Zdarzyło mi się nieraz ze zgrozą czytać
artykuły o wychowaniu dzieci. Pełne dobrych rad i pięknych przykładów na to,
jak stosowanie się do tych rad owocuje. Dzieci rosną zdrowe, mądre i szczęśliwe
a rodzice mogą być dumni z dobrze wykonanego zadania. Czytałem taki artykuł,
patrzyłem na zdjęcie pięknych, kwitnących mam i uśmiechniętych, przystojnych i
równie kwitnących tatusiów, przytulających swoje roześmiane dzieci w kreacjach
jak z żurnala i myślałem: czy ze mną jest coś nie tak? Bo nasze dzieci są często
naburmuszone, marudne i zwykle brudne, z plamami po jedzeniu na koszulkach i
plamami od pisaków na rękach a ja jestem zmęczony i nerwowy.
Całe szczęście, że nie zaopatrzyliśmy
się w książki i poradniki dla rodziców, których tyle nam oferuje wydawniczy
rynek. Gdybym oddawał się dodatkowo lekturze podobnych wydawnictw, jak nic
popadłbym w depresję. Mamy jedną książkę, napisaną dawno temu przez niejakiego
Benjamina Spocka. Żona do niej czasem zagląda, ja prawie wcale. Bo i po co? Spock
pisze co prawda mądre rzeczy, ale co z tego? Nasi Chłopacy, najpierw jeden,
później drugi, zaczęli w pewnym momencie dawać się nam we znaki w zupełnie inny
niż dotychczas sposób. Stali się przekorni, mieli swoje humory i zmienne
nastroje, zrobili się uparci. Bunt dwulatka
– ogłosiła Żona kilka chwil po otwarciu woluminu. No tak, pomyślałem. Też mi
mądra książka. Kiedy moje dziecko ma dwa lata i zaczyna się buntować, nie
potrzebuję zagłębiać się w lekturę mądrych ksiąg, żeby skonstatować, z czym mam
do czynienia. Wystarczy prosta dedukcja. Oczywiście doktor Spock daje rady, jak
sobie radzić z kryzysem, ale nijak się one miały do rzeczywistości, zagarniętej
i przeorganizowanej przez naszych zbuntowanych dwulatków.
Utwierdziłem się w przekonaniu, że
czytanie książek o wychowaniu dzieci nie ma większego sensu.
Kiedy dziecko zaczyna płakać, bez
wyraźnego powodu, gdy się je odkłada do łóżeczka, należy je przetrzymać. Tak na
przykład radził Spock. Jeśli raz pozwolimy się sterroryzować ryczącemu
maluchowi, problemy z jego opanowaniem będą z czasem coraz większe. Postanowiliśmy
przetrzymać raz małego Gucia. Po pięciu minutach nieustannego krzyku,
przetrzymywaliśmy dalej, bo książka nie określała, jak długo krzyki i płacze
mogą trwać. Po dziesięciu minutach zaczęliśmy się niepokoić, po piętnastu –
pojawiła się u nas nerwowość, po kilku
kolejnych sami mieliśmy ochotę zacząć krzyczeć. Spazmy Gucia trwały w
najlepsze, niewiarygodne, ile małe dziecko ma w sobie energii i do jakiego
stopnia opanowuje technikę krzyku, bo gardło mu przez ten czas nie wysiadło. W końcu
okazało się, że to Gucio przetrzymał a właściwie przekrzyczał nas. Tyle, jeśli
chodzi o książkowe dobre rady.
Jeśli według autorów poradników i
artykułów to wszystko jest takie proste, a mnie z jakiegoś powodu nie wychodzi,
to czy coś nie tak jest z poradnikami, czy ze mną?
