Wczoraj, po
siedemdziesięciu latach szalonego życia opuścił nas Lemmy Kilmister. Legenda,
wcielenie rock’n’rolla, wiele by można powiedzieć, tylko po co? Lemmy, jaki
był, każdy widział.
Przy tej
smutnej okazji pozwalam sobie przypomnieć tekst, do napisania którego pan Lemmy
mnie kiedyś natchnął.
piątek, 28 września 2012
Pedagogika według Lemmy'ego
Długo na to
czekałem, aż wreszcie – wpadła mi w ręce Biała
gorączka, autobiografia Lemmy’ego Kilmistera. Zacząłem dopiero lekturę,
zapowiada się dobra zabawa. O dziwo, znalazłem też w książce coś, na znalezienie
czego absolutnie nie byłem przygotowany. Okazało się, że Lemmy, gość, który od
pól wieku żyje żywiąc się fajkami, Jackiem Danielsem i zimnym żarciem (nawet
frytki potrafi jeść na zimno, o ile są tylko odpowiednio posolone) oraz grając
rock’n’rolla ma coś, co nazwać możemy wyjątkową pedagogiczną intuicją.
Lemmy jako
pedagog (i nie tylko jako pedagog, oczywiście), jest dość liberalny. Jest
wyrozumiały, bo wie, jak się sprawy mają i doszedł do wniosku, że pewnych porządków
nie należy starać się zmieniać, bo one i tak są niezmienne. Dzieci potrafią się wpakować w każde gówno,
choć z drugiej strony dlaczego nie miałyby tego robić? To przecież ich praca –
wkurzanie starych i spędzanie im snu z powiek, prawda? To jedna ze złotych
myśli pana Kilmistera. Trzeba przyznać, że coś w tym jest.
Nie będę tu
podejmować się analiz i prób zdefiniowania, czym może być każde gówno, w które mogą wpakować się dzieciaki. Każdy, kto miał z
nimi do czynienia, będzie wiedział, o co chodzi, choć może nie użyje tak
radykalnego określenia. Dzieci potrafią zrobić sobie wzajemnie krzywdę, bawiąc
się w najlepsze. Albo ryzykować życiem, uciekając z bezpiecznego podwórka na
niebezpieczną ulicę. Albo siać wokół siebie chaos i zniszczenie: łamać rzeczy,
rozkładać je na części, gubić, smarować po nich pisakami, rozkładać po różnych
miejscach, które absolutnie nie są do tego przeznaczone. Starzy się wkurzają i
stresują (ja się przynajmniej wkurzam, czasem też stresuję). Próbują walczyć z
dziecięcą tendencją do wprowadzania nieładu. Niepotrzebnie! – sugeruje Lemmy.
Dzieci robią to, co do niech należy. Czas dzieciństwa, to przecież okres
intensywnego poznawania świata. A że z tej intensywności czasem wynika chaos?
Tak już świat jest skonstruowany.
Tyle tylko, że
sytuację mamy tu trochę patową, bo o ile dzieci, robiąc to, co robią, wykonują
tylko swoją robotę, o tyle „starzy” wkurzając się, podejmując próby ogarnięcia
dzieciarni (co skutkuje czasem, albo i często spędzeniem sobie snu z powiek),
też robią to, co do nich należy. Nie jest więc łatwo. Ale też nikt nie
obiecywał, ze będzie.
Wkurzeni
starzy, starając się wyciągnąć dzieciaki z gówna, w które się wpakowały, albo
zapobiec wpadnięciu w nie, sięgają czasem po różnego rodzaju środki
dyscyplinujące. Oczywiście wiadomo, że zasady muszą obowiązywać a dzieciom
należy wytyczać granice, tyle tylko, że bez przesady! Wspominając swoje szkolne
lata, kiedy to był dyscyplinowany na przykład przy pomocy drewnianej linijki,
Lemmy pisze: Wtedy nauczyłem się kłamać.
Dyscyplina uczy kłamstwa, bo jeśli nie skłamiesz, tkwisz po uszy w gównie[*].
Lemmy wygłasza
pogląd na pierwszy rzut oka banalny, być może robiący wrażenie mało istotnego.
Ale to tylko wrażenie. Moim zdaniem jest to zdanie o wielkiej wadze.
Jako dzieciak
grałem z rodzicami w taką grę: Zdarzało mi się coś przeskrobać, wiadomo, jak
każdemu. Najczęściej dochodziło do tego w szkole, bo w szkole byli koledzy a z
kolegami, co też wiadomo powszechnie, przeskrobuje się łatwiej i przyjemniej.
Miałem tego pecha, że w szkole, w której się uczyłem, pracowała moja mama i
wiadomości o moim zachowaniu docierały do niej lotem błyskawicy. W domu
sytuacja wyglądała tak: gdy zbroiłem coś, czego nie powinienem był robić,
szybko się orientowałem, że rodzice o tym wiedzą, choć starali się udawać, że
jest inaczej. Rozpoczynali rozmowę, niby na neutralny temat, ale szybko
zaczynali zmierzać do sedna. Ja udawałem, że nie wiem, o co chodzi. Czyli – oni
udawali, że nie wiedzą, co zrobiłem; ja udawałem, że nie wiem, że oni doskonale
wiedzą i tylko udają, dodatkowo udawałem, że w ogóle nie wiem, o co chodzi, bo
oczywiście nie chciałem się do niczego przyznać (zawsze, gdy wyczuwałem te
nieszczere intencje, i lekko obłudne gierki szedłem w zaparte). Gdy nie było
już możliwe udawanie, że mówimy o czymś innym, niż rzeczywiście mówiliśmy, po
prostu zaprzeczałem: Co? Ja przecież nic nie zrobiłem! To był kolejny etap gry,
w którym rodzice wiedzieli, że kłamię, i już nawet nie udawali, że nie wiedzą,
ja zaś ciągle udawałem, że nie wiem, że oni wiedzą i że w ogóle nie wiem, w
czym rzecz. Skomplikowane? No wiem, ale tak to właśnie u nas wyglądało: dziwne,
dość opresyjne środki dyscyplinująco - wychowawcze, zamiast normalnej, szczerej
rozmowy.
Słowa pedagoga
Lemmy’ego sprawdzają się tu w stu procentach. Nauczyłem się kłamać jak z nut,
wymyślać wiarygodne historie i dopracowywać ich szczegóły, żeby rodzice w
czasie przesłuchania nie mogli mnie na niczym zagiąć. Nie był to oczywiście
efekt, który mama i tata chcieli osiągnąć, to im się jednak niechcący udało.
Myślę, że nie tylko im. Dlatego warto wziąć sobie do serca słowa Lmmy’ego.
Myślę, że w pewnych okolicznościach można by je traktować nawet jako
pedagogiczny aksjomat.
I tak oto
założyciel najbardziej plugawego zespołu
rockandrollowego na świecie okazał się być też pedagogiem.
Jaki ten świat
jest zaskakujący!
Jaki ten
rock’n’roll jest wspaniały!
[*] Proszę mi uwierzyć, że do tego wszechobecnego gówna,
które i tak należy do słów dość łagodnych, spośród tych, których zdarza się
używać Lemmy’emu, można się przyzwyczaić po kilku stronach książki. Choć zdaję
sobie sprawę, że takie ich nagromadzenie w jednym poście może razić. Cóż…
Słowa Lemmy'ego przytaczam za książką: "Lemmy - Biała gorączka.", wydaną przez poznańskie wydawnictwo Karga
Słowa Lemmy'ego przytaczam za książką: "Lemmy - Biała gorączka.", wydaną przez poznańskie wydawnictwo Karga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz