.

    + Doro - bardzo podoba mi się Twoja historia. :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Miło mi:) Beatce nieco mniej miło ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, to ja się wyłamię (ale nie żadna prowokacją) - ja się już przećpałem muzyką młodości.

    The Doors, Pearl Jam, Pink Floyd, Radiohead, U2...

    ... w życiu nie sięgnę po ich stare płyty, bo znam je na pamięć.

    Każdy dźwięk genialnej "Achtung baby."
    Każde słowo na debiucie Pearl Jamu.

    Zamknięte rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  7. A mi się właśnie dobrze słucha płyt znanych na pamięć. Kiedy się wie, jakie za chwile rozlegną się dźwięki, kiedy się zna każde kolejne uderzenie w bęben, każdą zmianę intonacji śpiewającego, każdą nutkę solówki i każdy riff... to jest właśnie to. Tym bardziej, że przełomowe albumy powstają coraz rzadziej, a miło się słucha tych przełomowych, choćby i się przełom za ich sprawą dokonał trzy dekady temu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, to jest dokładnie to uczucie: wiem, jaka fraza za chwilę zadźwięczy, że w tym miejscu płyta ma rysę, więc na chwilę trzaśnie... Czasami tych utowrach albo i przedmiotach (płyta, kaseta) mieszkają i są zaklęte całe historie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie o to chodzi - że muzyka, to coś więcej, niż muzyka, ale i cały kontekst.

    OdpowiedzUsuń