wtorek, 29 grudnia 2015

Born to lose, live to win czyli wspominki ku czci



Wczoraj, po siedemdziesięciu latach szalonego życia opuścił nas Lemmy Kilmister. Legenda, wcielenie rock’n’rolla, wiele by można powiedzieć, tylko po co? Lemmy, jaki był, każdy widział.
Przy tej smutnej okazji pozwalam sobie przypomnieć tekst, do napisania którego pan Lemmy mnie kiedyś natchnął.

piątek, 28 września 2012

Pedagogika według Lemmy'ego

Długo na to czekałem, aż wreszcie – wpadła mi w ręce Biała gorączka, autobiografia Lemmy’ego Kilmistera. Zacząłem dopiero lekturę, zapowiada się dobra zabawa. O dziwo, znalazłem też w książce coś, na znalezienie czego absolutnie nie byłem przygotowany. Okazało się, że Lemmy, gość, który od pól wieku żyje żywiąc się fajkami, Jackiem Danielsem i zimnym żarciem (nawet frytki potrafi jeść na zimno, o ile są tylko odpowiednio posolone) oraz grając rock’n’rolla ma coś, co nazwać możemy wyjątkową pedagogiczną intuicją.
Lemmy jako pedagog (i nie tylko jako pedagog, oczywiście), jest dość liberalny. Jest wyrozumiały, bo wie, jak się sprawy mają i doszedł do wniosku, że pewnych porządków nie należy starać się zmieniać, bo one i tak są niezmienne. Dzieci potrafią się wpakować w każde gówno, choć z drugiej strony dlaczego nie miałyby tego robić? To przecież ich praca – wkurzanie starych i spędzanie im snu z powiek, prawda? To jedna ze złotych myśli pana Kilmistera. Trzeba przyznać, że coś w tym jest.
Nie będę tu podejmować się analiz i prób zdefiniowania, czym może być każde gówno, w które mogą wpakować się dzieciaki. Każdy, kto miał z nimi do czynienia, będzie wiedział, o co chodzi, choć może nie użyje tak radykalnego określenia. Dzieci potrafią zrobić sobie wzajemnie krzywdę, bawiąc się w najlepsze. Albo ryzykować życiem, uciekając z bezpiecznego podwórka na niebezpieczną ulicę. Albo siać wokół siebie chaos i zniszczenie: łamać rzeczy, rozkładać je na części, gubić, smarować po nich pisakami, rozkładać po różnych miejscach, które absolutnie nie są do tego przeznaczone. Starzy się wkurzają i stresują (ja się przynajmniej wkurzam, czasem też stresuję). Próbują walczyć z dziecięcą tendencją do wprowadzania nieładu. Niepotrzebnie! – sugeruje Lemmy. Dzieci robią to, co do niech należy. Czas dzieciństwa, to przecież okres intensywnego poznawania świata. A że z tej intensywności czasem wynika chaos? Tak już świat jest skonstruowany.
Tyle tylko, że sytuację mamy tu trochę patową, bo o ile dzieci, robiąc to, co robią, wykonują tylko swoją robotę, o tyle „starzy” wkurzając się, podejmując próby ogarnięcia dzieciarni (co skutkuje czasem, albo i często spędzeniem sobie snu z powiek), też robią to, co do nich należy. Nie jest więc łatwo. Ale też nikt nie obiecywał, ze będzie.
Wkurzeni starzy, starając się wyciągnąć dzieciaki z gówna, w które się wpakowały, albo zapobiec wpadnięciu w nie, sięgają czasem po różnego rodzaju środki dyscyplinujące. Oczywiście wiadomo, że zasady muszą obowiązywać a dzieciom należy wytyczać granice, tyle tylko, że bez przesady! Wspominając swoje szkolne lata, kiedy to był dyscyplinowany na przykład przy pomocy drewnianej linijki, Lemmy pisze: Wtedy nauczyłem się kłamać. Dyscyplina uczy kłamstwa, bo jeśli nie skłamiesz, tkwisz po uszy w gównie[*].
Lemmy wygłasza pogląd na pierwszy rzut oka banalny, być może robiący wrażenie mało istotnego. Ale to tylko wrażenie. Moim zdaniem jest to zdanie o wielkiej wadze.
Jako dzieciak grałem z rodzicami w taką grę: Zdarzało mi się coś przeskrobać, wiadomo, jak każdemu. Najczęściej dochodziło do tego w szkole, bo w szkole byli koledzy a z kolegami, co też wiadomo powszechnie, przeskrobuje się łatwiej i przyjemniej. Miałem tego pecha, że w szkole, w której się uczyłem, pracowała moja mama i wiadomości o moim zachowaniu docierały do niej lotem błyskawicy. W domu sytuacja wyglądała tak: gdy zbroiłem coś, czego nie powinienem był robić, szybko się orientowałem, że rodzice o tym wiedzą, choć starali się udawać, że jest inaczej. Rozpoczynali rozmowę, niby na neutralny temat, ale szybko zaczynali zmierzać do sedna. Ja udawałem, że nie wiem, o co chodzi. Czyli – oni udawali, że nie wiedzą, co zrobiłem; ja udawałem, że nie wiem, że oni doskonale wiedzą i tylko udają, dodatkowo udawałem, że w ogóle nie wiem, o co chodzi, bo oczywiście nie chciałem się do niczego przyznać (zawsze, gdy wyczuwałem te nieszczere intencje, i lekko obłudne gierki szedłem w zaparte). Gdy nie było już możliwe udawanie, że mówimy o czymś innym, niż rzeczywiście mówiliśmy, po prostu zaprzeczałem: Co? Ja przecież nic nie zrobiłem! To był kolejny etap gry, w którym rodzice wiedzieli, że kłamię, i już nawet nie udawali, że nie wiedzą, ja zaś ciągle udawałem, że nie wiem, że oni wiedzą i że w ogóle nie wiem, w czym rzecz. Skomplikowane? No wiem, ale tak to właśnie u nas wyglądało: dziwne, dość opresyjne środki dyscyplinująco - wychowawcze, zamiast normalnej, szczerej rozmowy.
Słowa pedagoga Lemmy’ego sprawdzają się tu w stu procentach. Nauczyłem się kłamać jak z nut, wymyślać wiarygodne historie i dopracowywać ich szczegóły, żeby rodzice w czasie przesłuchania nie mogli mnie na niczym zagiąć. Nie był to oczywiście efekt, który mama i tata chcieli osiągnąć, to im się jednak niechcący udało. Myślę, że nie tylko im. Dlatego warto wziąć sobie do serca słowa Lmmy’ego. Myślę, że w pewnych okolicznościach można by je traktować nawet jako pedagogiczny aksjomat.
I tak oto założyciel najbardziej plugawego zespołu rockandrollowego na świecie okazał się być też pedagogiem.
Jaki ten świat jest zaskakujący!
Jaki ten rock’n’roll  jest wspaniały!


[*] Proszę mi uwierzyć, że do tego wszechobecnego gówna, które i tak należy do słów dość łagodnych, spośród tych, których zdarza się używać Lemmy’emu, można się przyzwyczaić po kilku stronach książki. Choć zdaję sobie sprawę, że takie ich nagromadzenie w jednym poście może razić. Cóż…

Słowa Lemmy'ego przytaczam za książką:  "Lemmy  - Biała gorączka.", wydaną przez poznańskie wydawnictwo  Karga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz