środa, 20 kwietnia 2011

Apologia „mizantropii”, czyli że czasem dobrze samemu sobie z sobą samym

Obrona mizantropii i mizantropów nie jest pewnie zadaniem łatwym. Mizantropi, to ci, którzy, jak mówi grecki źródłosłów nienawidzą człowieka (od miseo – nienawidzę i anthropos – człowiek). Bronić takich osobników byłoby zadaniem karkołomnym. Toteż ja moich „mizantropów” wstawiam w cudzysłów, i bronić ich będę, bo sam się do nich zaliczam, przynajmniej od czasu do czasu.
Mizantrop, to odludek, osoba nietowarzyska, ktoś, komu inni przeszkadzają, komu wręcz czasem doskwierają jak namolne muchy czy komary. Uważany za mizantropa Arthur Schopenhauer (czy słusznie, to moim zdaniem rzecz dyskusyjna) pisał tak: W którąkolwiek stronę człowiek się obróci, zaraz natrafia na niepoprawny motłoch, który wszędzie wkracza legionem, wszystko wypełni i wszystko brudzi – niczym muchy w lecie.  Mizantrop to ktoś, kto sobie ceni własne towarzystwo, własny sposób organizacji czasu i organizacji w ogóle uznaje za najlepszy, innych zaś uznaje za źródło dezorganizacji. Jednym słowem od innych się opędza. Unika ich. Ale rzecz nie jest tak prosta, bo wymienione czynniki, w różnym stopniu nasilenia, są warunkiem koniecznym do przypisania komuś mizantropii, nie są jednak wystarczające. Bo mizantrop jest dodatkowo ogólnie nieżyczliwą postacią. I kiedy ktoś już mu się nawinie i spokój zakłóci, to on chętnie jakąś przykrość wyrządzi, jakąś szpilę wbije (czy jak na obrazie Bruegela Starszego – sakiewkę ukradnie). Potraktuje z góry, bo przecież tak mu każe definicja – drugim człowiekiem gardzić.
I tu mamy już rozróżnienie na mizantropów i „mizantropów”. Żeby być tym pierwszym, trzeba spełniać warunki obydwu gatunków. By być tym drugim, czyli zyskać miano mizantropa (lub jak w moim przypadku dzikusa, jak mnie czasem pieszczotliwie i żartobliwie, mam nadzieję, nazywa żona) niekoniecznie nim będąc, wystarczy wykazywać, i to tylko czasami, cechy zawarte w pierwszej grupie.
A tymczasem: co jest złego w tym, że ktoś lubi i chce mieć czasem święty spokój? niezakłóconą ciszę i czas dla siebie? i żeby mu nikt nie psuł misternie dopracowanego planu dnia?
Zdarza mi się wyłączyć dzwonek, żeby mi nikt do drzwi nie dzwonił, nie odbierać telefonu i udawać, że nie widzę przez okno, jak mi ktoś zza płotu macha. Zasada jest taka, że nieproszonych gości nie czuję się w obowiązku przyjmować, jeśli nie mam na to wyraźnej ochoty, a tej najczęściej mi brak. Przecież mogli zadzwonić, powiedzieć, że chcą wpaść – mógłbym wtedy wymyślić jakąś zgrabną wymówkę i nie byłoby problemu. A tak – oni się dobijają, ja się niekomfortowo czuję, szczególnie, kiedy nie pamiętam, czy furtkę zamknąłem na klucz, czy może i tak zaraz wejdą nie rozumiejąc, że jeśli ktoś nie otwiera, to może po prostu nie chce otworzyć.
Zdarza mi się zostawić żonę samą z gośćmi i wymknąć się do innego pokoju, gdzie mogę przez chwilę pobyć sam. Żona mówi: dzikus!, a ja myślę, że skoro ona i tak o wiele intensywniej się udziela w towarzystwie, zwłaszcza oratorsko, to nieobecności mojej skromnej, cichej osoby nikt nawet nie zauważy. Gdybym był, to i tak pewnie tylko siedział bym i potakiwał, zniechęcony nieudanymi próbami przebicia się przez potoki słów, które wylewają inni, omawiając jakieś błahostki.
Tu się być może trochę zanadto zbliżam do mizantropii bez cudzysłowu, ale tylko zbliżam, granicy mam nadzieję nie przekraczając. To jest mój punkt widzenia, bo inni mają własny, wynikający z niezrozumienia faktu, że się  można ich towarzystwem nie entuzjazmować i nie napawać. I że można wyżej cenić chwilę samotności, niż towarzyskie spotkanie połączone z wesołą konwersacją. Mało komu na myśl przychodzi, że może rację miał Gustaw Herling – Grudziński, gdy pisał, że jedynie samotność jest w życiu człowieka stanem graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym i odzyskaniem indywidualności. Jednym słowem, czasem dobrze pobyć samemu.
               Nie piszę o tym wszystkim bez powodu. Pomysł mi podsunął wykład, którego miałem okazję wysłuchać, a który dotyczył naszych „małych cnót i przywar”. Mizantropia, utożsamiana po części z nietowarzyskością, potraktowana oczywiście jako przywara, została postawiona w opozycji do cnoty życzliwości. I wszystko byłoby w porządku, gdyby wprowadzono rozgraniczenie i wyjaśniono, że niechęć do towarzystwa nie musi od razu stanowić przywary i przede wszystkim – wynikać z nieżyczliwości. Co więcej – kiedy się towarzysko udziela wtedy, kiedy ma się na to ochotę, to robi się to z zaangażowaniem, dba się o miły nastrój, co wszystkim na dobre wychodzi. A chęć pobycia samemu, we własnym towarzystwie i spokoju – żadna to przywara.

6 komentarzy:

  1. Bywam konsekwentnym mizantropem po powrotach z całodobowych dyżurów (psychiatryczna służba zdrowia). Dbam o to, aby nie oddbychano wtedy w moją stronę, nie pytano o nic i niczego ode mnie nie chciano. Żadnych kontaktów z ludźmi przez kilka godzin. Potem jest lepiej, ale części ludzi i tak nie zaczynam lubić ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś czułem się niezwykle szczęśliwy jak miałem dookoła siebie tłum ludzi. A teraz właśnie jestem takim odludkiem. Ale zawsze starałem się i staram być dla ludzi życzliwym. Szczerze nie wyobrażam sobie nie wpuścić do domu kogoś, jeżeli już pod niego zawszedł, tutaj mnie nieco zaskoczyłeś ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Stary, jak ja Cię rozumiem....

    Gdybym palił papierosy, miałbym dobry pretekst, by zwiać z przenudnych spotkań rodzinnych lub miałbym możliwość ucieczki przed przebogatymi relacjami szwagrów/szwagierek z odbytych wypraw do miejsc, które nic-mnie-nie-obchodzą.

    Nigdy nie rozumiałem, że kogoś może cieszyć moja obecność przy stole, gdy duchem jestem totalnie gdzie indziej (na przykład w Soplicowie). A manifestuję to dośc jawnie.

    Cóż, wżeniłem się w rodzinę zbierająca się wokół stołu i zalegającą jego okolicę do późnych godzin wieczornych (22 to norma), a ja tym czasem pochodzę z domu, gdzie i dorośli i dzieci chodzili spać około 21.

    Taka natura.

    Och, temat długi i mi bliski.

    Mickiewicz napisał o tym moje ukochane zdania z polskiej poezji:

    "I czegoż więc w tym nowym roku będę żądał?
    Samotnego ustronia, dębowej pościeli,
    Skąd bym już ani blasku słońca nie oglądał,
    Ni śmiechu nieprzyjaciół, ni łez przyjacieli.

    Tam do końca, a nawet i po końcu świata,
    Chciałbym we śnie, z którego nic mię nie obudzi.
    Marzyć, jakem przemarzył moje młode lata:
    Kochać świat, sprzyjać światu - z daleka od ludzi.



    Pisałem w więzieniu r 1823. ostatniego dnia.


    Końcówka wiersza "Nowy rok"

    OdpowiedzUsuń
  4. A nieproszeni goscie? Brrrrr

    jak byliśmy z Żoną na etapie narzeczeństwa, trochę pół żartem mówiłem, że w naszym własnym mieszkaniu drzwi będzie zdobił napis:

    NIEZAPOWIEDZIANYCH GOŚCI NIE WPUSZCZAMY.

    A mieszkamy w domu rodziców Żony, którzy prowadzą raczej dom otwarty...i to jest ból...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja może nie na temat, ale summa summarum tematycznie: spokojnych, pełnych miłości Świąt życzę. Pełnych nowych przemyśleń. I postów oczywiście :))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten wpis jest mi szczególnie bliski z racji wykonywanego przeze mnie zawodu

    OdpowiedzUsuń