Są też inne kwestie. Kiedy znajomym
urodził się synek, zaczęli inwestować. Jednym z zakupów była tak zwana „mata
edukacyjna”. Niewtajemniczonym wyjaśnię: mata edukacyjna, to kawał materiału, taki dywanik,
and którym rozkłada się dwa pałąki, służące do zawieszania zabawek - małych maskotek,
grzechotek i tak dalej. Dostaliśmy coś takiego, kiedy Gucio był mały. Nie przepadał
specjalnie za matą edukacyjną (nie wiem, czy to świadczy o wrodzonej niechęci
do edukacji, chyba nie). Kiedy znajomi planowali zakup maty, przypomniało mi
się, że mamy swoją, prawie nową. Zaproponowałem, że chętnie oddamy w dobre
ręce. W odpowiedzi dostałem link do aukcji z matą, którą oni planują kupić. Na oko
podobna – dywanik i dwa pałąki. Tylko cena mnie zaskoczyła, bo była pięciokrotnie
wyższa niż ta, za jaką można kupić matę taką jak nasza. Zagłębiłem się więc w
opis. Okazało się, że nie patrzę na zwykłą matę, tylko na wyjątkową. Matę stymulującą
osiemnaście funkcji rozwojowych dziecka. Trochę zawstydzony wcześniejszą propozycją,
już do niej nie wróciłem. Nasza mata niczego w jakiś szczególny sposób nie
stymulowała. Kiedy zakup został dokonany, obejrzałem tego Mercedesa wśród mat
dla niemowlaków. Od tej, na której edukowali się nasi Chłopcy różniła się tym,
że naciśnięta w jednym miejscu, piszczała w irytujący sposób. Nie wiedziałem,
co myśleć. Wnioski nasuwały się dwa: że, po pierwsze, rodzicom w szale
kupowania można wcisnąć wszystko i że są tacy, którzy skutecznie to
wykorzystują zbijając kokosy. Albo – wniosek alternatywny – że w haniebny sposób
zaniedbaliśmy rozwój naszych dzieci, absolutnie lekceważąc potrzebę
stymulowania ich do rozwoju. Jeśli wyrosną na nieuków o nieskoordynowanych
ruchach i rozbieganym spojrzeniu, trzeba będzie uderzyć się w piersi i posypać
głowę popiołem.
Piszę o tym wszystkim, bo przeczytałem
właśnie wywiad z Leszkiem Talko, który sam napisał dwie lub trzy książki o
wychowaniu dzieci, więc uchodzi za takiego, co się zna. Nie czytałem tych
książek, jednak po lekturze wywiadu dochodzę do wniosku, że być może twórczość
pana Talko, to jedyne pozycje o wychowaniu, które mógłbym czytać bez
dyskomfortu i wyrzutów sumienia. Bo facet ma zdrowe podejście. I podobne do
moich doświadczenie: jego również lektura podręczników dla rodziców wpędzała w
rozterki i skłaniała ku wnioskowi, że jest kiepskim ojcem.
Po prawie sześciu latach bycia tatą
wnioski mam takie, jak Leszek Talko: pewne rzeczy trzeba zostawić ich naturalnemu
biegowi. Jeśli dzieci chcą się żywić jedynie chlebem z kremem czekoladowym (lub
– jak w przypadku małych Talków – parówkami), to będą się nim żywić, aż im się
odmieni. Brudzić też się będą, dopóki nie dojrzeją na tyle, że zauważą, że
czasami a nawet zwykle lepiej jest być czystym. A kiedy dzieci nie śpią w nocy,
to żadne mądre rady z książek nie pomogą. Kiedyś przyjdzie moment, że to one będą
chciały się wyspać, ale nie będą mogły i wtedy sprawiedliwość zatryumfuje. Wcześniej
rodzice muszą pogodzić się z sytuacją. Nikt im nie obiecywał, że będzie łatwo.
Amen. :-)
OdpowiedzUsuńKurka wodna, za rzadko piszesz!
Za rzadko, też tak podejrzewam. Ale robię co mogę ;-)
OdpowiedzUsuńŻe za rzadko, to wiadomo. Dobrze, że dobrze. Dlatego jest za rzadko.
OdpowiedzUsuńDawaj z siebie więcej :)
Ach ta sprawiedliwość :D
OdpowiedzUsuńJednak Złote Środki wciąż w cenie :)
P.S. Jeśli zrobię kolczyk, nie będzie na Ciebie ;D świadomam bowiem niebezpieczeństw ;D
W odpowiedzi na Twój komentarz u mnie:
Usuń:) no to nieźle Tata poszalał ;) ale żal mówić, że źle kiedy wiemy, że oni {Rodzice na przykład} się starali i chcieli dobrze... Dobry z Ciebie syn, skoro tylko ukryłeś sekator lepiej ;D bez komentowania... w sumie gałązki odrosną...
A odpowiedź na Twoje {nie}złośliwe pytanie {które z resztą rozbawiło mnie bardzo :)} brzmi: pisałam kiedyś o moim stylu :) lubię workowate rzeczy ;D pewnie dlatego Mama się nie rozeznała :) wybierając z Twoich opcji, mam niewyjściową garderobę ;D