Święta – wiadomo – w dużej
mierze polegają na siedzeniu przy stole. A że jesteśmy narodem nielubiącym
czystej bezczynności, toteż siedząc musimy coś robić. Można rozmawiać, dyskutować,
słowem fechtować, ale tu rodzi się niebezpieczeństwo również z narodowych cech
wynikające. Bo narodem jesteśmy też rozpolitykowanym, nawet jeśli to
rozpolitykowanie przejawia się li tylko w czczej gadaninie. Gadanina, gdy się
rozwinie, to ramy dysputy zwykłej lubi przekraczać i w prawdziwą kłótnię się
przeradzać. Dziady nasze, pradziady kończyły często taką polityczna debatę za
szable chwytając i łby po szlachecku podgolone sobie rozbijając albo sztachety
z płotu wyrywając i garbując wzajem swoje chłopskie grzbiety. Dziś debatujący
kończą jedynie na wzajemnych docinkach, które nawet w rodzinie obrazą wielką
mogą się skończyć. Tym bardziej, że czasy mamy takie, że różnice w poglądach potrafią
w niemałą wrogość się przerodzić, szczególnie, gdy dotyczą rozmówców z różnych,
że tak powiem, sortów pochodzących.
Tedy czasem lepiej nie
dyskutować, a że robić coś jednak prócz siedzenia trzeba, to się je. I tak jak
plemię Hobbitów, plemię Polan od
śniadania pierwszego przesadza się do drugiego, potem do obiadu, podwieczorku,
kolacji, podkurku – cały czas świąteczny może nam upłynąć na jednej wielkiej
biesiadzie.
Problem w tym, że z każdym
kolejnym skończonym daniem, rośnie sterta brudnych garów, z którą w końcu,
chcąc nie chcąc, ktoś musi się uporać.
W naszej świątecznie
wielopokoleniowej rodzinie największą postępowością wykazała się babcia
stwierdzając, że na kolejne święta, to już będzie mieć zmywarkę. Żona moja w
tym czasie ustawiona przy kuchennym zlewie, zmywała akurat własnoręcznie. Widok
ten natchnął mnie i pozwoliłem sobie na żart. Taki mianowicie, że nam maszyna
niepotrzebna i tu, odwołując się do Wieszcza, popłynąłem wierszem:
Jest
do zmywania naczyń osobna niewiasta,
Nazywa
się Zmywarka; ta przywozi z miasta
Płynów
przeróżnych butle – Fairy i Ludwiki
I
zna tajne sposoby oraz różne triki,
Którymi
tłuszcz usuwa jak i inne brudy
Choć
ją czasem kosztuje to niemało trudu.
Poetyckie me wysiłki
spotkały się z aplauzem nie tak aż wielkim, jakbym oczekiwał. Rymy zgrabne i zgłosek
trzynaście, jak Adam przykazał, ale żart głupi. Lepiej było mi może z ojcem
pogadać o szaleństwach prezesa i nocnych harcach jego pretorian pod wodzą
Ministra Antoniego. Kłótnia by była, ale przynajmniej by mnie to ustrzegło
przed widmem inwestycji, remontów i innych kuchennych rewolucji.
Ale zasunąłeś! Powiedziałeś taki wierszyk w przytomności małżonki??? Taki poczciwy człowiek i taki numer :)
OdpowiedzUsuńDwa tygodnie zmywania bez Ludwika! Dla Ciebie, oczywiście.
W przytomności, ale że zmywaniem się dzielimy raczej po równo, to i z czystym sumieniem. Oprzeć się po prostu nie mogłem, kiedy tak na mnie Kaliope przychylnie zerknęła ;-)
OdpowiedzUsuń